Dzieciństwo to huśtawka aż do nieba i piaskownica, w której jedyna wojna, to ta o wiaderko. To latawiec puszczany na łące za domem i rower, w którym tata naprawi zepsuty łańcuch. I jeszcze bajki, czytane przez mamę i taplanie się w kałuży, gdy rodzice nie widzą. Dzieciństwo to czas, w którym nie trzeba przejmować się niezapłaconymi rachunkami, pustą lodówką i debetem na koncie. Gdzie noc zapowiada kolorowe sny,a świt, grzanki z miodem i szkolny autobus. To czas beztroski, radości i braku znajomości znaczenia słowa „martwić się”. To obdrapane kolano, pierwsza szkolna miłość i marzenia o koncercie swojego idola.
Dominik ma 10 lat i niczym nie wyróżnia się od swoich rówieśników. Jest chyba nawet nieco wyższy, niż jego koledzy. Jest też dużo smutniejszy, ma bladą cerę i często powtarza, że życie jest trudne. Tak, ten dziesięcioletni chłopiec, mówi też, że nie chce żyć. Wokół jego szyj widnieje duża, sina bruzda. To od sznura, na którym kilka tygodni temu, usiłował się powiesić. Bo miał za sobą ponad 10 lat, ciężkiego życia, które nie miało nic wspólnego z dzieciństwem.
W miejscowości, w której o mało nie doszło do tragedii, wszyscy twierdzą wspólnie, że nie wiedzą dlaczego Dominik to zrobił.
– Pani, to zwyczajna rodzina jest. No fakt, ciężko im, bo to jeden syn zmarł na raka dwa lata temu a z nieuleczalną chorobą, zmaga się też pan Romek, tata Dominisia. Bieda jest, aż piszczy, ale czysto i schludnie. Ten mały zawsze taki zadbany, dopilnowany, kanapki do szkoły miał i książki na czas. My się sami nieraz dziwiliśmy, jak oni sobie radę dają, przecież ciągle pod górkę. Ale chłopiec grzeczny jest bardzo, cichy, spokojny. Zawsze mówił dzień dobry i odpowiadał, jak się go zagadało. No fakt, z dzieciakami z podwórka to on się nie bawił za często, chyba wcale. I może faktycznie, tak cichutko mówił, jakby osłabiony był. Ale na pewno, tego jesteśmy pewni, nikt mu ani tam w domu, ani nigdzie krzywdy nie robił.
Bliska sąsiadka rodziny Dominika, podkreśla stanowczo
– Matka całe dnie harowała, żeby dom utrzymać i koniec z końcem związać. Nie raz widać było światło w kuchni, aż do nocy się paliło. Pytałam ją nieraz, czy Romek, mąż jej się źle czuł, że nie spała. A ona temu małemu rzeczy cerowała albo szyła nowe, żeby się z niego w szkole nie śmiali. Jej mąż to też dobry chłop jest, tak na pogrzebie pierwszego syna płakał, mało mi serce nie pękło. Teraz jak to wspominam, to łzy się do oczu cisną. W Dominika zapatrzony jest, zresztą ona też, najważniejszy dla nich jest. To chyba takie normalne, że my rodzice byśmy dla swoich dzieci zrobili wszystko, wszystko oddali i poświęcili. Ja sama teraz po nocach nie śpię, swoją córkę pilnuję, żeby i jej coś takiego do głowy nie przyszło. Wypytywałam ją trochę, czy może mu ktoś w klasie nie dokuczał, to patrzyła na mnie z wyrzutem, bo Dominik to fajny kolega. Zawsze się z każdym podzielił, do nauczycieli nie pyskował, długopis pożyczył. Chłopcy go wołali na mecze szkolne, mówili, że najlepszy bramkarz jest, że każdy go w drużynie chciał mieć. Boże drogi, taki dzieciak. Skąd on wiedział, że line tak trzeba zawiązać, że w ogóle coś takiego zrobić. Pani sobie wyobraża co ta matka czuła, gdy weszła nad ranem do jego pokoju? Na kaloryferze się powiesił, na takiej lince co do prania. Jak go wynosili, z karetki pielęgniarz aż się trząsł. Łzy mu leciały jak grochy, dorosły facet, a nie mógł się powstrzymać. Taki mały dzieciak, tyle problemów rodzicom narobił, bo ich teraz przecież prokurator szarpie. Ale nawet te panie z MOPS’u bronią tej rodziny, przecież tam bywają często, widzą jak jest. Może go coś opętało? Nie chcę tu domysłów snuć, bo to straszna tragedia dla matki i ojca. Chyba największa, kiedy twoje dziecko żyć nie chcę i samo się na to życie targnie. Może tym bratem starszym, co im umarł się tak przejął? Może w tych internetach, coś wyczytał. Kto to wie. Najważniejsze, żeby zdrowy do chałupy wrócił. Oni się już dość tam wszyscy całe życie wycierpieli.
