Proszę cię, wkurz się raz, a dobrze, a łatwiej będzie z tobą być. Okaż, co czujesz, zamiast dusić wszystko w środku. To po prostu nienaturalne być wiecznie miłym!
Jestem córką bardzo grzecznej matki. Moje koleżanki mówiły zawsze o niej „dama”. Mama nigdy nie traciła panowania nad sobą. Była idealną matką, żoną, szefową. Wszyscy czuli się przy niej dobrze. Nawet, gdy rozmawiała z wariatem (kimś w totalnej furii) zachowywała 100 proc spokoju. Takie były wszystkie kobiety, z którymi się wychowywałam. Opanowane, stonowane, dystyngowane. Mógł umrzeć im ktoś bliski – nie dostawały histerii. Zawsze na tym samym, wolnym, biegu.
Mówiła zawsze: „Kochanie, wyprostuj się”. „Kochanie, powiedz dzień dobry”, „Kochanie, uśmiechnij się”, „Kochanie, bądź miła”, „Kochanie, powinnaś pomóc”. Nauczyłam się – taka jest rola dziewczynki. Być miłą, usłużną, grzeczną, sympatyczną. Tylko wariaci krzyczą. Większość nas, kobiet, była tak wychowywana. Przynajmniej tych, które dziś mają sporo po trzydziestce.
Przyklejony uśmiech do twarzy miałam przez 10 lat życia. Do czasu, gdy nauczyciel od matematyki nie wpisał mi trzech jedynek jednego dnia – tylko dlatego, że z kimś rozmawiałam.
„Wpisuje ci trzy jedynki” oznajmił. Poczułam jak zalewa mnie krew.
Nagle (to chyba nie byłam ja) rzuciłam: – Nie mam pan prawa!!!!!!
– Ja nie mam prawa? – zaczerwienił się. Chwilę później ze spoconą ze złości miną wpisał mi trzy jedynki.
– Co pan wyrabia?! Tak nie może być!!! Idę do dyrektorki powiedzieć, że nadużywa pan swojej władzy – rzuciłam wściekła. Po czym wstałam i w atmosferze szoku i przerażenia wszystkich wyszłam z klasy. Z całej siły trzasnęłam drzwiami.
Miałam 10 lat i pierwszy raz w życiu poczułam ulgę. Do dyrektorki nie poszłam, siedziałam pod klasą przestraszona tym, co się wydarzy dalej.
O dziwo, nie zadziało się nic. Koleżanki i koledzy powiedzieli mi później, że matematyk naprawdę bał się, że pójdę do pani dyrektor (czyli wiedział, że nadużył swojej władzy), on zresztą sam przeprosił mnie później i wykreślił trzy jedynki.
Pewnie był w gruncie rzeczy super człowiekiem, miałam szczęście. Ale od tej pory wiedziałam już, że tylko niegrzeczne dziewczynki idą tam gdzie chcą, nie chorują, są szczęśliwsze, spokojniejsze, mają mężczyznę takiego jakiego chcą i życie jakie chcą. Pewnie, że nie zawsze. Ale często.
Dlaczego kobiety nie mówią wprost, że są złe. Dlaczego nie wściekną się raz, a porządnie
– na szefową, która gada głupoty
– na partnera, który kolejny raz nie posprzątał, nie dotrzymał słowa, nie załatwił czegoś
– na przyjaciółki, które zawodzą.
„Dlaczego nie powiesz mu, że jest ci z nim źle w łóżku?” pytam przyjaciółki.
„Nie potrafię” mówi.
Zastanawiam się, ile traci, jak bardzo sama godzi się na swoje nieszczęśliwe życie i łóżkową frustrację.
„Dlaczego nie powiesz wprost, że ona cię zraniła” pytam drugiej przyjaciółki. Od miesięcy nie potrafi powiedzieć koleżance, co czuje.
„Nie potrafię” słyszę.
Zastanawiam się czy warto tracić drugą osobę tylko dlatego, że nie potrafimy się na nią zezłościć.
