Go to content

„Wyrzucali mnie, a ja wracałam”. Kocha Polskę za wszystkie wady i krzywdy, za deportację i herbatę

Fot. Fotomontaż / iStock / Maciej Bledowski / RonTech2000

Mariam Pirveli zaplanowała studia tak:

Najpierw wybierze dyplomację na uniwersytecie w Tbilisi. Później nauczy się języków obcych – perskiego i angielskiego. Na uczelni spotka dziekana, który nie ulegnie propagandzie Związku Radzieckiego. Zacznie pisać pracę magisterską o Iranie. Pojedzie do niego zbierać materiał. A na koniec obroni się.  

W rzeczywistości studia Mariam wyglądały tak: Dostała się na dyplomację. Nauczyła się perskiego i angielskiego. Poznała nieustraszonego dziekana. Ten jednak zmarł, zanim zaczęła pisać magisterkę. Iran wymieniła na Polskę Ludową. No i pojechała tam.

Za wady i krzywdy

Mariam urodziła się w 1957 roku. Żyła w piętrowym domu w Tbilisi z dziadkami, rodzicami i bratem Zurą. Mieszkanie nigdy nie pustoszało. Przewijali się przez nie krewni i sąsiedzi.

– Zapach frytek, tańce, śpiewy i dźwięk fortepianu z salonu – mówi Mariam – to pierwsze rzeczy, które pamiętam z dzieciństwa. Potem byłam zajęta odkrywaniem tego, jak Związek Radziecki kontrolował Gruzinów.

– Dotknęła panią ta kontrola?

– A jakże! Nie mogłam malować paznokci. Musiałam nosić mundurek i kokardę we włosach. Zabroniono mi nawet palenia papierosów. Związek poczułam najbardziej, gdy musiałam wyjechać z Gruzji.  

Ale jest jedna rzecz, którą zawdzięczam ZSRR. To miłość do Polski.

– Ale pani była zmuszona do tej miłości.

– Więc powiem panu jeszcze przewrotniej: pokochałam Polskę za wady i krzywdy, które mi zrobiła.

– Czyli za co konkretnie?

Za deportację

Uczelnia z Gruzji wysłała Mariam na uniwersytet w Łodzi.

– Wylądowałam w akademiku numer dziesięć, na piętrze dla obcokrajowców. Nie mogłam dogadać się z Polakami, bo ci nie chcieli używać rosyjskiego. Dziwiło mnie, że tak bali się Związku. Bo ja w Gruzji wychodziłam  z kolegami na ulicę i krzyczałam: „Odwalcie się od mojego kraju”.

– Zaczęła pani pisać magisterkę?

– Tak, bo bardzo szybko znalazłam jej promotora, profesora Ludwika Straszewicza. Umówiłam się z nim, że najpierw napiszę pracę w brudnopisie i tak oddam ją do sprawdzenia.  

Plany Mariam musiały się zmienić. W 1979 roku Gruzinka zapomniała o wyborach w Rosji. Tego dnia miała głosować w ambasadzie w Warszawie, a pojechała do Lwowa na zaproszenie tamtejszego profesora. Gdy Mariam wróciła od niego do hotelu, usłyszała na recepcji: – Wydzwaniali za panią z Warszawy.

Gruzinka spakowała się i natychmiast pojechała pociągiem do stolicy. W ambasadzie dowiedziała się, że:

– zawiodła ZSRR, bo nie była na wyborach wraz ze swoimi rodakami Rosjanami;

– ambasador zamyka jej wizę;

– ma 4 dni na wyjazd z Polski;

– jeśli nie przekroczy granicy w tym czasie, konsekwencje będą gorsze niż sama deportacja.

Mariam załamała się. Nie miała pieniędzy na powrót do Gruzji. Gdy wróciła z ambasady, jej promotor z innymi wykładowcami zrzucili się na bilet do Tbilisi. Ludwik Straszewicz nalegał też, aby Mariam obroniła się przed wyjazdem.

