Moja historia zaczęła się jak wiele innych. Moja pierwsza wielka miłość, poważny związek i ślub. Ta miłość przesłaniała mi wtedy wszystko: jak mnie traktował, jak się do mnie zwracał, kim dla niego byłam. Nie widziałam tego, a może nie chciałam widzieć że jest to człowiek zazdrosny, apodyktyczny, zaborczy, podporządkowujący sobie innych i mnie też, wybuchowy, potem również agresywny, bo stosował przemoc, alkoholik i jeszcze długo by wymieniać.
Na początku bardzo mu pasował układ, w którym nie będę pracować, zostanę w domu. Ugotowane, posprzątane, wszystko jak sobie zażyczył. Ale z czasem zaczęło coś mu przeszkadzać, uwierać, zaczął się czepiać. W międzyczasie urodziła się nasza starsza córka, więc na niego spadło utrzymanie naszej rodziny. Coraz częściej mówił, że nie ma pieniędzy, że ciągle mało zarabia, wieczne pożyczanie od kogo się dało na zakupy, opłaty, potrzeby dziecka. I jego wieczne wściekanie się że znowu portfel pusty. Chwilówki stały się codziennym elementem naszego życia.
- Zobacz też: Mąż wydziela ci pieniądze i rozlicza z każdej złotówki? Nie lekceważ przemocy ekonomicznej
Zakupy codzienne na mojej głowie, więc kombinowałam, co kupić żeby było co zjeść i starczyło. Z czasem córka podrosła, więc poszła do przedszkola, a ja do pracy. Nieraz musiałam zabierać ją ze sobą na 6.00 do pracy, choć serce bolało, gdy widziałam ją z rana jeszcze zaspaną, w piżamce, płaczącą że chce jeszcze poleżeć w ciepłym łóżeczku. W pracy na zapleczu szybko podgrzana wrzątkiem w kubku parówka, żeby coś już mogła zjeść, potem znajomi odprowadzali ją do przedszkola. Nie skarżyła się na swój los.
Praca dawała mi mnóstwo satysfakcji ze względu na kontakt z ludźmi, ale tylko tyle, bo finansowo dalej było ciężko. Pomimo drugiej wypłaty dalej zakupy na zeszyt, nieraz odcięty prąd za brak opłaconych rachunków. Po jakimś czasie zmiana pracy, bo tu każdy mężczyzna czy znajomy był zaraz powodem do doszukiwanie się zdrady. A później kolejna i kolejna i z każdym rokiem coraz gorzej.
Potem urodziła się druga córka, a ja coraz częściej słyszałam, że jestem nikim, nic w życiu nie osiągnęłam, jestem nic nie warta, nic nie potrafię. Zaszczuta, bez własnego zdania. Mnóstwo epitetów leciało w moją stronę. Broń Boże, żebym poprosiła o jakieś pieniądze – zaraz było: po co, na co mi? O fryzjerze czy spotkaniu z koleżankami nawet nie było mowy, bo i za co? Co z tego że wypłata przyniesiona, położona na stole, skoro słyszałam, że nic nie kupiłam do lodówki, więc nie mogę zjeść. Nie było dla niego tłumaczenia, że przecież pieniądze dałam, wciąż tylko powtarzał, że nic nie kupiłam, więc nie moje.
W tym czasie pomagała mi mama. A mąż żył, jak chciał. Pieniądze musiały być w jego portfelu na jego przyjemności, samochód, markowe ciuchy, telefon, bo mu się to najzwyczajniej w świecie należało, bo przecież na to wszystko pracuje.
A ja miałam wszystkiego dość i było mnie samej coraz mniej. Żadnego godnego życia, szacunku, wsparcia. Już mi nie wystarczała przed pracą wypita kawa i tost na śniadanie. W wieku 35 lat ważyłam 47 kg. Dobrze że chociaż dla córek i dla siebie ubrania dostawałam od znajomej, bo nie wiem jakby to było, gdyby trzeba było iść do sklepu i kupić nowe. Oraz że córki nie miały zachcianek czy marzeń o kupnie ładnych zabawek, chociaż miały do tego prawo, były przecież dziećmi.
Aż pewnego dnia mi się przelało i podjęłam decyzję, że odchodzę od tego człowieka po 13 latach małżeństwa. Nie chciałam już snuć wizji, że pojadę gdzieś z dziewczynkami, ale w końcu móc to zrealizować. Nie chciałam marzyć o pięknej sukience, ale ją mieć w swojej szafie. Wróciłam do rodziców i zaczęłam żyć na nowo. Już nikt mnie nie rozliczał, ile było wypłaty i czy wszystko oddałam, bo w końcu mogłam sobie pozwolić na wyjście do kina, kupno ładnej bluzki czy wypicie kawy w kawiarni.
Nie żałuję podjętej decyzji, żałuję tylko że tak późno się na to odważyłam! Byłam wrakiem człowieka ze zranioną duszą, skrzywdzonym przez bliską osobę. Dzisiaj jestem silną i niezależną kobietą. Nie wszystko w moim życiu poukładało się tak, jak chciałam, ale to już zupełnie inna historia.