Ponad miesiąc temu pojawiła się w mediach wiadomość, że stan zdrowia ks. Kaczkowskiego pogorszył się. W Internecie wiele, naprawdę wiele osób modliło się za niego, nazywając go księdzem od umierania. Umierał człowiek, który umierał tysiące razy z innymi. Życie pełne jest paradoksów.
Ksiądz Jan Kaczkowski, który towarzyszy umierającym, chorym – okazuje się być śmiertelnie chory. Jak to? Ktoś, kto przecież wie wszystko o umieraniu, kto ma te niezwykłe umiejętności, by pomagać w najbardziej wymagających momentach życia, ktoś komu śmierć towarzyszy na co dzień – śmierci ma ulec? On sam tłumaczył „ Ten nowotwór w sensie ludzkim jest porażką systemu. Ale skoro on już powstał, to niech on będzie narzędziem do robienia czegoś dobrego”. Dziś wiemy, że odszedł.
Przeczytałam tę informację na jednym z portali i ogarnął mnie smutek. Za chwilę jednak uśmiechnęłam się, przywołując jedno wspomnienie. Spotkałam ks. Kaczkowskiego kiedyś na Woodstocku. Przechodził koło mnie, uśmiechnął się i pozdrowił. Parę metrów dalej potknął się i upadł, nasza grupa zamarła w bezruchu, ktoś zaczął biec w jego stronę, by mu pomóc. Ksiądz podniósł się z ziemi i zaczął się śmiać. „Żyję. Ale ulga” – padło i poszedł dalej, lekko chwiejąc się na nogach.
Ksiądz Kaczkowski mówi jak jest.
Opublikowany przez Życie na pełnej petardzie na 15 listopad 2015
Taki był. Pełen dystansu do siebie, autentyczny, prawdziwy do bólu. Bez kokieterii i z przymrużeniem oka rozmawiał z dziennikarzami o swojej chorobie, umieraniu, o sprawach najtrudniejszych. Mówił „… ze śmierci trzeba żartować, bo gdyby śmierć była śmiertelnie poważna, toby nas zabiła”. Nie ukrywał, że chciałby jeszcze trochę żyć „Co mam Państwu powiedzieć? Że już mi się odechciało? Że nie chce mi się żyć? Przecież to nieprawda. Życie jest takie ciekawe, takie smaczne. Nie ma pan przypadkiem ochoty na wspaniałą, świeżutką polędwicę z dobrym winem, w cudownym sosie? Lub choćby na talerz aromatycznej grochówki?”
Jego odchodzenie pełne było godności. Nawet w tym jednym momencie, gdy człowiek może być egoistą, może wymagać od innych uwagi i poświęcenia – on myślał o innych. Mówił „Nie płaczcie nade mną, płaczcie nad swoim życiem”. Myślcie o sobie, o swoich rodzinach, o miłości lub braku do Boga i bliźnich – uczył – czy swoje życie realizujecie na pełnej petardzie? Tak naprawdę uczył nas miłości do życia. Do tego daru, o którym nie myślimy, gdy jesteśmy nim obdarowani bez ryzyka utraty. Gdy wstajemy do pracy, szkoły, jemy śniadanie i wiemy, że następnego dnia też tak będzie. Gdy dzwoni telefon od mamy, taty, ukochanego i wiemy, że zadzwoni jeszcze.
Ktoś, kto choruje, żyje tak jakby każdy ten moment był ostatni. Celebrowanie życia jest najpiękniejszą racjonalizacją śmierci. Życie na pełnej petardzie jest tak naprawdę życiem w przyspieszeniu, w zwiększonej świadomości, w rozbudzonych do granic możliwości zmysłach – ks. Jan Kaczkowski chciał, byśmy mieli szansę doświadczyć tego bez choroby, bez wizji bliskiej śmierci.
Ksiądz Kaczkowski mówi jak jest.
Opublikowany przez Życie na pełnej petardzie na 5 lipiec 2015
Prosił na koniec byśmy nie zapomnieli o hospicjum w Pucku. Nie zapomnijmy.
Tym samym nie zapominajmy o chorych, słabszych, o tych, którzy są wokół nas i potrzebują pomocy.
Nie zapominajmy o pomaganiu innym. Coraz mniej tego w tym świecie.
I nie zapomnijmy o Nim. Wspaniałym wyjątkowym Księdzu, którego wyjątkowość wyrażała się między innymi w zaprzeczaniu swej wyjątkowości. „Jestem najzwyklejszym, błądzącym księdzem i chrześcijaninem, waszym bratem Janem, który często się gubił”.
Ksiądz Kaczkowski mówi jak jest.
Opublikowany przez Życie na pełnej petardzie na 6 czerwca 2015