Go to content

„Wiesz, gdy w końcu uwalniasz się z piekła, to zwykła cisza staje się rajem”

Fot. iStock/Fot. iStock / ArminStautBerlin

– Ktoś chyba zadzwonił na policję i powiadomił, że siedzimy na przystanku. Był środek nocy, bardzo zimno, miałam 10 lat. Seweryn, mój brat, niespełna pięć. Bardzo się baliśmy, ale wolałam uciec niż znowu oberwać. W pogotowiu opiekuńczym bardzo miła pani nam powiedziała, że teraz już nie musimy się o nic martwić, że zamieszkamy gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie krzywdził. Ale, gdy zobaczyłam budynek, do którego nas zawieźli już po sprawie sądowej, poczułam się, jakby nas ktoś oszukał.

Dom dziecka to takie miejsce, do którego nikt nigdy nie chciałby trafić. To jedna z tych instytucji, o których myślimy, że najlepiej by było, gdyby w ogóle nie musiała istnieć. Niestety, każdego dnia trafiają tam dzieci w różnym wieku i z różnych przyczyn. Nie zawsze jest to alkohol i przemoc, choć niestety w większości przypadków z tego właśnie powodu, wychowuje się i dorasta tu większość podopiecznych. Marta spędziła w domu dziecka długie lata, odebrana wraz z młodszym bratem pewnej zimowej nocy.

– Naiwnym sercem dzieciaka marzyłam, że od razu trafimy do ludzi, którzy nas zaadoptują, pokochają i nie będą nas bić. Kiedyś na podwórku jedna dziewczynka, powiedziała mi, że jej mama tak mówiła, że tak dla nas byłoby najlepiej. A tymczasem my znaleźliśmy się w ogromnym domu z setką takich samych jak my – niechcianych, porzuconych, odebranych. I tak jak wtedy płakałam, bo nie chciałam tam być, tak dziś, myślę tylko jedno: całe szczęście, że wychowałam się w bidulu.

Marta jest dziś dorosłą kobietą i podwójną mamą, choć rodziła tylko raz. – To dlatego, że dostałam zgodę sądu, na zabranie do siebie mojego brata. Był to dla mnie priorytet, że jak tylko stanę na nogi, pierwsze co zrobię, to prawna opieka nad Sewerynem. Ale może po kolei.

Alkohol, wrzaski, obcy ludzie, szarpanie i strach to jedyne, co pamiętam z rodzinnego domu. Oczywiście, sąsiedzi zgłaszali i co jakiś czas panie z opieki zaglądały, ale zawsze kończyło się tak samo. Matka się ogarniała i udawała, że jest po prostu bieda, nic poza tym. Aktorka z niej była pierwszorzędna, płacz, strach o nas, błaganie o szansę. I tak w kółko. Była chwila taka dłuższa i chyba jedyna – około roku względnego spokoju. To wtedy, gdy urodził się Sewerynek. Nie wiem, dlaczego akurat przez te parę miesięcy nie dość, że sama nie piła to jeszcze nie pozwalała robić w domu menelowni. Tak było przez prawie całą jej ciążę, ona też piła rzadko. Czar jednak prysł bardzo szybko i wszystko wróciło ze zdwojoną mocą. Ona jakby chciała odbić sobie te parę miesięcy trzeźwości. Wlewała w siebie ogromne ilości, nie zwracała na nic uwagi, zwłaszcza na nas. Jak piła, lepiej było zejść jej z oczu. Czasem z pokoju nie wychodziliśmy po kilkanaście godzin. Sikałam do słoika, brat w pieluchę albo na dywan. Trzeźwa jeszcze gorzej, bo bardzo nerwowa, teraz wiem, że przez głód alkoholowy. Albo wyła. Nie płakała. Tylko zawodziła tak, że do dziś mnie to budzi w koszmarach. I wtedy ojciec ją tak strasznie bił i krzyczał. A potem nas. Wiesz, o czym marzyłam wtedy najbardziej? Żeby mieć takie ciastko, które wystarczy, że je zjesz i będziesz duża. Na tyle, żeby móc ochronić Sewerynka.

Wtedy zimą uciekliśmy, bo brat sikał w majtki ze strachu, gdy się zaczynały krzyki. Wzięłam go za rękę i poszliśmy, nikt nie zauważył. Nie chciałam siedzieć na klatce schodowej, bo jakby sąsiad zauważył, to by nas zaprowadził do domu. Ojciec by nas połamał. Poszliśmy na przystanek, było zimniej, niż myślałam. Siedzieliśmy tam długo, mały zaczął przysypiać, nie chciał mnie słuchać. Nigdy się tak nie bałam.

