Ciekawe, czy jeszcze spadnie śnieg? Dawno nie było go na Święta. Pamiętasz, gdy braliśmy ślub padał bez przerwy, i wtedy, gdy chrzciliśmy naszego pierwszego syna. Lubiłam kiedyś zimę. Lubiłam, gdy siadaliśmy razem pod kocem i oglądaliśmy durne serialne komediowe. Albo gdy jeszcze śmiałeś się z tego, że zawsze wszystko rozlewam, nawet gdy została mi na dnie kubka ostatnia kropla kawy.
To nie tak miało być. Co roku coraz bardziej boję się tej chwili, gdy przyjdzie nam złożyć sobie życzenia. Kiedy staniemy oko w oko w tym całym świątecznym show, mąż i żona. Tacy obcy. Z roku na rok coraz bardziej.
I wszystko we mnie wzbiera, każda emocja. Każde wykrzyczane słowo i każde te niewypowiedziane – czuję wtedy w sobie sto razy mocniej. Jakby magia świąt polegała na uświadamianiu ludziom prawdy, której nie chcą wyznać przed sobą na głos. Jakby ta jedna chwila osądzała lepiej niż Bóg, przed którym podobno nie da się uciec i schować.
Bo chciałbym, żebyś wiedział, że gdy jutro staniemy przed sobą z opłatkiem – tacy zmieszani, uciekający wzrokiem po świątecznych papierowych serwetkach, szukając gorączkowo słów, a po chwili powiemy sobie „Wesołych świąt”, jak mówią do siebie obcy ludzie, będzie w tym tyle samo lodu, co chęci, by go roztopić.
Chciałbym ci wtedy podziękować:
– za nasze pierwsze wspólne lata,
– za to, że pokazałeś mi jak może człowiek kochać,
– za naszych synów,
– za to, że wiele razy potrafiłeś być,
– za wszystkie partie Rummikuba,
– za to, że nie odszedłeś, kiedy kazałam ci się wynosić,
– za wszystkie nasze porażki, które udowadniają mi, że bez względu na to, ile jadu mnie wypełnia, nadal warto – nadal nie mam dość powodów, by zniknąć
– za to, czego nie zapomnę, za to co nas zniszczyło. Bo to samo zło wyzwoliło w moim życiu dobro, inne spojrzenie, zdjęło mi różowe okulary i dało siłę, by być tym kim jestem i nadal chcieć żyć z tobą, choć żądać już czegoś innego, lepszego…
Chciałabym cię wtedy przeprosić:
– za wszystkie złe słowa i gesty,
– i za to, że odpuściłam. Że pozwoliłam sobie myśleć, że już nie muszę, że nie tylko ja, nie tylko przeze mnie, nie tylko dla mnie,
– za to, że czasem śnię o innych ramionach. A najbardziej za to, że nie ma w tych snach żadnej erotyczności, tylko nieposkromione ciepło, bezimienne. A jednak wiem, że to nie ty i wiem, że po przebudzeniu marzę, by ten sen powrócił,
– za to, że nie mam już siły,
– za to, że czuję tę obcość, i że sama nią jestem; zbyt często,
– za to, że nie mam siły być ratownikiem, filarem, kochanką i matką,
– za to, że nie umiem ani być, ani odejść
– za to, że ranię cię nie mniej niż ty mnie – a jednak robię to w majestacie swojej krzywdy,
– za to, że nie mam dla ciebie czasu; że często nie chcę go mieć,
– za to, wszystko, za co powinnam, a o czym nie chcę dziś już pamiętać.
Chciałabym ci życzyć…
żebyś znalazł w sobie chęć do zmiany,
żebyś nie musiał już przed sobą i przed nami uciekać,
żebyś pocałował mnie tak, jak kiedyś – pomimo tego, że wzdrygnęłabym się zaskoczona. Uwierz, niczego bardziej nie potrzebuję, nie oczekuję od ciebie. Jak tej walki o mnie, które ciągle nie nadchodzi.
… a sobie bym życzyła, żebyś czuł choć odrobinę coś podobnego do mnie, bo w tych naszych niewypowiedzianych słowach, schowana jest jeszcze nadzieja.
Ale zamiast tego powiem „Wesołych świąt”
Ty też, i pocałujemy się zupełnie tak samo, jak robi to stara ciotka. A potem znów nie będzie Świąt, i znów nie będziemy musieli myśleć o tym, że za rok spotka się dwoje obcych ludzi, żeby dotrzymać tradycji.
Wybacz kochany. Może kiedyś poczujesz, że moje „Wesołych świąt” kryje w sobie, te wszystkie niewypowiedziane słowa.