Więc dzień przed deportacją Gruzinka została magistrem. Dostała piątkę za pracę w brudnopisie. Ale uczelnia nie zdążyła wydać jej dyplomu o ukończeniu studiów.

– Gdy wyjeżdżałam, promotor zapewnił jeszcze, że wyśle mi zaproszenie na doktorat. Wtedy będę mogła wrócić do Polski. Liczyłam, że pismo od profesora przyjdzie lada moment – wzdycha.

Fot. iStock / RonTech2000

Fot. iStock / RonTech2000

Za herbatę

Mariam o Polakach: – Dawali mi znać, że są gospodarzami swojego kraju. Że to ja, Gruzinka, powinnam nauczyć się ich języka. Zrobiłam to. Ale nie z potrzeby lizusostwa, wkupienia się. Tylko z szczerej chęci dołączenia do polskiego społeczeństwa.

Wie pan, że nie rozumiem osób, które przyjeżdżają do Polski, a potem odrzucają jej język?

Mnie Polacy brali pod skrzydła. Jak słyszeli, że nie jestem stąd, od razu tłumaczyli, co jedzą, jak się zachowują. Bardzo mi to pomagało.  

A co w was uwielbiam? Mickiewicza. No i herbatę! Bo Gruzini, którzy do was przyjeżdżają zawsze się dziwią, że chyba wody w kranach nie macie.  Tylko tę herbatę ciągle proponujecie. Przejęłam to i sama wciskam ją swoim gościom.

Z kolei rozśmieszają mnie Polacy, którzy podróżują do Gruzji. Oni dziwią się, że Gruzini to chyba nie słyszeli o takim wynalazku, jakim jest herbata. Bo do picia podają tylko wodę.

Czy coś mi doskwiera tutaj? Tak, banki. Gdy biorę kredyt, jestem kategorią podobywatelki. Bo mam wrażenie, że jakość klienta banku zależy od jego pochodzenia. Czyli Polka jest najwyżej. Potem obywatelka Unii Europejskiej. Dalej znajduje się ktoś, kto pochodzi z kraju wysokorozwiniętego. A na koniec – ja, Gruzinka, człowiek spoza tych trzech grup.

Ale wie pan, co jest dla mnie ważne? Że nigdy w Polsce nie czułam się kimś obcym.

Za osiem lat

W Gruzji Mariam broniła się ponownie. Jej uczelnia nie wierzyła w zaświadczenie o ukończeniu studiów w Polsce. I tak po raz drugi została magistrem. Dzięki nowemu tytułowi mogła wykładać na uczelni w Tbilisi. Między innymi uczyła Gruzinów języka polskiego.

Gdy Mariam dowiedziała się o stanie wojennym, zaczęła wysyłać przyjaciołom z Łodzi paczki z jedzeniem.

– Były w nich suszone owoce, wędliny, kabanosy, wędzone sery. Bo te rzeczy długo trzymały i się nie psuły. Nie mogłam pozwolić, aby Polacy mieli w domu tylko ocet i buty o numerze 45, prawda? – mówi. – Ale proszę nie zapominać, że nadal czekałam na oryginał zaproszenia od profesora Straszewicza. Bo ciągle przychodziły kopie, których nikt nie chciał honorować. A mi tak zależało, żeby wrócić do Polski!

– To ile czekała pani na oryginalne zaproszenie?

– No, tylko osiem lat – śmieje się Mariam Pirveli.

Fot. Flickr / Kuba Bożanowski / CC BY

Fot. Flickr / Kuba Bożanowski / CC BY

Za donosy

Dzięki uporowi profesora Straszewicza Mariam wraca do Łodzi i tam zaczyna doktorat. Broni go pięć lat później. Znajomi Gruzinki nie mogą uwierzyć, że można kochać Polskę tak, aby do niej wracać w trakcie stanu wojennego. Śmieją się też, że jest łodzianką spod Kaukazu.

