Znam Ilonę od kilku lat. Mieszkamy obok siebie. Ładna brunetka. Cienka jak niteczka. Długie, czarne, gęste włosy są jej wizytówką. Bardzo komunikatywna i zawsze uśmiechnięta. Wygląda młodo. Poznałam ją przy piaskownicy, gdzie nasze córeczki bawiły się razem. Wiadomo, najpierw temat kaszki, zupki, pieluszki. Potem coraz bliżej się poznawałyśmy. Szybciej wracała do pracy, bo macierzyński się jej kończył, a na wychowawczy z mężem nie mogli sobie pozwolić. Za mało zarabiała. Była nauczycielką. No tak. Też bym wróciła na jej miejscu. Kokosów nie zarabia, ale przecież pójdzie do pracy na trzy, cztery godzinki i wraca. Wykupi w żłobku pół abonamentu i po kłopocie.
Gdy z zaprzeczeniem kiwała głową i z uśmiechem jak zwykle serdecznym mówiła: „Kochana szkoła to obóz pracy. Zobaczysz”. Nie rozumiałam. Co ona wygaduje, pomyślałam. Uczy angielskiego, zrobią czytankę, trochę gramatyki, pogadają i po lekcji. Tak do godziny 12 i fajrant. Popołudniu może jeszcze korków udzielać, żeby podreperować budżet. Żyć nie umierać. Zdziwiłam się, gdy mówiła, że to stereotypy. Że dziś jest inaczej. Nauczanie to ostatnia rzecz, jaką się uprawia w szkole. Najważniejsze są papiery.
Wróciła. Córka do żłobka. Ona do pracy. I praktycznie od razu w parze z laptopem. Jakieś rozkłady, programy takie a takie, karty uczniów, orzeczenia, sprawozdania, protokoły rad. Dla uczniów testy diagnozujące, raporty z diagnoz, wnioski i ewaluacje. Spotkania z rodzicami i godziny dodatkowe. Co z tego, że już nieobowiązkowe. Za darmo zaplanowała trzy w tygodniu dla maturzystów, olimpijczyków i mających trudności. Miała wyrzuty sumienia, że i tak za mało. Już w pierwszym tygodniu września układała testy, sprawdziany, zestawy maturalne.
Dziś jest Internet i dużo książek, ksero, ma łatwiej niż poprzednie pokolenia. Starała się o dofinansowanie projektu międzynarodowego, chciała jechać z uczniami do Norwegii. Dyrekcja się ucieszyła, ale nie zrobiła nic. Tylko wymagała. Gdy Ilona zdobyła pieniądze nawet jej nikt nie podziękował. Jeszcze pretensje były że samolot za drogi, a kupiłaby szybciutko bilety, gdyby rodzice się zdeklarowali w terminie. Po powrocie okazało się, że dyrekcja zmniejszyła jej dodatek motywacyjny. Myślałam, że padnę jak się dowiedziałam, jakie to pieniądze. Pracuję w korporacji. Zarabiam nieźle. Premie zaczynają się od liczby czterocyfrowej. A jej dali obniżkę ze 100 zł brutto na 70. Poryczała się. Nie z powodu pieniędzy, bo kwota śmieszna, ale o brak docenienia tego, bo by wyjechać, musiała mocno logistycznie się nakombinować. Mi by się nie chciało. W firmie mam mnóstwo obowiązków, wykonuję je na czas i profesjonalnie, ale dostaję za to satysfakcjonujące wynagrodzenie.
Ilona wieczorem z reguły nie ma czasu na plotki, siłownię, masaż. Zawsze czymś zajęta. Czymś z pracy. Kiedyś po coś wpadłam i mnie wciągnęła, bym zobaczyła jaki śmieszny filmik na Youtube znalazła. Myślałam, że szuka dla rozrywki, a ona szukała dla uczniów, by lekcja była bardziej interesująca. Obejrzała go z 10 razy, zapisując wszystkie frazy. Zrobiła już ćwiczenia do tego i chciała opracować jakiś ustny zestaw maturalny na podstawie filmiku. Dla innej grupy chciała jeszcze opracować piosenkę Beyonce.
