Kiedyś pomagała kobietom dbać o urodę „inwazyjnie”– jak to dziś nazywa. Odświeżała kwasami, wygładzała peelingami. Ale czuła, że to nie jest dobra droga. Bo to, co widać na zewnątrz to tylko odzwierciedlenie tego, co dzieje się w środku – w emocjach, umyśle, sercu. Z Anną Dąbrowską kosmetolożką, terapeutką ciała, masażystką, właścicielka Holistycznej Pracowni „Zielona Pomarańcza” rozmawiamy o tym, jak czytać swoje ciało i jak mu pomagać.
Małgorzata Gąsiorowska: Jest coś złego w dbaniu o urodę?
Anna Dąbrowska: Nie, wręcz przeciwnie. Często jest jednak tak, że za chęcią zmiany wyglądu zewnętrznego kryje się jakiś brak wewnętrzny, nie rozpoznana potrzeba bądź emocja. Co to może być? Na przykład mówisz „nie podobam się sobie”, a myślisz „czuję się niekochana”. To może być samotność, lęk przed odrzuceniem, presja, którą często same na siebie wywieramy.
Dla ciebie zmiana spojrzenia na pielęgnację urody to też był proces?
Oczywiście. Odeszłam od inwazyjnych metod, bo przestałam je „czuć”. Przestałam widzieć w tym sens. Kiedyś robiłam klientce powierzchownie „dobrze”, ale to była syzyfowa praca, bez długofalowego efektu. Jedyny sens był taki, że mogłam zarabiać pieniądze. Dla mnie to zdecydowanie za mało. Dlatego odeszłam od doraźnych działań i koncentruję się na szerszej pracy z ciałem, na masażu, na medytacji.
Skąd w kobietach bierze się przekonanie, że atrakcyjny wygląd „coś załatwia”?
Dziewczynki były, i niestety wciąż są, oceniane przede wszystkim przez pryzmat urody. Tego jak wyglądają, jak się zachowują, a nie tego kim są, co potrafią, czego chcą. Kobiety też tak się ocenia – nie jest ważne co robią, ale w jakiej formie, jak wyglądają, jak się ubierają. Nie tylko prywatnie. W życiu publicznym czy zawodowym też. Wiele emocji udaje się ukryć pod tą fasadą. Na przykład złość. Dziewczynki są nagradzane za tłumienie złości. Jak bardzo dobrze można ją schować pod uroczym uśmiechem i to przez lata…
I co się z taką skrywaną przez lata złością dzieje?
Różnie sobie radzimy. Część z nas stara się schować ją totalnie, część z kolei ciągle się wścieka. Różne rzeczy z tego mogą się zrodzić, bo nie da się stosować długo żadnej z tych metod. U jednych kobiet złość złość zamienia się w nerwicę, u innych w bierną agresją. Złość umiejscawia się w też w ciele, napięcie utrzymujące się długo może przerodzić się w stan patologiczny. Coraz częściej mówi się, że tłumione emocją są, na przykład, przyczyną chorób autoimmunologicznych. Obserwuję to u większości moich klientek, kiedy zaczynamy wspólną pracę. Zaciśnięta żuchwa, pospinane ramiona, ściśnięty żołądek. Cała energia skierowana jest na powstrzymywanie się. Ulga przychodzi już po pierwszym masażu. Mięśnie się rozluźniają, a tak jak emocje wpływają na ciało, tak też ciało wpływa na emocje. Zresztą to jest podstawa holistycznego podejścia, w które wierzę – wszystko jest ze sobą połączone. Rozluźnione ciało, to większy spokój, większa otwartość i lepsza komunikacja ze sobą.
Masaż wpływając na ciało wpływa też na psychikę?
