Go to content

Wsi spokojna, wsi wesoła? To spróbuj na wsi zamieszkać. O życiu tych, które porzuciły miasto

Fot. iStock/SandraKavas

Wiedziałaś, że miasto jest nie dla ciebie.  Ale mieszkałaś w nim wiele lat, bo choć może masz duszę wieśniary, to nie marzyłaś o pracy w polu. W marzeniach widziałaś siebie raczej w leniwe sobotnie przedpołudnia z kawą na tarasie. Wokół ogród. Rzecz jasna zadbany. Ręka ogrodnika nieznana. Pod płot czasem przychodzi sarenka….Słodko, aż mdło. Ale to twoje marzenia, więc kto ci zabroni?

Zaczynasz kombinować, skąd na to wziąć kasę.

Najpierw studia. W dużym mieście, bo na wsi uczelni nie ma. Potem kilka lat orki w korpo – dom jednak kosztuje.

I przychodzi ten dzień. Masz na tyle wysoką pozycję, że możesz pracować w domu, możesz się spóźniać, żyć od projektu do projektu, założyć własną firmę. Jesteś ważną paniusią z korporacji, energiczna bizneswoman, wziętym freelancerem. Kupujesz działkę, stawiasz dom. Przeprowadzasz się i choć masz taras i kawę, to wcale słodko nie jest. Bo nie jesteś wieśniakiem, jesteś zwykłym dziwakiem. Idąc przez wieś do jedynego w okolicy sklepu czujesz się, jakbyś miała trzecią rękę albo co najmniej czułki na głowie.

Oh!me.pl zapytało czytelniczki o pierwsze doświadczenia z życia na wsi. Okazało się, że większość z nich przez pierwsze lata czuło się na wsi nieswojo. Milczenie, wrogość zdumione spojrzenia sąsiadów, czasami złośliwe plotki i bezradność, że się do tego miejsca nie pasuje. Życia na wsi trzeba się nauczyć. Trudno było, cholera…

Pierd*nięty uśmiechnięty

Iwona: pamiętam, że w pierwszych tygodniach mieszkania na wsi bardzo chciałam się z kimś zaprzyjaźnić. Albo przynajmniej poznać. Jestem towarzyska, ale jeżdżenie popołudniami do miasta nie wchodziło w grę. No chyba, że w weekendy. Pracując w domu brakowało mi kontaktu z żywym człowiekiem, bo rozmowy przez net to jednak nie to samo. Chodziłam na spacery po wsi i zagadywałam sąsiadki uśmiechając się przy tym szeroko. Odpowiadały grzecznie, ale patrzyły na mnie jak na idiotkę. Pijana może? Naćpana?

We wsi znają się wszyscy. Oni w przeciwieństwie do mnie nie potrzebowali towarzystwa. Byłam obca.

Nagle, równo po roku od przeprowadzki, mi z tego ni z owego zaczęły do mnie same zagadywać. Zapisały sobie datę mojej przeprowadzki w kalendarzu i wyznaczyły okres kwarantanny?  Sprawdzały czy nie mam czarnej ospy? Dżumy? Schizofrenii? Nie jestem dziwką? Terrorystką?

Bo żyję w syfie

Jagoda: w wyobraźni obok tego przysłowiowego tarasu z kawą zawsze widziałam duży, jasny, przestronny dom. Duży jest to fakt, ale chyba non stop zasyfiony. Sprzątanie to koszmar. Po podłodze mamy ponad 220 metrów. Leniwe poranki? Nie ma szans. Dwie godziny odkurzam, tyle samo myję. Zaczynam sprzątać w piątek wieczorem, w sobotę od szóstej rano już na mopie. Inaczej się nie wyrobię. A jeszcze podwórko trzeba ogarnąć, bo inaczej mieszkam jak w slamsach. Do wypielęgnowanego ogródka sąsiadów daleko mi jak stad do Ameryki.

Koło wtorku w domu znów jest syf. Muszę wybierać – albo sprzątam, albo pracuję. Staram się ogarnąć – znów z półtorej godziny. Jak nie ogarnę, to jestem pewna, że o mnie gadają. Porządek w domu i koło domu to rzecz święta. Nie wyrabiasz – co z ciebie za gospodyni?

Iwona: Pewnie byłoby mi łatwiej, gdybym nie pracowała. Widziałam dziś rano, jak sąsiadka przed siódmą rozwieszała pranie. O której ona wstała? O piątej? Ja ledwo się zwlokłam, ale fakt – do trzeciej kończyłam projekt. Słyszałam plotki, że pewnie co noc siedzę na Fejsie. Ten Fejs to prawdopodobnie wersja dla mnie, bo daje sobie rękę uciąć, że poza plecami mówią, że siedzę na  seks czatach.

