Go to content

W zgodzie z naturą. To ona stoi za sukcesem SPA Sielsko Anielsko

Katarzyna Dziubasik
Katarzyna Dziubasik

To Ona stoi za bezsprzecznym sukcesem SPA Sielsko Anielsko, które od lat zdobywa nagrody i cieszy się uznaniem gości Hotelu Bania **** Thermal &Ski. Katarzyna Dziubasik opowiada czytelnikom o filozofii prowadzenia takiego miejsca, kulisach powstawania serii kosmetyków Dotyk Anioła i o tym, jak to się stało, że doktor chemii z Wielkopolski na stałe wylądowała w Białce Tatrzańskiej.

Na początku pozwoli Pani, że pogratuluję sukcesu Sielsko Anielsko – minęło już 11 lat od otwarcia w Bani SPA, a klimat tego miejsca wydaje się ponadczasowy.

Klimat tworzą ludzie, ale w tym przypadku jest to także zasługa wnętrz. Ważne są stosunkowo małe przestrzenie, dzięki nim czujemy się komfortowo. Ale przede wszystkim stare drewno, które tworzy atmosferę unikalnego ciepła. W dodatku nie widać na nim śladów użytkowania, więc to miejsce cały czas jest równie przyjemne.

Te wnętrza trzeba będzie zburzyć i wybudować na nowo, co jest niejako ceną rozwoju Resortu Bania. Nie będzie Pani płakać, gdy przez SPA, w które włożyła pani tyle pracy i serca, przejedzie buldożer?

Na pewno, bo 11 lat to kawał życia. Poza tym na jakiś czas będziemy musieli przenieść się do SPA w Termie Bania, które nie jest aż takie klimatyczne. Mam do niego duży sentyment, bo wszystko zaczęło się właśnie tam, jednak dopiero w Sielsko Anielsko udało się stworzyć coś od początku do końca wedle mojego pomysłu.

Jest też strona pozytywna: świadomość, że stworzymy coś nowego. 11 lat doświadczenia sprawia, że na pewno to będzie jeszcze lepsze miejsce. Zupełnie inaczej wyobrażam sobie nowe SPA pod względem użytkowania, logistyki, ale także komfortu pracy naszej ekipy.

Do przyszłości jeszcze wrócimy, ale najpierw sięgnijmy do początków Sielsko Anielsko. Gdy pytałem o inspiracje hotelowe Pani męża, wskazywał obiekty alpejskie. Czy w przypadku SPA było podobnie?

11 lat temu polski rynek SPA wyglądał zupełnie inaczej. Oczywiście istniały ośrodki i hotele, które je posiadały, ale wciąż była to rzadkość. Obecnie prawie każdy obiekt cztero czy pięciogwiazdkowy, a czasem nawet trzygwiazdkowy, ma takie zaplecze. Jakość oferowanych tam usług to osobna historia, ale dostępność jest powszechna. A wtedy wszystko raczkowało.

Na pewno inspirowaliśmy się Austrią. Szczególnie przypadło nam do gustu kultywowane w Tyrolu życie zgodnie z naturąi oparta na tym filozofia wellness. Ponadto oboje mamy zamiłowanie do naturalnych, drewnianych wnętrz. Ja najbardziej kocham stare drewno. Dlatego spytałam męża, czy da się wykorzystać taki wiekowy budulec, bo tylko on tworzy unikalny i specyficzny klimat.

Z początku stwierdził, że może to być trudne, ale przez lata przekonałam się, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. I faktycznie: udało się pozyskać drewno z leciwych chałup podhalańskich przeznaczonych do rozbiórki. Jest w nim zaklęta tradycja, a my na jej podwalinach zbudowaliśmy zupełnie nową historię. Goście z pewnością doceniają to, że wszystko tak pięknie się komponuje.

Może Pani opowiedzieć o swojej drodze zawodowej i naukowej? Obroniła Pani doktorat z chemii na Uniwersytecie Wrocławskim, ale temat pracy nie wskazywał na zainteresowanie kosmetologią…

Wbrew pozorom był jeden punkt styczny. Ale od początku – skończyłam farmację i miałam epizod pracy w aptece. W 2009 roku obroniłam doktorat z chemii organicznej, w którym badałam związki peptydowe. Panuje mocny trend wprowadzania takich składników do receptury kosmetyków, głównie kremów.