„Dlaczego ty tego wysłuchujesz?” pytam koleżanki, której matka notorycznie powtarza te same frazy: jesteś do niczego, nic nie udało się ci się osiągnąć, a córka X. to…. Zastanawiam się: dlaczego my się na to godzimy? Im bardziej się godzimy, tym bardziej ktoś po nas jedzie (to czasem), drugie to po prostu jeśli czasem się nie wściekniemy– nie mamy szans na oczyszczającą rozmowę.
Przeczytałam kiedyś świetne zdanie: agresja to sposób chronienia naszego życia. Jeśli ją bezustannie tłumisz, to tak, jakbyś odbierała sobie prawo do życia. Doświadczamy jej każdego dnia: gdy ktoś narusza nasze granice, nie dostajemy podwyżki, choć powinnyśmy, nikt nam nie oddaje za nadgodziny, nie przeprasza nas, gdy powinien, atakuje w sklepie, w korku, na ulicy, w poczekalni.
Dziś moja przyjaciółka opowiadała o swoim eks. Napisał do niej: „Ty spaślaku, na pewno przejadasz pieniądze dziecka”. Śmiała się tego. Pomyślałam: dlaczego ona się nie zezłości? Przecież ją obraził.
Druga koleżanka nie złości się na warunki w pracy, bo mówi: „walczymy dla wspólnego dobra”. Ale skąd ta pewność?
Wiele takich sytuacji upychamy w sobie każdego dnia. „Nie, to nieważne”, „Dobra, szkoda energii”. Takie to modne słowo ostatnio: szkoda energii. Ale czasem nie szkoda. Szkoda to tłumić! Nierozładowana, a wcześniej nieprzeżyta agresja rozkłada się w ciele w postaci napięć, które zamieniają się w objawy. Bolą nas kręgosłupy, szyja, nawet biodra czy kolano. U każdej z nas złość „umiejscawia się” w innym miejscu. Daje objawy fizyczne, o czym napisałam powyżej albo psychiczne: to często niewyrażona agresja kończy się depresją czy stanami lękowymi.
Mamy tylko dwa wyjścia. Być grzecznymi dziewczynkami, które biegają od lekarza do lekarza, odpalają papierosa od papierosa, albo od czasu do czasu zachować się jak osoba bez klasy ( serio???).
Grzeczne dziewczynki często wchodzą w role ofiar
„Jak ona/ on mogli mi to zrobić?”, „Jestem taka biedna”. Nie wiemy tego, ale często ta rola jest wygodniejsza, inni nam współczują albo postrzegają nas jako silne i wytrwałe. Te co wiele znoszą. Dają radę. Ale to często złość jest drogą do rozwiązania problemu.
Moja koleżanka mówi– gdy się złoszczę, boli mnie żołądek. Ja zawsze tracę głos, komuś może automatycznie zaciskać się szczęka. Ważne, by wiedzieć, gdzie te nasze emocje się umiejscawiają. Często ten ból, ucisk jest pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak. Bo my nie wiemy. Bo słyszałyśmy: nie wypada, nie można, to złe… Rozum może zabić nasze odczucia, ale ciało nie. Dalej mamy wybór. Wyrazić co czujemy, znów to stłumić.
Jeśli chcesz stłumić – znam bardzo wiele grzecznych dziewczynek, pań miłych, które w pewnym wieku zaczynają bardzo chorować. Tak jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie. Te damy, panie poukładane, panie rozważne. Kumulowane emocje wybuchają ze zdwojoną siłą, objawiają się chorobami, które bardzo ciężko leczyć. Objawiają się nieuzasadnionym smutkiem i poczuciem, że przecież wszystko jest ok, więc dlaczego jest tak smutno.
Czasem lepiej poczuć smak walki – i dzięki temu naprawdę żyć. To też szansa dla innych, komunikat, że nie jesteśmy zadowolone i ktoś musi się zmienić.
Nienawidzimy mężczyzn, którzy pomagają nam we wszystkim, wspierają, a jednego dnia pakują walizki i znikają z naszego życia. Nienawidzimy takich kobiet. A to zwykle Państwo Mili, którzy nigdy się nie złościli. Oni tylko znosili.
Na koniec mają dla nas najgorszą karę – zniknięcie.
Czy naprawdę chcemy takie być?