Tak, to widać bardzo szybko. Osoba masowana jest wyciszona, łatwiej jej się myśli. Po kolejnych masażach lepiej śpi, spokojniej i głębiej oddycha. Nawet jeśli ma wiele zadań w ciągu dnia umie sobie lepiej poustawiać priorytety. Jest w stanie lepiej ocenić swoje zasoby i możliwości. Mam dwie klientki, które przychodzą od lat, zwykle raz w tygodniu, obie po pięćdziesiątce. Widzę te zmiany, łagodne, powolne, podobne do rozkwitania kwiatu. Najpierw były zmiany fizyczne, za nimi szły inne. Panie, zadowolone ze swojego wyglądu, uspokojone, przypominały sobie marzenia z młodości i nabierały siły, by je realizować. Jeszcze lepsze efekty uzyskuję pracując w grupie, na warsztatach, bo wtedy siłą rzeczy traktujemy się jako całość. Grupa wspiera rozwój. Z moją siostrą, która jest psychoterapeutką stworzyłyśmy warsztat „Sztuka bycia sobą”. Na warsztatach też robię masaż, pracujemy rysunkiem, oczywiście rozmawiamy, medytujemy. Moje najnowsze dziecko to rozwojowe warsztaty fotograficzne. To sesje, w których nie pozujemy specjalnie, by wyglądać ładnie, jesteśmy spontaniczne. Potem analizujemy zdjęcia pod kątem tego co nam się podoba, a co nie w naszych ciałach i zwykle są to wskazówki co dzieje się w naszych emocjach.
Emocje widać na zdjęciu?
Nie do końca. To uczestniczka mówi na przykład: „mam straszne plecy”. Dlaczego„straszne”? Szerokie, grube, wielkie, jakieś takie wręcz męskie. Gdy analizujemy to głębiej, pracujemy nad tym, okazuje się, że wzięła na siebie bardzo dużo obowiązków, ma absorbującą pracę, prowadzi dom. Ta cała odpowiedzialność ją przytłacza. Czuje, że weszła w stereotypowo męską rolę – ciągle walczy. To subiektywna ocena zdjęcia, ale niektóre problemy widać też w ciele, na przykład na twarzy. Często osoby bardzo emocjonalne i wrażliwe, a nawet nadwrażliwe mają rozszerzone naczynka. Reagują silnie, są trochę rozchwiane, takie „nieukorzenione” – nie stojące mocno na ziemi, targane emocjami. Z kolei zmarszczki na czole to oznaka, że mamy przymus nadmiernego kontrolowania rzeczywistości, nie umiemy odpuścić i poddać się biegowi wydarzeń. To blokuje, bo czasem tak skupiamy się na swoim planie, że przegapiamy szanse, które niesie nam los. Zaciśnięta żuchwa to inna kontrola – „nie odpuszczę”. Nie bez powodu mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. W depresji na przykład są zgaszone, zapadnięte. Oczywiście upraszczam, ale wieloletnie emocje zostawiają ślady na twarzy.
Skąd w nas kobietach to ciśnienie, ta presja, którą często same na siebie wywieramy?
Żyjemy jak to mówię w świecie „wow!”. Tylko, że on zagłusza nasz wewnętrzny głos, nie słyszymy swoich prawdziwych potrzeb, więc ich nie realizujemy. Katastrofa gotowa. Choroba, stres, problemy w relacjach, brak poczucia szczęścia i spełnienia niezależnie od tego jak wiele wysiłku w to wkładamy. A tak naprawdę wszystkie rozwiązania mamy w sobie. Nie musimy robić nie wiadomo jakich zabiegów, kolejnych szkoleń, czytać kolejnych książek. Mamy wszystko, trzeba tylko w ciszy siebie posłuchać. Natura jest mądra. Wyposaża zwierzęta w mechanizmy samoleczenia, często stres strzepują z siebie dosłownie, na poziomie ciała. Ptaki się tak trzepią albo psy, na pewno zaobserwowałaś. Nas wyposażyła w dość pokrętny umysł, więc dała też mechanizmy regulujące. Problemem jest racjonalna część naszego umysłu, potrzebna oczywiście, ale też hamująca. Jak zahamuje nas raz, potem trochę reagujemy jak psy Pawłowa. Bodziec, reakcja. Kultura, socjalizacja, to też nas pęta. Czasami widzisz na ulicy człowieka, którego chciałabyś przytulić, bo wygląda jak kupka nieszczęścia. Robisz to?