Natomiast wtedy nie myślałam, że będę związana z branżą beauty. Życiem rządzą jednak przypadki i konieczność dostosowywania się do okoliczności. A ja zupełnie niespodziewanie wylądowałam na stałe na Podhalu i musiałam coś ze sobą zrobić. Gdy trafiłam do Białki Tatrzańskiej z tytułem doktora chemii, liczba pomysłów i możliwości była ograniczona. Myśleliśmy na początku, aby otworzyć aptekę, ale w okolicy jest ich dużo, nie chcieliśmy więc robić im konkurencji i wchodzić w niepewny biznes. Powstawały wtedy baseny termalne i saunaria, więc pomyśleliśmy o SPA. I tak to się zaczęło – trochę przez przypadek, a trochę w wyniku szukania pomysłu na siebie.

Zauważyłem, że w komunikacji marketingowej nie od razu łączyli Państwo Sielsko Anielsko z Pani osobą. Musiała pani do tego dojrzeć?

Faktycznie, początkowo tego nie nagłaśnialiśmy. Nie dlatego, że wstydziłam się wyjść przed szereg, bo jestem bardzo otwartą osobą. Musiało to jednak stać się naturalnie. W pewnym momencie zauważyliśmy, że nasi goście doceniają linię kosmetyczną stworzoną przez właścicielkę SPA. Zarówno w opiniach indywidualnych, jak i publikacjach akcentowano, że jestem doktorem chemii – okazało się, że to zwiększa mojąwiarygodność. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że warto podkreślać, że jestem ekspertką, która ma rzetelną wiedzę, a nie po prostu osobą, która wymyśliła sobie, że stworzy kosmetyki i będzie zarządzała SPA. To jest najważniejszy przekaz, a nie fakt, że jestem właścicielką miejsca.

Kontynuuje też Pani karierę jako wykładowca akademicki. Musi Pani naprawdę lubić to zajęcie, bo nie ma wątpliwości, że w Sielsko Anielsko jest co robić. Trudno też podejrzewać, że chodzi w tym przypadku o aspekt finansowy.

Czasem mam wątpliwości, czy jestem bardziej bizneswoman, czy wykładowcą akademickim. I skłaniam się raczej ku temu drugiemu. Oczywiście od samego niemal początku – kiedy okazało się, że to działa – praca w SPA była dla mnie niezwykle satysfakcjonująca i bardzo się w nią zaangażowałam.

Ale któregoś dnia zgłosiła się koleżanka i powiedziała: „Słuchaj, mam ogromną prośbę. Znajoma pani rektor pilnie poszukuje chemika. Nie zgodziłabyś się?”. Kiedy jeszcze robiłam doktorat, zauważałam, że najlepiej odnajduję się w kontakcie ze studentami. Dlatego bez zastanowienia przystałam na tę propozycję. Na początku wykładałam tylko chemię kosmetyczną, później doszły receptury kosmetyczne, teraz jeszcze chemia żywności na dietetyce… Co roku mówię sobie, że trzeba zrezygnować, ale nie mam serca, żeby to zrobić, bo bardzo spełniam się także w tej roli. W życiu nie wszystko się mierzy pieniądzem, czy powszechną miarą sukcesu…

Od początku SPA było strefą relaksu (Sielsko) oraz zabiegów (Anielsko). Jakie momenty uznałaby Pani za kamienie milowe w rozwoju tego miejsca?

W swojej działalności jestem bardzo konsekwentna. Od początku założyłam, że to miejsce ma bazować na podejściu naturalnym i holistycznym. Dlatego nie dawałam się przekonać do sezonowych mód polegających między innymi na wprowadzaniu coraz to nowszych sprzętów. Najważniejszym elementem w Sielsko Anielsko jest człowiek – terapeuta, który ma bezpośredni kontakt z klientem. W Hotelu Bania szczycimy się tym, że na stanowiskach kierowniczych od lat są te same osoby. Podobnie jest w naszym SPA, którym od 13 lat kieruje ta sama koleżanka. Klienci przyzwyczajają się do terapeutów i cieszą się, że „dalej jest pani Kasia i pan Adam…”.

Praca fizjoterapeutów oparta jest o pewne standardy czy każdy ma swój styl prowadzenia zabiegów?

