Z moimi prezentami świątecznymi łączy się wiele historii.
Ten najbardziej rozczarowujący dostałam w liceum – pamiętam, że zepsuł mi się wtedy magnetofon (dla młodzieży, która nas czyta – to taki protoplasta odtwarzacza CD… hm… Co? Wy naprawdę już nie wiecie, czym jest odtwarzacz CD???), wciągał taśmy ze wszystkich kaset (to takie prababcie płyt CD), był kilka razy w serwisie i naprawdę nie dało się go wskrzesić. Zrozumiałe zatem, że marzyłam o nowym sprzęcie, bez magnetofonu nie mogłam słuchać żadnej muzyki i byłam odsunięta na boczny tor w
klasowej giełdzie wymiany kaset.
Musicie wyobrazić sobie zatem moje rozczarowanie, gdy pod choinką zamiast wymarzonego srebrnego pudełka z napisem GRUNDIG albo (szczyt marzeń) SONY ujrzałam… granatowe dresy. Niewątpliwie bardzo mi wtedy potrzebne, ale na pewno nie tak wyczekiwane jak magnetofon.
Żeby jednak trochę ocieplić tę historię dodam, że bluzę od tych dresów posiadam nadal i korzystam z niej od ponad dwudziestu lat. A magnetofon pewnie zdążyłabym już dziesięć razy wyrzucić…
Natomiast teraz… Co może być wymarzonym prezentem dla matki dwójki dzieci (młodsze naprawdę niewielkie – półtora roku)? Coś niematerialnego typu PRZESPANA NOC. W ogóle uważam, że w obecnym świecie sen jest niedoceniany. Ja wcześniej (czytaj: przed dziećmi) bezmyślnie zarywałam noce, a teraz – ile bym dała za wstanie wtedy, gdy naprawdę tego chcę, a nie, gdy jedno z dzieci krzyczy albo (co gorsza) ciągnie mnie za rękę, mówiąc: Już, mamo, wstawaj, trzeba iść do szkoły…
Dlatego egoistycznie chcę weekendu bez dzieci! Może być z mężem (jeśli dziadkowie dadzą się uprosić i zobowiążą się do opieki nad dziećmi) albo z przyjaciółką (jeśli opcja pierwsza nie wyjdzie i mąż się podejmie opieki nad dziećmi). Warunek jest jeden – weekend musi być wyjazdowy. Bo w domu każdy kąt krzyczy: OGARNIJ MNIE, z kosza wystaje stos prania, a z szufladki tona rachunków do ogarnięcia. A w tych okolicznościach wypocząć się nie da.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę samych udanych prezentów pod choinkę.
Dorota