Stoję na macie w Tadasana Samashiti, jest ciepły letni wieczór. Uczę jogi w małym miasteczku na południu Polski. Patrzę na kobiety praktykujące ze mną. W bardzo różnym wieku. Na rożnym etapie życiowym. Każda w innym rozmiarze, z innymi problemami i przychodzi na jogę z całkiem różnych powodów. Wśród nas są takie, które nie opuściły żadnych zajęć. I takie, które ćwiczą też same w domu. Pytają o książki, są bardzo zaangażowane. Ale są i takie, które zjawiają się raz na jakiś czas. Ale zawsze wracają.
Często podczas jogi rozmawiamy o różnych sprawach, nie tylko tych jogowych. Zdarza nam się żalić na zmęczenie, opowiadać o minionym weekendzie czy o problemach ze zdrowiem. I o facetach też rozmawiamy. Albo śmiejemy się głośno i całą sobą. Po zajęciach dziewczyny nawzajem odwożą się do domu a przed wyjściem serdecznie żegnają się ze sobą.
Czasem urządzamy sobie przyjęcia. Z okazji świąt albo dnia jogi. Siadamy wtedy na matach na ziemi, jemy i rozmawiamy. Ktoś przynosi ciasto, ktoś humus a Asia zawsze piecze chleb. Dziewczyny dzielą się swoimi umiejętnościami – pani Irenka opowiada o ziołach, Iwonka o całkiem naturalnych kosmetykach własnej produkcji. Część z nas ma dzieci, cześć jest sama. Pracuje w fabryce, w szpitalu albo opiekuje się dziećmi. Są wśród nas bardzo młode kobiety, takie na samym początku swojej kobiecej drogi. Albo takie naprawdę bardzo dojrzałe.
Niezwykła kobieca społeczność.
Bo dla mnie to jest coś więcej niż miejsce do ćwiczeń. Współczesne darcie pierza – jak mawia moja Emi. Budowanie kobiecych relacji.
Cieszę się, że mam zaszczyt w tym uczestniczyć i tym bardziej boli mnie każde łamanie kobiecej solidarności. Ostatnio przez internet przelała się fala hejtu wobec Anny Lewandowskiej i jej płaskiego brzucha tuż po porodzie. Nie ma co wchodzić w dyskusje z płaskim brzuchem, myślę sobie, że każda z nas ma swój rozum i dokonuje swoich wyborów. Lewandowska to sportsmenka, do tego młoda (ja to w jej wieku hoho!). Nie w tym rzecz jednak. Czy nie powinnyśmy szukać raczej wspólnych i bliskich nam przykładów? Karmić się tym, co dobre? Po to, żebyśmy stawały się silniejsze i odporniejsze. (Dlatego szerokim łukiem omijam i nigdy nie lajkuję zdjęć złośliwie ośmieszających wygląd dajmy na to Beaty Szydło w zdecydowanie nie twarzowej i źle dobranej garsonce. Znam inne bardziej cywilizowane sposoby wyrażania swojego sprzeciwu.)
Wojciech Eichelberger w jednym z wywiadów tłumaczy, dlaczego w dzisiejszych czasach mężczyznom trudno jest zrozumieć kobiety:
„Zniewalane kobiety, po to by przeżyć, musiały zadawać sobie trud poznania psychiki swoich panów-mężczyzn, ich mocnych i słabych stron. Zaś męski pan nie musiał zadawać sobie tego trudu. Kto by tam się pochylał nad niewolnicą, skoro można było nad nią panować przemocą. Z tego samego powodu kobiety podejmują obecnie ogromny zbiorowy wysiłek, aby rozeznać się lepiej we własnych ciałach, sercach i duszach.” (W.E. Kobiety dopiero budują swoją siłę)
Właśnie o ten zbiorowy wysiłek mi chodzi. O rodzaj siostrzeństwa oparty na akceptacji tego, że jesteśmy bardzo różne. Bo po co skupiać się na negatywach? Szukajmy towarzystwa kobiet, z którymi jest nam po drodze. Rozwijajmy się, nie łammy kobiecej solidarności. Budujmy kobiece społeczności, w których będziemy się wspierać i wymieniać tym, co dobre. Rozmawiać ze sobą nie w kategoriach różnic i konfliktów, ale dając sobie nawzajem to, co ważne i wartościowe.
I z tego niech wykiełkuje i urośnie nasza kobieca siła!
Katarzyna Szota-Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana , mocno zaangażowana w projekt Sunday is Monday – nawołujący do dbania o siebie. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie! Współtwórczyni (razem z Emilią Kołowacik) niezwykłego Kalendarza 2017 Zadbaj o Siebie. Dziewczyna ze Śląska 🙂