Poniekąd podziwiam hotele sieciowe, w których wszystko jest wystandaryzowane. U nas jednak wygląda to inaczej i przeważa podejście indywidualne. Oczywiście mamy pewne procedury, choć nie lubię i nie używam tego słowa, ale musimy się trzymać określonych standardów. Począwszy od odebrania klienta z recepcji, aż do doprowadzenia go z powrotem, kwestia obsługi wygląda identycznie. Z prostej przyczyny: jeśli ktoś pierwszy raz trafi na jedną osobę, a drugi – na innego specjalistę, musi
zostać tak samo potraktowany. Natomiast masaży czy zabiegów nie da się, a nawet nie ma sensu wykonać identycznie, bo każdy terapeuta skończył inną szkołę, zna inne techniki, ma inne preferencje, mocne i słabe strony.

Czy po tylu latach wciąż odkrywa Pani nowe rzeczy i ciągle się uczy?

Oczywiście. Dużo z mężem podróżujemy i bez względu na to, czy jestem w Polsce, czy na końcu świata, zawsze korzystam ze strefy SPA. Staram się ciągle uczyć od najlepszych i wprowadzać podpatrzone rozwiązania. Oczywiście nie wszystko da się przenieść na nasz grunt jeden do jednego, bo polski klient wciąż jest dość konserwatywny, ale to także się zmienia.

Na początku Sielsko Anielsko współpracowało wyłącznie z innymi producentami, ale w 2016 roku wystartował Dotyk Anioła – Pani autorska seria kosmetyków.

Zawsze marzyłam, żeby mieć swoją markę. Po kilku latach się udało i można mówić o sporym sukcesie, jeśli chodzi o odbiór klientów. Jestem wdzięczna mężowi za to, że Dotyk Anioła trafił do każdego pokoju hotelowego. Zawsze mówiłam: „Paweł, to, co dajemy ludziom do mycia, jest…”. Nie będętutaj używać brzydkich słów. Argumentowałam, że skoro jesteśmy ekologiczni, patrzymy trochę inaczej na człowieka, musimy to zmienić. Mąż jest otwarty na innowacyjne pomysły i okazało się, że marketingowo był to strzał w dziesiątkę. Bo klient spróbował, spodobał mu się zapach oraz jakość i także w tej sferze poczuł, że jest w dobrych rękach.

Faktycznie, gdy myślę o Bani, przypomina mi się ten wyjątkowy zapach.

Właśnie stworzenie zapachu było najtrudniejsze. Po pierwsze, musiał być „unisex”, a to jest już wyzwanie samo w sobie. Po drugie, nie mógł być ani duszący, ani przesadny, bo to najczęstsze grzechy w tej sferze. Z perspektywy chemika czy technologa kluczowy jest dobór odpowiednich stężeń składników aktywnych. Producent zwykle chce, żeby to stężenie było wysokie, ale nie tędy droga. Kocham trawę cytrynową i wiedziałam, że w tym kierunku – świeżym i orzeźwiającym – chcę pójść. Testowanie trwało wiele miesięcy, ale udało się. Często słyszę, jak klienci mówią „Boże, ten zapach…”. To połowa sukcesu naszej marki.

Chyba można też powiedzieć, że Dotyk Anioła ma swój firmowy składnik. W komunikacji marketingowej często pojawia się lanolina.

Tworzenie kosmetyków w dobie mnogości składników i wysokich oczekiwań konsumenckich to prawdziwe wyzwanie. Klient jest coraz bardziej wyedukowany, zwłaszcza w tak ekskluzywnym miejscu jak Bania. Przyjeżdżający do hotelu ludzie korzystają ze swoich zasobów finansowych. Odpoczywające u nas panie potrafią dwa–trzy razy w miesiącu być u kosmetyczki, dbają o siebie na co dzień. Dlatego było jasne, że jakość musi być premium.

Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że im krótszy skład, tym lepiej dla skóry. Poza tym szukałam składników, które będą się kojarzyły z miejscem. Stąd lanolina wykorzystywana od dawna w kosmetyce, ale wciąż nie do przecenienia, bo pełni różne funkcje: nie tylko dba o barierę lipidową naskórka, ale także umożliwia innym substancjom wchłanianie się przez skórę. Linia Dotyk Anioła miała się kojarzyć z górami, więc mamy też inne lokalne elementy, na przykład ekstrakt z kwiatów maku, które możemy znaleźć na podhalańskiej łące.

Planuje Pani rozwój tej linii i wyjście ze sprzedażą poza Resort Bania?