Dom, brak pracy, choroba w rodzinie a czasem śmierć, problemy finansowe, to rzeczy, które się po prostu się dzieją. Żyjemy w bardzo niepewnych czasach, samo staranie się niekiedy ponad siły, zwyczajnie nie wystarcza. Jesteśmy rodzicami, którzy muszą zrobić wszytko, żeby nasze dziecko miało co zjeść, żeby nie marzło zimą, żeby było na leki, kiedy się rozchoruje.
To, o czym tak łatwo się mówi, jest nierzadko zbyt ciężkie do wykonania. Zaczynają się problemy ze snem, czasem jakaś sprzeczka, bo nerwy z bezsilności po prostu puszczają. I wydaję nam się, że jeśli czegoś nie mówimy głośno, kiedy coś skrzętnie ukrywamy, to jest niezauważalne. Że tego nie ma, że nikt nie ma prawa tego dostrzec. A najgorsze jest to, że pozwalamy sobie myśleć, że kilkuletni dzieciak, niczego nie rozumie. Nie pojmuje, że rodzice, zmagają się ze strasznymi problemami.
Dzieci widzą i czują mocniej, niż niejeden dorosły człowiek. Nie rozumieją tego, co się w okół nich dzieje, ale to zauważają. Boją się i nikomu o tym, nie mówią. Zaczynają myśleć, że są winne, że gdyby ich nie było, nie byłoby też połowy zmartwień. Nie mówią nikomu nic, żeby nie dokładać, żeby jeszcze dodatkowo nie obciążać…
I choć bardzo starają się być „dorosłe” nadal są tylko dziećmi.
Niemożliwe jest to, żeby potrafiły podnosić ciężar, jakim właśnie jest dorosłość i macierzyństwo. Czują się samotne, zagubione, nawet niechciane, choć nikt nigdy im tak nie powiedział. Myślą, że ich odejście, przyniesie ulgę, że tylko tak mogą pomóc.
Dominik przebywa w dziecięco-młodzieżowym szpitalu psychiatrycznym. Jest skryty i nad wyraz grzeczny. Bardzo mało mówi, wygląda przez okno bo wie, że niedługo przyjadą ukochani rodzice. I gdy widzę ich powitanie, to jak rzuca im się na szyję, jak ojciec chłopca podnosi go do góry drżącymi rękami i całuje, już wiem, że w tej historii nie ma katów. Nie ma zbrodniarzy, maltretujących swoje dzieci. Jest ciężkie życie, zbyt ciężkie dla dorosłego. A nie do przejścia wręcz, dla małego chłopca, który zamiast beztrosko grać w piłkę, codziennie patrzy na zmagania rodziców.
Dzieci z podobnymi problemami, jak chłopiec z siną blizną w okół szyi, jest w tym ośrodku znacznie więcej. Mają podcięte żyły, są po płukaniu żołądka, po zażyciu zbyt dużej ilości leków nasennych, mają blizny na całym ciele, bo okaleczanie jest dla nich ucieczką. Lekarze tu pracujący, twierdzą, że samo leczenie i terapie niewiele pomogą, jeśli będą one musiały wrócić do domów, w których po tragedii nic się nie zmieniło. To rodzice, są najlepszym i jedynym lekarstwem. To przed nimi trudna walka o to, żeby ich dzieci, mimo wszelkich przeciwieństw losu, mogły po prostu nimi być.
Wychodząc z ośrodka słyszę skrawek rozmowy Dominika z tatą. Mówił o tym, że nie chce nowego roweru. Tylko żeby mama, przestała płakać w nocy.