W dzieciństwie musieli być pierwsi. Albo przynajmniej, mieć wyniki – takie z „pierwszej piątki”. A jak sport, to od razu wyczynowy i najlepiej modny. Jak kurs tańca, to najchętniej u kogoś, kto się „liczy”. Kieszonkowe za dobre rezultaty, w razie porażki kwaśna mina ojca lub |motywujące słowa mamy: „Widzisz, nie starałeś się jak trzeba. Następnym razem musisz postarać się bardziej”. W przypadku sukcesu – dziwny rodzaj satysfakcji. No bo co jest fajnego w udowadnianiu rodzicom, kolegom, że jest się coś wartym? Jakby bez tego sukcesu byłbyś dla nich mniej ważnym. I jeszcze, coraz większa, coraz trudniejsza do zaspokojenia ambicja. Bo jak się już raz czegoś dokonało, to po prostu trzeba być coraz lepszym.
Dziś są dorośli i na pewno osiągnęli wiele. Otwarcie mówią, że zawdzięczają to sobie, swojej ciężkiej pracy i rodzicom – wymagającym, stawiającym poprzeczki coraz wyżej. Dziś sami tworzą swoje plany wynikowe. Ale z jednym poradzić sobie nie potrafią. Skazani na „nie ten” sukces nie umieją przegrywać: w życiu, z pracy, w miłości. A nawet z własnymi słabościami, choć z biegiem czasu odkrywają, że mają ich coraz więcej.
Damian ma 32 lata, świetną pracę (choć zdaniem jego ojca, mógłby przecież zarabiać jeszcze więcej, a to jest najlepszy wyznacznik życiowego sukcesu), świetny samochód, świetne mieszkanie i świetną dziewczynę. Tak, w miłości też odniósł sukces. Agata wspaniale pasuje do jego „biznesowego modelu” – piękna, zadbana, ma dobrą pracę i ambitne plany na przyszłość. Pasują do siebie, od razu to zrozumieli, kiedy tylko usiedli obok siebie w firmowej stołówce i postawili obok siebie swoją colę „zero”. Agata jest doskonała, naprawdę. Wie, czego chce od życia, wie jak to osiągnąć. Jej droga zawodowa to pasmo sukcesów. Dziwne byłoby się w niej nie zakochać. Więc Damian jest zakochany. Na pewno.
Tylko czasem, gdzieś w głębi serca czuje, że „to nie to”. Że tamta miłość, pierwsza, ta, która się skończyła, była jakaś inna, mocniejsza. Że dla niej był w stanie wszystko… Z Agatą jest inaczej. Zwyczajnie. I tak już będzie pewnie zawsze.
Ale do porażki przyznać się trudno. On się z nią nie rozstanie. Nie pozwoliłby też jej odejść. Z nim się nie rozstaje, jego się nie zostawia, o nie. Nigdy więcej.
Raz to przeżył. Kochał, bardzo. Tak bardzo, że mógłby rzucić to świetne życie, tę świetnie zapowiadającą się karierę. Ale to się skończyło. Ona odeszła. Jak mogła mu to zrobić? Jemu, człowiekowi, który nigdy w życiu nie odniósł porażki?
Dlatego teraz Damian uważa, że wielkie uczucie się nie liczy. On wie, że z jego strony, dla Agaty nie ma wielkiej miłości. Ale to nie jest ważne. Ważna jest pewność, że jej „nie przegra”. Czysta karta – dobry wizerunek, to się liczy. Za chwilę ślub, potem dzieci. Najpierw chłopiec. Tak, jego syn koniecznie powinien uczyć się grać w tenisa. Jeśli zacznie odpowiednio wcześnie, ma szansę na wielkie sukcesy. I pieniądze.
Basia jest singielką i za miłością nie tęskni. Z resztą miłość to głównie komplikacje, trochę łez, rozmazany makijaż i niepokój. Tego Basi nie trzeba, to przeszkadza, rozprasza, prowadzi do klęski. Sprawia, że prawdziwy cel znika ci na jakiś czas z oczu. Oddala cię od sukcesu. A ty nie znosisz przegrywać. Do dziś pamięta tę gorycz upokorzenia, gdy w szóstej klasie nie została laureatem olimpiady polonistycznej. Zabrakło jej dwóch punktów. Ale koleżanka, którą uważała za o wiele słabszą od siebie, zajęła wówczas pierwsze miejsce. I jeszcze pogratulowała Basi wspaniałego wyniku. Bolało, długo jeszcze. Mama powiedziała „Mogłaś dać z siebie więcej, dłużej się uczyć”. I od tego czasu, Basia daje z siebie o wiele więcej. Daje całą siebie i jeszcze trochę. A kiedy trzeba, zabiera innym. Jest jak maszyna.
W pracy Basia jest podziwiana i nienawidzona jednocześnie. Atrakcyjna, energiczna. Żyleta. Dla szefów to prawdziwa „perełka”. Bezkompromisowa jeśli chodzi o zdobywanie „milionowych” klientów. Twarda w negocjacjach. I właściwie niezawodna. Choć ostatnio Basi nie udało się przekonać do swojego pomysłu na kampanię szefa ważnej spółki. Projekt przejęła jej młodsza stażem koleżanka. Nienawiść, złość – upokorzenie… Wróciły emocje z podstawówki.
Basia nie umie przegrywać. I nie chce się tego nauczyć. Po co? To nie będzie już potrzebne, bo porażka się więcej nie powtórzy.
Ewa ma 13 lat. Właśnie przegrała swój pierwszy mecz szachowy na prestiżowych zawodach dla młodych, wybitnie uzdolnionych zawodników. Łzy kapią jej po piegowatych policzkach. „Nie rycz” – mówi szorstko jej tata. „ Masz nauczkę na przyszłość. Musisz być bardziej uważna, bardziej skoncentrowana. Wracamy do ćwiczeń. Za dużo biegałaś po podwórku z koleżankami w tym tygodniu”.
Więc Ewa zaciska pięści pod stołem i obiecuje sobie, że już nigdy, nigdy nie przegra. Nie jest pewna czy nadal kocha te szachy. W gardle ma sucho, w głowie jej szumi ze złości na siebie. A wtedy nagle, malutka, starsza pani ukradkiem wciska jej w dłoń kawałek czekolady. – Dziecko kochane – mówi cicho – Grałaś wspaniale. Ale w meczu szachowym jest jak w życiu: czasem wygrywasz, czasem przegrywasz. I to, i to może być piękne.