Założenie marketingowe jest takie, że kosmetyki są sprzedawane tylko u nas. Oczywiście realizujemy zamówienia internetowe, więc wysyłamy produkty do klientów, ale ważne, aby dostępne były tylko tutaj. To jeden z powodów, dla których gość do nas wraca, a zabranie firmowego kosmetyku do domu ma być pamiątkąpo świetnie spędzonym czasie w Bani.

Jeśli chodzi o rozwój linii, ciągle dostaję takie pytania od klientów, ale nie chcę iść w ilość, tylko raczej w jakość. Mam jeszcze pomysł na dwa, maksymalnie trzy produkty, ale rozwój będzie polegał na delikatnym odświeżeniu i ulepszaniu receptur, a nie na poszerzaniu oferty.

Oczywiście w SPA prezentowane są też preparaty i kosmetyki innych marek – która z nich na stałe zagościła w Sielsko Anielsko?

Współpracuję z hiszpańską marką Skeyndor, która jest na rynku od 50 lat. Decyduje o tym kilka czynników. Po pierwsze, wspomniane doświadczenie tej firmy. Po drugie, skład ich kosmetyków, który dla mnie jest jeszcze ważniejszy niż piękne opakowanie i zapach. Po trzecie, kocham Skeyndor, bo z Hiszpanami fantastycznie się współpracuje. Chociaż produkty dostarcza do nas polski dystrybutor, z którym mamy świetne relacje, udało mi się zaprzyjaźnić również z „centralą”. Oni nie do końca czuli polski rynek, więc zaprosili mnie kiedyś na konsultacje. Wspólnie stworzyliśmy wymarzoną linię kosmetyków do ciała, skomponowaną pod kątem potrzeb polskiego klienta. To ekipa, która słucha ludzi i którą stać na indywidualne podejście, mimo że dystrybuują swoje produkty do kilkudziesięciu krajów na całym świecie.

Wiele osób zastanawia się, czy pojedynczy zabieg na twarz i ciało podczas wizyty w hotelu rzeczywiście może pomóc. Domyślam się, że szczególnie w przypadku tych głęboko nawilżających, jak AQUATHERM czy DOTYK ANIOŁA, efekt jest odczuwalny już po jednorazowym seansie.

To, czy efekt pozabiegowy jest od razu widoczny, zależy od kondycji, w jakiej znajduje się skóra. Szczególnie w przypadku osób z zadbaną i wypielęgnowaną skórą jednorazowy naturalny zabieg nie przyniesie efektu „wow”. Natomiast na wizytę u specjalisty trzeba spojrzeć całościowo. Nie polega ona tylko na nałożeniu preparatu na twarz. Mamy się zrelaksować i odpocząć, a także dużo dowiedzieć. Wykwalifikowany kosmetolog wytłumaczy pielęgnację codzienną, wypisze receptę i powie, jak wzmocnić skutki zabiegu. Do tego dochodzi fachowy masaż twarzy, który nawet bez żadnych substancji potrafi zdziałać cuda, jeśli wykonujemy go regularnie.

Czyli potwierdza Pani, że warto robić coraz popularniejszy automasaż twarzy?

Tak, jestem jego fanką. Z pielęgnacją twarzy jest tak, że nam się wydaje, że mamy 20 lat i nic nie musimy robić. I to jest największy błąd. Trzeba na odpowiednim etapie wprowadzić pielęgnację dopasowaną do potrzeb naszej skóry. Nie powinniśmy też jak wyroczni słuchać reklam i przekazów marketingowych. Zwykle wchodzimy do drogerii po jeden produkt, a wychodzimy z pięcioma. Jest to strata pieniędzy na coś, co nie pomaga, a może nawet szkodzić.

Często powtarzam naszym klientom, że każdy z nas ma inny szlak metaboliczny. To, że coś pomaga jednej osobie, wcale nie znaczy, że będzie działać u innej. Jest piramida dziesięciu substancji, które spowalniają starzenie się, ale to wcale nie znaczy, że każdy potrzebuje takich preparatów. Dlatego tak ważne, aby iść do specjalisty, który dobierze odpowiednią pielęgnację.