Wiadomo, że na seks au natural, to trzeba mieć figurę, a ja albo na szmacie, w samochodzie albo przed kompem. Dupa rośnie. Mam wrażenie, że jestem jedyna, która nie chodzę z kijkami. Co to za dziwna mania?

 Bo się nie maluję

Marta: brakuje mi anonimowości. Marzenia o snuci się w piżamie, niewyszukanym dresie czy bez makijażu szybko zweryfikowała wiejska rzeczywistość. W mieście do spożywczaka po masło leciałam w tym, co aktualnie miałam na sobie. Czasami w płaszczu narzuconym na piżamę. Każdy tak chodził. Tusz na rzęsach? Po co?

Tu też tak chciałam. Spróbowałam dwa razy, wyszło, że popadłam w obłąkanie. Mieszkająca w pobliżu ciotka przybiegła do mnie przerażona, czy wszystko ok.

Przemyślałam sprawę, mają rację. Teraz stara się z rana jakoś lepiej ubrać, umalować, uczesać. Czuję się lepiej. To jednak jest fajne.
  

Bo nie ogarniam podwórka

Marta: życie w bloku koncentruje się z reguły w czterech ścianach. Na podwórku bywa się przy okazji wyjścia lub powrotu. Dostęp do natury zapewnia balkon. Budując dom koniecznie chciałam balkon, by mieć gdzie wietrzyć pościel. Balkony kosztowały dużo i ciągnie od nich po nogach.  Ale ja, idiotka, nie pomyślałam, że można tę kołdrę i poduszki wynieść na podwórko. W ogóle nie umiałam wyjść na podwórko. Bo po co?

Dziś już bardziej oswajam swoją przestrzeń. Tydzień temu robiłam dżem z jabłek. Miałam do obrania całą skrzynkę. Wyszłam na podwórko. Przyjemnie było. Wcale się już nie dziwię, że sąsiadka przez całe lato obiera kartofle na ławce przed domem. Jakbym na to wpadła w maju, to też bym teraz była tak opalona jak ona.

Jagoda: Życie na podwórku to możliwość zdobycia informacji. Na początku wszystko szukałam w necie. Tyle, że tu strony są słabe i rzadko aktualizowane. Żadne źródło wiedzy. Czasami z mężem wspominamy ze śmiechem jak kilka lat temu szukaliśmy w Lesku „Empiku” i „Alkoholi świata”. Wydawało nam się, że muszą być one w każdym mieście. W miasteczku pobliżu naszego domu Empiku nie ma. Szczęśliwie dobrą wódkę kupimy wszędzie – chociaż i tak nam się nie chce jechać do miasta po alko. Jesteśmy mistrzami świata w robieniu nalewek.

Bo kocham zwierzęta

Iwona: Zawsze marzyłam o psie. I mam, suczkę. Podwórkowca. Nie wiedziałam, że jak ma cieczkę, to każdą szpara każdy kurdupel może się do niej wcisnąć i zrobić swoje. Przekonałam się, że może. Urodziło się siedem szczeniąt. Sąsiad od razu skomentował, że trzeba „selekcji naturalnej dokonać.” Znaczy, co drugiego utopić, bo „szkoda suki”. Dokarmiać młode? „Po co, co wy z nimi zrobicie.”

Widziałam ostatnio w necie filmik jak dziewczyna topiła szczeniaki. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Miałabym te zwierzaki tak wrzucić do rzeki? Ja nawet pułapkę na myszy kupuję taką, by tej myszy nie zabiło tylko złapało. Wypuszczamy później na pole. Do tego się żadnemu sąsiadowi ni przyznam, choćby mnie przypiekali nad ogniem.

Ale choć pierwsze miesiące po przeprowadzce były trudne, nasze rozmówczynie przyznają zgodnie, że wolą być dziwakami niż mieszkać tam, gdzie im było źle. Zresztą im bardziej się one przyzwyczajają do wsi a wieś do nich, tym bardziej się czują w niej swojsko. – Życia na wsi trzeba się nauczyć. To hermetyczne środowisko, więc nie ma w tym nic dziwnego, że do obcych podchodzi się z dystansem – mówią zgodnym chórem. I dodają, że choć czasami tęsknią za miastem, jego wygodą i anonimowością, to jednak za nic by tam nie wróciły na stałe.