Kilka lat po powrocie do Polski Mariam otrzymuje propozycje od kolegi z Bydgoszczy. Ten otwiera katedrę na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego i potrzebuje kogoś, kto ma na koncie sporo publikacji naukowych. A Mariam pisze wtedy bardzo dużo.

Poza Gruzinką uczony zatrudnia jeszcze jedną kobietę, która okazuje się wtyczką. Ta przekręca fakty, pisze donosy na kolegów i koleżanki z uczelni. Tak doprowadza do zamknięcia katedry.

– Nie zagrzałam w Bydgoszczy miejsca. Nic tam po mnie nie zostało – smuci się Mariam. – Mój gabinet przerobiono na toaletę, a pokój szefa na szatnię.

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

Za mylenie mnie z facetem

Po aferze w Bydgoszczy Mariam znalazła pracę na uniwersytecie w Szczecinie. Do dzisiaj wykłada tam na wydziale Nauk o Ziemi.

– Tutaj nie dosięgnęły mnie już żadne ekscesy. Dziwne, prawda? – śmieje się Gruzinka.  

– Nie wierzę. Coś musiało być. Może ludzie czepiali się, skąd pani pochodzi?

– Nigdy z tym nie miałam problemów. Tylko czasami Polacy mylili mnie z facetem. Bo, wie pan, używałam czasami dwóch imion – Mariam i Mariki. To odpowiedniki polskiej Marii.

Po raz pierwszy problem z imionami pojawił się w Bydgoszczy. Poszłam tam kiedyś do sklepu i wzięłam ze sobą kartę płatniczą. Płaciłam nią, a kasjerka zapytała mnie, czy to na pewno moja karta. I zaraz potem pojawiła się policja. Ta kobieta mówiła mundurowym, że Mariam to nie jest żeńskie imię. Bo te przecież kończą się na literę „a”!

Stwierdzili, że musiałam ukraść tę kartę. Siedziałam w sklepie do północy. W końcu udało mi się dodzwonić do rektora uniwersytetu i on potwierdził, że nazywam się Mariam.

– A w Szczecinie?

– Tutaj też miałam incydent w sklepie. I znowu z kasjerką. Gdy jej dałam kartę, zaczęła oglądać ją ze wszystkich stron. Zauważyłam to i od razu chciałam się tłumaczyć. Ale ona oddała kartę, uśmiechnęła się i powiedziała: „Proszę pani, teraz to każdy może wybierać sobie płeć, no nie?”.  

Fot. iStock / Maciej Bledowski

Fot. iStock / Maciej Bledowski

Za kapelusz

Mariam Pirveli wyjaśnia jeszcze, jak zaczęła się jej przygoda z Polską: – Przed magisterką dziekan powiedział studentom, że pojadą do tego kraju, o którym będą chcieli pisać. I wybrałam wtedy Iran. Niestety, dziekan zmarł, zanim ktokolwiek zdążył wyjechać. Władzę na uczelni przejęli po nim partyjni. Ci dogadali się z uniwersytetami w Polsce, Wschodnich Niemczech i Czechosłowacji. I postawili ultimatum: albo jedziemy do któregoś z tych państw, albo zostajemy w Gruzji.

Część z nas wykruszyła się. Nie wyjechała. Ale reszta, tak jak ja, wolała ryzyko.

Stanęło na tym, że nie wiedzieliśmy, jak podzielić się tymi krajami. Postanowiliśmy losować. Napisaliśmy na karteczkach nazwy tych trzech państw i wrzuciliśmy je do kapelusza. Skrawek z napisem „Polska” wylosowałam właśnie ja.


 

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

Mariam Pirveli: Gruzinka urodzona w 1957 r. Doktor nauk geograficznych, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Szczecińskim. Od kiedy miała w Polsce transfuzję, śmieje się, że jest Polską z krwi i kości. Razem z bratem Zurą założyła TeatrNieAktorów w Szczecienie. Uwielbia palić papierosy i chętnie się z nimi fotografuje.