Często przyjeżdżają do nas goście i opowiadają, jakie to cudowne kosmetyki stosują. Czasami mamy ochotę złapać się za głowę, bo zupełnie nie pasują do ich skóry. Panuje też przekonanie, że jak coś jest naturalne, to zawsze dobre i nieszkodliwe.
W Polsce taki przekaz jest bardzo mocno rozpowszechniany w marketingu. Tymczasem natura jest przewrotna i należy z nią uważać. Jeśli coś pochodzi ze świata roślin, to już daje mi informację, że mamy do czynienia z mocno stężonymi składnikami aktywnymi. Osoby z wrażliwą skórą powinny z takimi substancjami uważać.

Często ludzie kupują krem ze składnikami roślinnymi i od razu go odstawiają, mówiąc, że ich uczulają. A przyczyna leży gdzie indziej: w takich produktach występują wysoko stężone składniki aktywne, do których skóra musi się przyzwyczaić. To pozorny paradoks, że przy ciągłym stosowaniu syntetyków nic się nie działo, a coś naturalnego powoduje problemy. Jednak dla fachowca nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

Zawsze podkreślam, że jeśli w młodym wieku zaczniemy od odpowiedniej pielęgnacji, to w wieku 40–45 lat skóra naprawdę nie będzie potrzebowała medycyny estetycznej, żeby dobrze wyglądać. Jeśli dodatkowo wprowadzimy do codziennej pielęgnacji masaż, efekty okażą się naprawdę spektakularne.

Z drugiej strony nastolatki bardzo wcześnie zaczynają nadużywać kosmetyków, zwykle niskobudżetowych. I to chyba też jest zagrożeniem. Cena nie jest wyznacznikiem jakości i można kupić dobry produkt za niewielkie pieniądze. Tylko trzeba czytać skład, a nie każdy się na tym zna i nie każdemu się chce. Coraz więcej osób studiuje etykiety, kupując produkty spożywcze. Z kosmetykami jest trochę gorzej, ale i to się zmienia. Ja jestem zwolenniczką maksymy „im mniej, tym lepiej”. Dzisiejsza moda na to, żeby wszystko było szybko i od razu, też nie jest dobrą taktyką.

W Sielsko Anielsko raczej pracujecie nad tym, żeby czas zwolnił, a klient zapomniał o codziennym pośpiechu.

Jedyną potrzebą, której człowiek nigdy nie ma zaspokojonej, jest poczucie bycia ważnym. I my staramy się, żeby klient czuł, że jest dla nas ważny. Największą wartością nie jest dany składnik aktywny czy ekskluzywna marka, ale dotyk i przekonanie, że ktoś się nami zaopiekował. Mam nadzieję, że ludzie się nauczą, że prawdziwy prestiż nie polega na cenie kosmetyku, tylko na doznaniach. To kwintesencja holistycznego podejścia do człowieka. Marzę o tym, żebyśmy nie sprzedawali konkretnego zabiegu, tylko czas, w którym sprawimy, że klient wyjdzie od nas zrelaksowany.

Podejrzewam, że przez niemal 10 lat liczba panów, którzy korzystają z zabiegów kosmetycznych, znacznie wzrosła.

Mężczyźni bardzo dbają o siebie, czasem mam wrażenie, że nawet bardziej niż kobiety. I lubią wydawać na to pieniądze. Gdy przychodzą do SPA, nie zastanawiają się nad ofertą, tylko po prostu sięgają po to, czego chcą. Kobiety podchodzą do sprawy bardziej pragmatycznie. Poza tym mężczyźni naprawdę słuchają, co się do nich mówi, i biorą to sobie do serca. Panie często mają już określone poglądy i ciężko je przekonać do zmian. Dlatego śmiało powiem, że panowie to dobry i wdzięczny klient.
Do naszego hotelu przyjeżdża wielu biznesmenów, ludzi bardzo zapracowanych i zmęczonych, którzy na co dzień są poddawani wielkiej presji. Po nich widać najbardziej, że potrzebują tego relaksu, więc w pełni z niego korzystają.

A gabinety dla dwojga też się cieszą dużym powodzeniem?

Coraz większym. Pandemia pokazała, jak bardzo potrzebujemy bliskości. Teraz dużo par nie ogranicza się do wspólnego wyjścia na kolację, ale spędza razem czas, wypoczywając w saunie czy w pokoju relaksu. Stąd coraz większa popularność tych zabiegów. Zwłaszcza że Polacy stają się coraz bardziej otwarci. I choć ciągle mają większy problem z nagością niż większość nacji, co widać chociażby w saunarium, z roku na rok robią postępy w tym zakresie.