Pytam się, po co to robi. A ona, żeby zajęcia uatrakcyjnić, bo młodzież znudzona i wymagająca. Poza tym wykorzysta to jeszcze, a i lekcja będzie fajniejsza. „Ja lubię uczyć, serio. Lubię widzieć ich postęp, jak się językowo otwierają. Jak widzę, ile umieją na maturze, choć w pierwszej klasie nie chcieli nic mówić po angielsku.” Rozejrzałam się, na biurku posortowane materiały. Tu 1a, 2c, 3b itp. I tak prawie codziennie.
Bywają lżejsze dni, ale z reguły każdy wieczór wygląda podobnie. Zawsze z pasją coś przygotowuje. Fragment filmu, grę, reakcje językowe, prezentacje. To dla uczniów. Dla szkoły zaś dokumenty. Pokazała mi teczkę z wyjazdu do Norwegii. Pokaźny segregator, wszystko podzielone, poukładane, opisane.
Regulaminy, zgony rodziców, plany, ksera dokumentów, sprawozdania, harmonogramy. Takie segregatory u mnie w firmie mamy na zakończenie sporego projektu. Wiem, ile pracy to kosztuje. Wiem też, ile zarabiam, a ile Ilona. Ona w pracy jest tak naprawdę cały czas. Nawet robiąc zakupy w Biedronce, obserwowana przez uczniów lub rodziców, jest nauczycielem. Takich produktów jak podpaski, wino, wódka na osiedlu nie kupuje. Zawsze spotka podopiecznych, a ci patrzą co ma w koszyku. Mimo to pracy zmienić nie chce. Wpływ na młodych ludzi daje jej satysfakcję. Uczy się od nich, ma z nimi świetny kontakt. Uwielbiają ją.
W pokoju ma na ścianie laurki od dorosłych już uczniów, wierszyki, kilka zdjęć z wycieczek. Mówi, że woli je od kwiatów. Cieszy się, gdy absolwenci odwiedzają stare mury Alma Mater, gdy ją pamiętają, dziękują za odpytywanie, bo dziś pracują w firmach, gdzie bez angielskiego ani rusz. Ilona ma pasję i powołanie. Miewa chwile zwątpienia. Boli ją chłód dyrekcji, czasami nierealne wymagania rodziców, chamskie odzywki uczniów, bo takie też mają miejsce. Idealnie nie jest. Jednak jestem pewna, że ona ma powołanie. Dzięki Ilonie zmieniłam zdanie o nauczycielach. Społeczeństwo nazywa ich złośliwie darmozjadami i nierobami. Pomstuje za wolne wakacje czy ferie zimowe.
Ja, obserwując Ilonę (a ta twierdzi, że wcale wyjątkiem nie jest) widzę mądrą dziewczynę, która ciągle się dokształca i poważnie traktuje swoje obowiązki. Porażki uczniów traktuje jak własne, a zwycięstwa przypisuje ich ciężkiej pracy. Jest świadoma jaki wpływ może mieć na życie ucznia, toteż z rozwagą dobiera słowa. Nigdy nikogo nie obraziła, a jeśli zdarzyło się jej podnieść głos o dwa tony to jestem pewna, że przeprosiła. Uważa bowiem, że należy młodzieży samemu dać przykład jak trzeba się zachowywać. Dopiero potem wymagać. Wiem, że uczniowie czasem się jej zwierzają. Szczegółów nie znam. Nie mówi. Domyślać się mogę, że chodzi pewnie o pierwszą miłość, zagrożenie jedynką, problemy w domu. Takie problemy mieliśmy przecież i my.
Ilona jest punktualna i słowna. Bardzo szybka i energiczna. Mówi dużo i głośno. Gestykuluje. Nie każdy ją przez to może lubić. Ja oceniam ją jako pozytywną wariatkę. Żałuję, że nie miałam takiej nauczycielki. Kiedyś jej powiedziałam, że w tej szkole się marnuje. Że powinna iść do dużej firmy. Pracy dużo, ale przynajmniej pieniądze adekwatne do wysiłku i perspektywy. Zapytała mnie, a kogo bym chciała, by uczył moją córkę. Jakiś niespełniony przypadkowy człowiek, który w szkole pracuje za karę, jest sfrustrowany zarobkami i nie znosi młodzieży? Odpowiedź znała. Wiem, że takich Ilon jest więcej. I mam nadzieję, że kiedyś moje dziecko na taką trafi. Nie idealną, bo takich nie ma, ale na taką, która lubi uczyć i jej się po prostu chce.
autorka: Poli-Ann