Wylądowałam wczoraj na koncercie. Na koncercie na podwórku starej, zaniedbanej kamienicy, gdzie wśród biegających umorusanych dzieciaków, przy praniu wywieszonym na linkach (ręczniki, staniki i inne gadżety) grał Tymon Tymański.
Przyjechał dawno niewidziany znajomy pytając: „Rety, co tu się dzieje, naprawdę TU będzie koncert?”. I był. Dla tych, którzy zdążyli się dowiedzieć, którzy chcieli przyjść. Siedzieliśmy na pufach i krzesłach wyniesionych przez starszego, lekko zawianego pana – mieszkańca kamienicy, na chodniku, na schodach. Tańczyliśmy i śpiewaliśmy. To taki klimat, który ciężko opisać, bo trzeba poczuć tę chwilową przynależność do ludzi, którzy się tam zjawili. Z winami pochowanymi w reklamówkach, z piwami, stojący koło kartki z napisem „Toaleta obok na PKS-ie”.
Kocham ludzi, którym się chce, jak to powiedział Tymon – dla których szklanka jest zawsze do połowy pełna. Bo jasne, że można usiąść, załamać ręce i powiedzieć: „życie jest do dupy”. Naprawdę, pewnie każdy z nas powodów do narzekań znalazłby co najmniej kilka. Zaczynając od pogody, przez pracę, kolegów w tejże, po kredyt na mieszkanie i drogie masło i dziury w ulicy.
Tak jest najłatwiej, najprościej. Usiąść i narzekać, nie zmuszać się do żadnego wysiłku mając dziesiątki usprawiedliwień:
– po co ja mam się starać, skoro innym się nie chce
– mam robić za kogoś? Nie jestem jeleniem
– inni mają w dupie, to ja też, co się będę wychylał
– dasz palca, to zaraz całą rękę ci wezmą, nie ma co zaczynać
– zawsze mogłoby być gorzej (moje ulubione)
– po co mam robić i tak nikt tego nie doceni
To tylko niektóre. Każdy ma pewnie w zanadrzu kilka swoich sztandarowych. Co jest takiego w nas, że boimy się spróbować, poprawić swoje życie, zrobić właśnie to, na co mamy ochotę. Tam na tym podwórku Wojtek z Magdą wymyślili ten koncert, w miasteczku, w którym dzieje się tyle, (może czasami ciut więcej) co w przeciętej Koziej Wólce. Nie musieli. Nie musieli szarpać się z sąsiadami, prosić o zgodę. Ja sama mogłabym powiedzieć: „a warto było? Dla tych kilkudziesięciu ludzi? A co z setką tych, którzy nie przyszli?”.
Ale nie pytam, bo dla mnie jasne jest, że było warto i choć im nie chodziło, żeby ich teraz na rękach nosić, to ja jestem im niezwykle wdzięczna za to doświadczenie. Za zrobienie czegoś tak naprawdę z niczego. Za zmianę obskurnego podwórka na chwilę w wyjątkowe miejsce. Nie musieli. Mogli pojechać sobie na weekend, mogli nie wpuszczać ludzi do swojej prywatnej toalety, mogli w końcu pomyśleć: „a po co? Dla kogo? Oni i tak nie docenią. I tak oberwiemy rykoszetem za to, że chcieliśmy coś zrobić”. I pewnie tak też myśleli, ale nie dali się ponieść niestety powszechnemu tumiwisizmowi i narzekaniu.
Dlatego kocham ludzi, którym się chce. Którzy nie tylko gadają i snują plany, ale faktycznie wprowadzają je w życie. I nie chodzi tu nawet o rzeczy, które możemy zrobić dla kogoś, ale o te ważne dla nas samych. Tkwimy po uszy we własnych bagnach próbując na resztkach oddechu wmówić sobie, że przecież mogło być gorzej i że właściwie co my możemy. No tak, jak się nie ubrało kaloszy stąpając po bagnistym gruncie, to tak można skończyć. Ale można spróbować z tego wyjść. Może to „można” jest kluczowe, bo przecież nikt nas nie zmusi do polepszenia swojego życia, to nasz własny wybór. Nasza wolna wola.
Ktoś powie: nie zawsze się da. Otóż jakiś czas temu w trakcie jednego z wywiadów rozmawiałam o tym, że przecież nie zawsze można, że są sytuacje, które naprawdę nas przytłaczają, z których trudno się wyplątać: kasa, dzieci w związku, kredyty, długi, choroba. Ale to wtedy usłyszałam, że jeśli nie mamy na coś wpływu, może warto zmienić perspektywę? Wkurza nas praca? Nie mamy szans jej zmienić, więc może doceńmy, że dzięki niej mamy kasę na przeżycie, obojętnie jaką, ale jednak. Jesteśmy nieszczęśliwi w związku, ale z różnych przyczyn nie możemy go zakończyć – znajdźmy pozytywy, pogódźmy się z sytuacją, a czerpmy radość gdzie indziej nie skupiając się tylko na tym, co złe.
To my decydujemy, w którym miejscu chcemy być. Tylko od nas zależy czy utkniemy w przekonaniu, że naprawdę warto nic nie robić, czy jednak zrobić jeden mały krok do przodu, by wypełnić nasze życie jakąś pozytywną wartością?
Jasne, że to wymaga cholernie ciężkiego wysiłku, aby wyjść poza to obskurne podwórko, poza zniszczone mury kamienicy i dach do wymiany, poza sąsiadów szukających na nas haka. Ale jak widać można. Można bardzo brzydkie, ale własne podwórko, zmienić w wyjątkowe, jeśli tylko chcemy. Naprawdę.