Kosmetologia włosów to jeszcze inna i bardzo bogata dziedzina. Czy salon fryzjerski, który oczywiście oferuje nie tylko czesanie i strzyżenie, ale całą gamę zabiegów, jest często odwiedzany przez Gości?

Nie ukrywam, że na początku podchodziłam do tego ostrożnie. „Fryzjer w hotelu? Kto tu będzie chciał farbować włosy?” – myślałam, bo zwykle w tej dziedzinie cenimy sobie zaufanie do kogoś, kto opiekuje się naszymi włosami przez lata. A życie pokazało, że jest zupełnie na odwrót. Często Goście nie mają czasu zająć się włosami przed wyjazdem. Salon funkcjonuje naprawdę dobrze, na stałe zatrudnia dwie fryzjerki. W dodatku te same od lat, co jest komfortem zarówno dla Gości, jak i dla
mnie jako pracodawcy.

Już w 2014 roku, czyli rok po starcie, Sielsko Anielsko otrzymało tytuł „Najpiękniejsze Polskie SPA”. Od tego czasu dostaliście tych nagród sporo, żeby wymienić chociażby Hotel Brand Awards, Spa Prestige Awards, Beauty Stars, Perfect Spa Awards itd. Które ceni Pani sobie najbardziej?

Te, w których głosują ludzie, bo w eksperckich zawsze jest jakaś polityka. Natomiast w konkursach typu Beauty Stars decydują goście, którzy u nas byli. Czasem widzę na stronach internetowych zachęty, aby oddawać na nas głosy i bardzo mnie cieszy, że klienci mają motywację, aby nas w ten sposób wspierać. Takie nagrody dają najwięcej satysfakcji. chociaż muszę podkreślić, że to sukces nie tylko mój, ale przede wszystkim personelu.

W Bani pojawia się wielu znanych ludzi, choćby muzyków, którzy występują na koncertach. Część z nich nie odwiedza Termy z prostego powodu – musieliby pozować do setek zdjęć. Wolą więc prywatność i relaks w Sielsko Anielsko. Zapewne kojarzy Pani takie wizyty zarówno w strefie SPA, jak i relaksu.

Zgadza się i zawsze zaskakuje mnie, że z reguły są to sympatyczni, zupełnie normalni ludzie. Każdy z nas ma o nich wyobrażenia oparte na ich scenicznym wizerunku, ale oni w innych warunkach potrafią się wyluzować i zachowywać zupełnie inaczej. Trzeba pamiętać, że osoby publiczne żyją zwykle w wielkim stresie, więc w Sielsko Anielsko staramy się zapewnić im anonimowość i pełen relaks.

Może Pani zdradzić, jak poznała przyszłego męża? Rzeczywiście przyjechała Pani do hotelu na konferencję? Brzmi to jak filmowa historia.

Nie da się ukryć, że to trochę historia jak z brazylijskiej telenoweli, ale nasz przypadek udowadnia, że takie sytuacje potrafią wydarzyć się w życiu. W 2005 roku kończyłam pierwszy rok studiów doktoranckich i w Bani, wtedy będącej jeszcze trzygwiazdkowym pensjonatem, miała miejsce międzynarodowa konferencja naukowa. Pani Profesor, w której zespole byłam, poznała mojego przyszłego męża już rok wcześniej, szukając obiektu, który musiał mieć dobry standard za sensowną cenę. Potem byli w regularnym kontakcie i często wspominała Pawłowi, że ma taką fajną doktorantkę, z którą musi go zapoznać. A on tylko nabijał sięz tego, twierdząc, że nie jest zainteresowany kimś, kto studiuje chemię(śmiech).

Przed konferencją Pani Profesor – dziś podejrzewam, że specjalnie – wydelegowała mnie jako osobę odpowiedzialną za sprawy techniczne. Z tego powodu siłą rzeczy często miałam kontakt z Pawłem, bo przy takim przedsięwzięciu ciągle coś jest potrzebne, a on wówczas jeszcze niemal wszystkiego doglądał osobiście. Rezultat był taki, że po dziesięciu dniach spędzonych w Białce wyjeżdżałam z płaczem, bo wydawało mi się, że przeszkody, które między nami stoją dystans 400 kilometrów, moje studia i niegóralskie pochodzenie – nie rokują. Ale przyszły mąż, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, wykazał się właściwą dla rodu Dziubasików zawziętością w dążeniu do tego, żebyśmy byli razem. Już po dwóch miesiącach mi się oświadczył, ślub wzięliśmy po dwóch latach, a po trzech urodziła się córka. Potem zaszłam w kolejną ciążę, dwa tygodnie przed urodzeniem syna obroniłam doktorat i mogłam się przenieść na stałe do Białki. I tak, nawet nie wiem kiedy, minęło te 15 lat.

