Trenuję zen i staram się panować nad swoim wku*wem, ale cóż, są rzeczy, z którymi przychodzi mi się zmierzyć i nijak nie da mi się powstrzymać rosnącego ciśnienia.
Tak też jest ze Świętami i zewsząd dobiegającym: „Eh, te Święta, to już nie to, co kiedyś”. No ja pie*dolę, nie ma jak to popsuć sobie świąteczną atmosferę jeszcze nim ona na dobre zagościła.
Nie, nie będzie, że miło, że spokojnie, że odpocząć można i spotkać się z najbliższymi. Co to, to nie.
Temat beznadziejnych współcześnie Świąt kwitnie już od listopada, kiedy tylko w sklepach pojawiają się mikołajkowe słodycze. „Co za bezsens”, „Co za bzdura”, „Przegięcie”. No dobra, może i tak, ale, do cholery jasnej, żyjemy w świecie konsumpcjonizmu, tak już jest, że jak towar w listopadzie znajduje swojego klienta, to się go wykłada i tyle. Zamiast się ucieszyć, że jakieś zwiastuny Świąt w listopadzie, najsmutniejszym miesiącu roku, się pojawiają, to my oczywiście narzekamy, że jeszcze tyle czasu, że komuś coś się pomyliło, że bzdura i że (a jakże) kiedyś tak nie było.
Później jest jeszcze gorzej. Bo jakim cudem mandarynki i pomarańcze kupić już można na początku grudnia w dobrej cenie, a do tego pyszne i słodkie? Przecież to owoce, którymi Święta powinny pachnąć, a nie zwyczajny powszedni dzień w domu. Matko, trzymajcie mnie. Skoro to taki problem, może nie kupować i dzieciom wmawiać, że to zakazany owoc i tylko w Boże Narodzenie dostępny.
Problemem jest wszystko. To, że sklepach wszystko dostępne (tylko te kolejki straszne – a to przecież syndrom tamtych czasów i w sumie powinno nas cieszyć), że kiedyś to dzieci ze skarpet spod choinką były zadowolone, a teraz nie wiadomo co im kupić, bo wszystko mają (a czyha to wina, że skarpety są be), że ryb od koloru do wyboru, że pastą już podłóg się nie czyści na kolanach, że śniegu brak, że wszystko na szybko i w pędzie.
Okej. Pamiętam doskonale Boże Narodzenie pachnące cytrusami. Śnieg też był, choć może nie w takiej ilości, jak go na przykład pamięta moja mama. Ale nie mam zamiaru niszczyć sobie teraz atmosfery, bo kiedyś to nie jest tak jak teraz. My się kochamy umartwiać, żyć przeszłością, którą zawsze idealizujemy tak, że w efekcie staje się ona rajem utraconym, do którego już powrotu nie mamy i tylko opłakiwanie go nam pozostało.
Żyjemy tu i dzisiaj. Dzisiaj mamy Święta, a nie 20 lat temu. Te współczesne, bez śniegu niestety, ale za to z pogodą, która na spacer spokojnie może nas zaprosić, z lodowiskami czynnymi w drugi dzień Świąt, na które możemy iść z całą rodziną. Z grami planszowymi, które warto dać w prezencie i pierwszy dzień Świąt spędzić leżąc na podłodze śmiejąc się do rozpuku z pytań, z odpowiedzi, z tego, kto jakie ma szczęście i czy bitą śmietaną dostanie w twarz.
Współczesne Boże Narodzenie daje nam jeszcze jedną ważną rzecz, której w przeszłości aż tak nie ceniliśmy, bo mieliśmy pod dostatkiem. Czas. Czas, który możemy spędzić wspólnie, jeśli tylko mamy na to ochotę i o to zadbamy. Nie musimy wystawać w kuchni. Kto lubi – za to też kocha przygotowania, jak ja na przykład. Cieszę się na robienie pierogów, sałatki, smażenie ryb. A tym, którym siły i ochoty brak – polecam cateringi świąteczne, w końcu nie ma nic złego w zamawianiu dań. Żyjemy w czasach, które nam to umożliwiają, więc czemu z tego nie korzystać.
Błagam, przestańmy narzekać, żyć przeszłością, która już była. Teraz piszemy nową, własną, którą nasze dzieci wspominać będą z rozrzewnieniem i wzruszeniem. Mój syn powiedział mi ostatnio: „Mamo, ja już nie mogę się doczekać tej świątecznej atmosfery, tych lampek, choinki, tego, jak tata robi makaron, a my ci pomagamy przy pierogach”. Oni nie pamiętają Świąt, które były kiedyś. Będą pamiętać te, które dla nich tworzymy dzisiaj. Więc weźcie głęboki oddech i cieszcie się w końcu tym, co mamy tu i teraz. Niech te Święta będą najpiękniejsze, dla was i dla waszych najbliższych.