No skąd. Nieznajomego?
No, ale czujesz, że to byłoby mu potrzebne? To dlaczego nie? Właśnie takie rzeczy też nas hamują w rozwoju. Konwenanse. I one nas ograniczają nie tylko w szeroko rozumianym życiu społecznym, ale też w mniejszych grupach, a co gorsze wobec samych siebie. Na przykład nie złościmy się, bo nie wypada. Większość ludzi uważa, że złość to zła emocja. A emocje nie są ani złe ani dobre. One po prostu są. Każda nam coś pokazuje. Jeśli z jakąś czujemy się niekomfortowo to zamiast ją tłumić rozwiążmy wewnętrzny konflikt, który jest jej przyczyną. Często ten konflikt rodzi się gdy wyznajemy przekonania, które tak naprawdę nie są nasze, z naszą najgłębszą świadomością sprzeczne. Często to poglądy czerpane ze zbiorowej świadomości, gdzie sporo tych demonów i lęków hula. Co jest rolą kobiety na przykład? Jak często kobieta „odcina” sobie pewne obszary aktywności, by realizować się w „roli kobiety”? Przykład – kobieta zamyka się w roli matki i żony. Ale ma jakąś ekspresyjną część w sobie, którą ciągnie powiedzmy do podróży. Nie realizuje tego w imię roli, którą uznała za najważniejszą. Nie zachowuje w tym harmonii, bo nie chodzi o to, by na przykład z roli matki rezygnować. Ale akceptacja roli matki nie znaczy rezygnacji z siebie. Takie kobiety są w ciągłym i zwykle długotrwałym konflikcie.
A co z tą urodą?
Jest bardzo fajnym punktem wyjścia do pracy i ja ją tak traktuję. Skomunikowanie się z emocjami, rozwiązanie konfliktów, wewnętrzny spokój wpływa kojąco na urodę. Nagle jest mniej zmarszczek, skóra promienieje, uspokaja się cera naczynkowa. Doświadczyłam tego też na sobie. To trwały efekt. Dla mnie to punkt wyjścia do pracy, bo wygląd jest najłatwiej zauważalny i jest tym, na czym nam najbardziej zależy kiedy przystępujemy do pracy nad sobą. Dbanie o urodę utożsamiamy często z dbaniem o siebie jako całość. Pamiętam w pewnej kobiecej przestrzeni internetowej padło pytanie „co robicie dla siebie?” Przeważały odpowiedzi – dbamy o włosy, paznokcie, robimy treningi. Owszem, były inne, ale niewiele. Żebyśmy się poczuły piękne i szczęśliwe nie wystarczy tylko „zrobić włosy”, warto jeszcze na przykład odpowiedzieć sobie na pytanie co lubimy robić, co jest dla nas ważne, jakie mamy prawdziwe potrzeby i postarać się je zaspakajać. Prawdziwe piękno wypływa z wnętrza i to nie jest truizm.
Ania Dąbrowska – z wykształcenia specjalista ds. zarządzania i kosmetolog. Z pasji terapeutka pracy z ciałem. Od 2006 roku właścicielka Zielonej Pomarańczy, miejsca w którym towarzyszy ludziom w nawiązywaniu dobrych relacji ze sobą samym, odkrywaniu prawdy o siebie, transformacji tego, co nie służy i ogranicza. Swoją praktykę opiera na uważności i otwartości na drugiego człowieka. Na co dzień szczęśliwa mama dwóch nastoletnich córek, mężatka, starająca się żyć blisko natury.