Tworzycie typową parę ludzi sukcesu, z czym wiąże się oczywiście sporo przywilejów, ale wszystko ma swoje plusy i minusy. Jak radzi sobie Pani z godzeniem pracy zawodowej w SPA i na uczelni z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci?

W rodzinie góralskiej kobieta tradycyjnie wychowuje dzieci, a mąż zarabia. Ja chciałam mieć dzieci, ale nie wyobrażałam sobie, by zostać w domu, bo przy moim charakterze muszę mieć kontakt z ludźmi. Od początku była to więc kwestia do dogadania między mną i mężem. A prawda jest taka, że też mam taki trochę „góralski” charakter i lubię stawiać na swoim, co zresztą przyczynia się do tego, że dobrze funkcjonujemy jako rodzina.

Początki były trudne, bo po pierwszym dziecku zaraz pojawiło się drugie, a mąż spędzał wtedy zdecydowanie mniej czasu w domu i byłam z tym wszystkim trochę sama. Potem wynajęliśmy opiekunkę, co dało mi oddech. Z drugiej strony mam cechy typowego zodiakalnego Barana, cały czas prę do przodu i w kwestiach zawodowych jestem perfekcjonistką. Rzuciłam się więc w wir pracy trochę kosztem spędzania czasu z dziećmi.

Teraz mogę powiedzieć, że taką mamą, jaką zawsze chciałam być – cierpliwą, wyrozumiałą i poświęcającą sporo uwagi dziecku – stałam się przy Antku, który urodził się dziewięć lat później. Mąż też ma dla nas dużo więcej czasu. Weekendy są święte i spędzamy je w rodzinnym gronie, w miarę możliwości poza Białką, aby zmienić otoczenie. Dużo podróżujemy. A to wszystko dzięki temu, że mamy z mężem prawdziwe szczęście do ludzi – Baniowy zespół, w którego rękach możemy regularnie i ze spokojną głową zostawiać cały biznes, uważam za nasz największy sukces.

Na koniec pomówmy o przyszłości Sielsko Anielsko, bo jak wspomnieliśmy na początku – będzie ono zbudowane na nowo, wraz z całym najstarszym skrzydłem hotelu. Wspomniała Pani o przenosinach do Termy Bania.

Tak, nie jest to idealne rozwiązanie, bo SPA w Termie to typowa jednostka fizjoterapeutyczna. Musimy sobie jednak jakoś radzić i cieszymy się, że w ogóle jest taka alternatywa. W przeciwnym razie trzeba by zamknąć interes na dwa lata i zwolnić pracowników. A za nimi płakałabym bardziej niż za starym miejscem. Myślę, że przez to przejdziemy i nie stracimy na jakości naszej pracy. Trochę zmieni się otoczenie, ale liczę, że klienci z nami zostaną i poczekają na lepsze.

Co zastaną w progach nowego Sielsko Anielsko? Wszystko już zaplanowane?

Mamy plany, opracowana jest funkcjonalność i liczba gabinetów. Wiemy więc wszystko, nie znamy tylko daty, bo COVID pokrzyżował nam szyki. Gdyby nie sytuacja pandemiczna, na pewno byłoby to realne w najbliższej przyszłości.

Z jednej strony cieszymy się z pracownikami z tej zwłoki, z drugiej – nie możemy doczekać się nowego. Bo będzie jeszcze piękniej: większa przestrzeń, ale zagospodarowana w prawdziwie europejskim standardzie. W Polsce projektowanie SPA ciągle oparte jest przede wszystkim na ekonomii: musi być maksymalnie dużo gabinetów pełnych sprzętu, na czym cierpi powierzchnia relaksacyjna. Moim zdaniem nie tędy droga i wolęto miejsce przeznaczyć na inne doznania. Nie chcęna razie zdradzać szczegółów, więc powiem tylko, że podejdziemy do klienta w jeszcze bardziej holistyczny sposób