Kochany,
Jest noc, dzieci już śpią. Patrzę na pokój. Jest teraz cichy, pusty. A jednak coś w nim jest. Jakby wspomnienia miękko sączyły się po ścianach. Pamiętam jak je razem malowaliśmy. To zabawne, zabrakło nam farby, wszystkie sklepy były pozamykane, a my się śmialiśmy z siebie. Znaleźliśmy stare kasety z liceum i ledwo żyjącego walkmana. Wtedy wszystko było inne, takie proste. Dokładnie takie, jak powinno być.
Kłótnie i seks na zgodę, rozmowy, wieczory. Niezliczone godziny razem, jakby wtedy czas był naszym przyjacielem nie wrogiem. Wszystko było takie oczywiste. Kiedy to przepadło?
Razem trwamy w naszym „nigdzie”. Sparaliżowani sobą nawzajem. Przyklejeni przez te 9 lat tak mocno, że trudno wziąć głębszy oddech. Razem w tym utoniemy lub popłyniemy – razem lub każdy w swoją stronę. To ostatni mój list do ciebie. Choć już nie raz tak mówiłam, tym razem dopływam do momentu „nie mam siły”.
Skarbie, nawet nie wiesz, gdzie dziś jestem. Nie chcesz tego wiedzieć, tak jest przecież prościej. Przynajmniej dla ciebie. Zaciśnijmy mocno oczy i uszy, a jeśli dość długo będziemy udawać, że nic się nie stało – w końcu każdy (my też) w to uwierzy. Przecież są iluzje, którym nie da się oprzeć. Nikt nie może wiecznie się bić.
Ale zaczekaj, ja już nie umiem ani się bić, ani się poddać. Przeczytaj jak się tu znaleźliśmy. Gdzie zgubiliśmy drogę do domu, który kiedyś nam się śnił? A ty kochana nieznajoma – przeczytaj, zanim spotkamy się w tym naszym innym lecz podobnym „nigdzie”, może chociaż tobie pomogę patrzeć i widzieć, naprawdę.
Wszystko, czego tak bardzo próbujemy nie widzieć:
Że są rzeczy i cechy, których nigdy nie zaakceptujemy
Wolimy wierzyć, zaciskać powieki i ściskać kciuki, że miłość pokona wszystko. Nie pokona, nie zawsze, nie wszędzie i nie na zawsze. Jest taki moment, w którym te rzeczy łatwiej jest nie widzieć, nie myśleć o nich, odpędzać jak najdalej, póki tak bardzo nas nie dotyczą. Przecież jest jeszcze tyle innego – dobrego, pięknego, tego co tak bardzo kochamy. Ale co, gdy nagle obudzimy się w takim miejscu w życiu, gdzie nic innego już nie zostało? Jeżeli ich nigdy nie zaakceptujesz i nie będziesz tolerować, w końcu coś pęknie.
Moja wina, że chciałam widzieć cię pięknego, bez wad. Że nie chciałam widzieć twoich win i ułomności, że tak mocno potrafiłam sobie wiele wytłumaczyć. To było łatwiejsze. Dziś wszystko „TO” wraca, i nie jest już wcale takie „nieważne”.
Milcząc bierzemy odpowiedzialność za każdy zamieciony pod dywan problem
Choć nie ja go tam zamiotłam, to ja uległam, nie miałam siły i ochoty walczyć. A teraz, jest ich tam tak wiele, że się o nie potykam. Nienawidzę ich, jestem zła na siebie, że na to pozwoliłam, że zbyt bałam się, nie chciałam wciąż być na froncie tej walki, chciałam od niej odpocząć. I na ciebie za każde odwlekanie kłótni, której nie da się uniknąć, za każdy nierozwiązany problem – za każdą pułapkę, którą zastawiłeś na nas udając, że przecież nic się nie stało. To taka klątwa świętego spokoju. Bardzo kusząca, skuteczna – ale tylko na chwilę.
Miłość to nie wszystko
Miłość nie bierze się znikąd, to zakochanie – niech trwa jak najdłużej, niech trwa zawsze. Ale miłość to praca nad sobą – nie nad nim czy nad nią. Nie zmienisz świata i drugiego człowieka, możesz zmienić siebie. I uwierz mi, że nasza miłość jest dziś tak słaba, że wiele nie uniesie. Każdy z nas kocha taaak mocno – tak chcemy myśleć, ale nie dość mocno by spotkać się na tym dywanie, który zakrywa większą część naszego życia. Trudno się do tego przyznać. Ale bez tego nigdy stąd nie ruszymy, ciągle będziemy się potykać. Zbyt często o siebie.
Miłość może minąć, uciec, zmienić się nie do poznania
I tylko od nas zależy co z tym zrobimy. Ale nie udawajmy, że tak nie jest. Nie zasłaniajmy się złym czasem, pracą, kryzysem, depresją, dziećmi, teściami. Stańmy przed sobą nadzy i przyznajmy, że dziś mamy coś zupełnie innego – czy się to nam podoba czy nie. Co możemy z tym zrobić? Co chcemy z tym zrobić? Nadal mamy tak wiele możliwości, ale błagam cię nie udawaj już, że jest inaczej. Od dawna to już teatr jednego aktora.
Więc, jeśli naprawdę chcesz trwać – pozwól mi odejść.
Możesz pójść ze mną. Tylko chodźmy już stąd, z tego „nigdzie” do domu, który kiedyś wyśniliśmy.
Jest noc, dzieci już śpią. Patrzę na pokój. Patrzę na te ściany, na książki, które dostaliśmy w prezencie ślubnym, paskudny wazon od twojej babci i tę plamę po winie… Nie wiem jeszcze na jaki kolor, ale po tych dziewięciu latach, a szczególnie tych sześciu trudnych, złych latach – musimy tu koniecznie odmalować.
PS: Droga M., N. i A. – wy też siedzicie teraz razem z nimi w kuchni, pijecie herbatę lub wino, patrzycie na swoje ściany i zastanawiacie się, dlaczego u licha już nie jest jak kiedyś. Nie myślcie nad tym zbyt długo, uderzcie pięścią w stół i pytajcie dlaczego, pytajcie dzisiaj – nie, gdy już obudzicie się w swoim „nigdzie”. Jest tam już zbyt wiele – nas, szczęśliwych mężatek.