W czasach ogrodzonych osiedli mieszkaniowych, z bramą na pilot, panem stróżem i zasiekami, jak w wojskowych bazach bojowych, coraz ciężej o zdrowe relacje z sąsiadami, a pielęgnowanie potrzebnych w codziennym życiu poprawnych komityw i zdrowych, ludzkich odruchów, staje się lekcją trudną do przejścia. Trudno pomóc Pani Helenie spod trójki, kiedy od świtu do zmierzchu pilnujecie tabelek w korporacyjnych laptopach i nie bywacie już praktycznie we własnym domu, wcale nie łatwiej pomachać sąsiadowi zza siatki szczypcami do grilla i zaprosić na kaszankę, kiedy tuje posadzone dwa lata temu rozrosły się już do rozmiarów małego lasu deszczowego. Czubka głowy nie zobaczysz, co dopiero dobrych chęci.
Do kiedy warto dbać o własną prywatność i zakładać kolejne warstwy zasłon na balkonowe żabki, a kiedy kwestia dobrych, sąsiedzkich więzów powinna odpuścić zakorzenionym w głowach stereotypom i uchylić furtkę na weekendowy karczek z sałatką grecką? Nie wiem czy wiecie, ale istnieje realne prawdopodobieństwo, że za ścianą, albo soczystym, zielonym żywopłotem pomieszkuje dobry człowiek, żeby nie przesadzić – przyjaciel. Przyjaciel sąsiad.
Wolnoć, Tomku, w swoim domku
Potrzebę izolacji wyrabialiśmy sobie na przestrzeni wielu lat, a własne M3 traktowaliśmy jak bunkier, w którym zamknięcie drzwi skutecznie odcinało od obowiązku rozmowy czy skinienia głową na dzień dobry. Nie raz naleciałości te były satyrycznie wydłubywane patykiem polskiej prawdy i wciskane w produkcje filmowe, pokazując pozornie świadomym ludziom skalę farsy. Zaczynając od Kargula, Pawlaka i ich wytłuczonych garnków z płota, na Adasiu Miauczyńskim i dyskusji o „mniej gównianym gównie” z Bożeną Dykiel kończąc.
Wolność jednych nie może być kosztem drugich. Proste. Do tej pory staje mi przed oczami wyraz twarzy matki, której w latach mojej młodości sąsiadka z parteru waliła w kaloryfer kijem od szczotki, a wyrazy „najszczerszej sympatii” w dosyć skomplikowanych jak na emerytkę wiązankach, wysyłała w eter przez pion kanalizacyjny. Lepsza akustyka. A wystarczyło zapukać, poznać dzieci, warunki mieszkaniowe i dać sobie wytłumaczyć, że dwulatka z pierwszego piętra naprawdę nie ma racic zamiast stóp, jak to wstępnie zakładano. Wystarczyło zająć ten sam punkt siedzenia, żeby sprawdzić perspektywę widzenia.
Dzień dobry sąsiad. Zostaw Pan tą kosiarkę, mam zimne piwo!
Zagrzmiał zza krzaków głos mężczyzny, który przyszedł do nas w zeszłym roku zaraz po przeprowadzce i przyniósł integracyjne fanty. Zanim doszliśmy z mężem do furtki i otworzyliśmy salony na nowych gości, gapiliśmy się na siebie nie dowierzając, że takie sceny zdarzają się jeszcze poza salą kina, a czyjś zagubiony palec na dzwonku naszych drzwi, nie ugrzązł pogrążony w fochu. Doświadczenia blokowisk mieliśmy raczej podobne. Nikt do nas nie przypłynął na fali oskarżeń o źle zaparkowane auto, kota wyjącego jak wściekły i prania, jakby za głośno łopoczącego na wietrze. Nikt nie chciał pogrozić strażą sąsiedzką składającą się z pani spod czwórki, pana z drugiego piętra i emerytowanego tramwajarza z bloku obok. Nie. Pod drzwiami zadzwoniło schłodzone szkło, a spomiędzy szczebli błyszczały zęby w bardzo szczerym uśmiechu. Ot, w sierpniowy wieczór poznaliśmy sąsiadów, którzy nie czekali na przypadkową okazję, lecz sami ja stworzyli wprowadzając nas do grona sąsiedzkiej drużyny. Gdyby nie wyciągnięta ręka, która w szczerym uścisku oplotła dłoń mojego męża, pewnie nie znalibyśmy się tak, jak dziś, a tak – właśnie pakujemy się na grilla do Jacka.
Sąsiedzie, dobrze, że jesteś
Dla spokojnego życia warto zadbać o najbliższe otoczenie. W końcu wychodzicie minimum raz w tygodniu skosić trawę, wyrzucić śmieci, czy podlać rabaty, a do żon i dzieci w zdrowych warunkach odzywacie się z szacunkiem, więc dlaczego nie spróbować i opuścić granice drucianej siaty. Zdrowa relacja może przynieść więcej dobrego niż złego. Pamiętam przypadek wiekowych dziadków, którzy żyli sobie jak Bóg przykazał, bez nowości technicznych, bieżącej wody i z ogrzewaniem na węgiel. Nic do szczęścia nie potrzebowali oprócz własnej obecności i świeżych pomidorów wielkości pięści z ogródka.
Kiedy ona zachorowała na raka i potrzebowała nagłej pomocy w środku nocy, on założył buty i pobiegł do przyjaciela, który na sam koniec pomagał im jeszcze przy odśnieżaniu chodnika i zbieraniu liści. Ten wyrwany ze snu, w piżamie, wsiadł w auto i zawiózł dziadków do szpitala, modląc się po drodze o dobry finał. Kilka tygodni później pani opuściła sąsiedzką brać i męża, mąż opuścił osiedle zabrany przez córki do miasta, ale do tej pory kiedy pytamy mieszkańców tego małego osiedla co z Zenkiem, chórem odpowiadają: – To był bardzo dobry człowiek. Bardzo dobry.
A wy tam po drugiej stronie ekranu nie czekajcie na pierwszy krok i kawałek ciasta od sąsiadki zza furtki. Przeczeszcie włosy, strzepnijcie bluzy i zapukajcie rodziny do drzwi. Być może wasza obecność jest komuś po prostu potrzebna, być może w zasięgu wzroku mieszka niezwykle wartościowy człowiek.