Potem chyba policja przyjechała, a za nią karetka. Cieszyłam się, Sewerynka dobudzili, nawet nie myślałam, gdzie nas wiozą. Byle najdalej od rodziców. Te procedury jakoś tak szybko poszły, a może byłam zbyt jednak przejęta, żeby pamiętać. Usłyszałam „dom dziecka” i zamarłam. Jak to – myślałam, przecież miała być rodzina, małżeństwo, które nie podnosi nawet głosu. W końcu upragnieni rodzice, dla których będziemy najważniejsi. A tu niewielki pokój, dzielony z trzema innymi dziewczynami. Brat w innej części budynku. Tak, widywaliśmy się, ale rozumiesz, ja miałam 10 lat. Co ja mogłam czuć? Jeszcze ten strach potęgował uczucie tego, że tam jest bardzo źle, że koleżanki nieprzychylne, a wychowawcy nieludzcy.

Każdy gest odbierasz jako atak. Miałam tak bardzo długo. Chyba to uczucie zawiedzenia, że niby lepiej, bo spokojniej. I jedzenie zawsze na czas, wyprane i książki do szkoły. Ale jednak nie to do czego w końcu odważyłeś się uciec. Dopiero, jak zobaczyłam, że się śmieje, pierwszy raz w życiu mój mały braciszek i gdy okazało się, że nie tylko jedna „ciocia” tam jest fajna i opiekuńcza. Że dzieciaki w większości jak ja. Złamane, ale dobre. Czasami sieroty, gdzie rodzice odeszli w chorobie czy wypadku. Choć nie wiem, co gorsze. Stracić dobrą, ukochaną mamę, to już lepiej, niż mieć taką, przed którą się ucieka. Było nas tam sporo, zdarzały się problemy, jakieś bójki małe nawet, ale zawsze wiedziałam, że nic nam nie grozi.

Mogłam spokojnie się uczyć, planować przyszłość i wierzyć, że mi się uda. Nam się uda, bo Seweryn zawsze był najważniejszy. Ktoś może pomyśleć, że jednak nie do końca jest się z czego cieszyć, bo tyle lat nikt nas nie chciał do adopcji. Wiesz, gdy w końcu uwalniasz się z piekła, to zwykła cisza, staje się rajem. A myśmy to mieli w domu dziecka, upragniony spokój. I wbrew pozorom, ogrom szczerej miłości. I wsparcie, o którym mogłeś tylko pomarzyć. Przestałam się jąkać, zaczęłam coraz lepiej zapamiętywać. Miałam bardzo dobre oceny, chciałam się uczyć. I nareszcie mogłam. Otrzymałam bardzo dużo pomocy na starcie w dorosłe i już samodzielne życie, poza ośrodkiem oraz fachową pomoc, żeby odzyskać brata.

Pewnie, że tęskniłam za tym obrazem. Gdzie mama i tata, ja i mój brat. W normalnym, spokojnym miejscu. Oni pracują i nie piją, my chodzimy do szkoły i mamy kolegów. Możemy ich do siebie zaprosić, nie musimy się wstydzić. Ale to co dostałam i tak było nieporównywalnie lepsze od miejsca, z którego przyszliśmy.

Ojca Amelki, mojej córeczki poznałam rok po opuszczeniu murów bidula. Zwyczajnie, w pracy. Miał takie łagodne oczy, nawet nieśmiały wręcz był. To wzbudzało we mnie, poczucie bezpieczeństwa. Jest najlepszą, nagrodą w życiu. On i nasza córka i Seweryn.

Nie powiem ci, że warto było przejść przez tamto bagno z dzieciństwa, bo żaden dzieciak na to nie zasługuje. Nigdy, nawet najbardziej krnąbrny. Na brak miłości własnych rodziców. Nie chciałabyś wiedzieć, jak to jest być niechcianym dzieckiem.

Ale jeśli już musi, bo los go ot tak, nie polubił, to tylko w takim miejscu, w którym my mogliśmy być. Dom dziecka już zawsze, będzie mi się kojarzył z czymś dobrym. Bo dzięki temu, że tam trafiłam, moja córka będzie go znała tylko z opowieści.