Co to jest dobre małżeństwo? Nie mam pojęcia. Ale chyba wiem, co to znaczy być dobrym partnerem, czy partnerką. Odpuścić bliskiej osobie, dać mu być sobą, przestać cisnąć. I zgodzić się na nieidealne życie.
Nie lubię tego hejtu na małżeńskie zdjęcia na FB. Mam czasem wrażenie, że wręcz chcemy myśleć, że „tamci” są nieszczęśliwi, oszukują. Jakby to miało nas uspokoić. Pewnie, zdarza się, że zdjęcia robi niczego nieświadoma żona albo nieświadomy mąż. Bo tu rodzina wakacje, a tam ona/ on zdradza.
Ale najczęściej są to po prostu związki przeciętne. Ludzie wybrali życie razem. Są w tym dobre i złe kawałki, zalety tego i wady. Chwile boskie i nie do podrobienia i te nudnawe, gdy myślisz: „Ej, ta trawa u sąsiada to jednak jest bardziej zielona”…
W młodości rzeczy są oczywiste i radykalne. Jak miłość, to na milion procent, non stop na haju. Jak małżeństwo, to z absolutnym przekonaniem, że to ten jedyny i nie ma innej opcji. Bo z żadnym innym nie. Albo motyle w brzuchu albo to jakaś marna imitacja i do śmieci z nią. Całą resztę nazywa się zgniłym kompromisem. A my, młodzi nie chodzimy na kompromisy.
Dojrzewanie, dorosłość jest kompromisem. Na pewno nie zgniłym. Polega chyba na tym, że już wiesz, że ludzie nie są od tego, żeby zaspokajać cię w 100 procentach, spełniać twoje zachcianki, odczytywać twoje pragnienia. Można oczywiście do końca życia szukać we wszystkim absolutnej pełni, może komuś się to udaje, ale w większości chodzi o „wystarczająco dobre życie”, „wystarczające fajne małżeństwo”. Co jest w takim małżeństwie? (związku brzmi pewnie lepiej, bo małżeństwo to słowo umowne). Pewnie każdy sam to sobie określa. Ale wszystkie dobre, wieloletnie związki, które znam, polegają na serdecznej akceptacji. Na przypływach namiętności i odpływach. I na godzeniu się na to, że czasem siedzisz obok największej miłości swojego życia, czasem obok kolesia, którego nie do końca rozumiesz i myślisz sobie: „Łomatko, co ja tu robię, gdzie moje walizki”. A najbardziej „creepy” jest chyba to, że jest to jedna i ta sama osoba.
A nawet, jak nie szukasz w myśli walizek, coś ci się tłucze po głowie, że: „Chyba jednak nie jestem z tym panem/ panią jednym organizmem”. Potem to mija, znów jest cudownie, a potem znów normalnie i tak wkoło.
Nie wykluczam, że są związki pt. „dwie połówki jabłka się spotkały i już niczego więcej nie potrzeba oprócz błękitnego nieba”. Nie wiem do końca na czym to polega. Moim zdaniem za bajki o dwóch połówkach jabłka powinno się do więzienia wsadzać. To miesza, mąci, psuje.
Czy nie zdrowiej, by było wiedzieć, że za rodzinę też się płaci jakąś cenę? Za dobrą relację? Ile ulgi, by przyniosło kilka życiowych prawd. Jak go/ ją spotkasz i przez pierwsze lata będzie na 100 procent bosko, to ciesz się i korzystaj, szanuj to, doceniaj, nie jeździj po tym, nie używaj, nie sądź, że masz to raz na zawsze. Nie przekraczaj granic, bo jak raz zaczniecie na siebie bluzgać w kłótniach, to potem coraz łatwiej będzie to robić, a brak szacunku niszczy każdy związek. Nie bądź księciem ani księżniczką, naucz się słuchać, wspieraj a nie oceniaj. Pozwalaj się rozwijać, dawaj wolność, czasem się zamknij, bo naprawdę nie trzeba non stop pytlować, co się o kimś myśli. O jego / jej rodzinie, nawykach, pracy, czy czymkolwiek. Niby banały? No to jestem bardzo ciekawa, kto od początku do końca związku przestrzega każdej tej zasady. A i tak pewnie mnóstwa „zasad” nie wymieniłam.
No i jednak mitem jest to, że w dobrym związku nigdy nie jest się samotnym. Uwalniającym byłoby stwierdzenie: rzadziej jest się samotnym. Człowiek zawsze gdzieś bywa samotny, bo nawet jeśli się podzieli większością swoich myśli i trosk, to i tak zostaje mu 10 proc do rozkminy. Poza tym nawet kochający się ludzie są inni, mają różne potrzeby, nie zawsze się rozumieją, czy adekwatnie reagują na nasze oczekiwania. Mój partner nie znosi, jak go przytulam, gdy jest zestresowany (dla mnie to właśnie wsparcie), ja nie znoszę, jak zaczyna mi radzić (dla niego to jest wsparcie).
Poza tym jednak czasem, gdy chcesz gadać, on lub ona zaśnie. I to jednak też jest jakaś samotność Choćby samotność o drugiej w nocy, gdy piszę ten tekst.
Sylwia Sitkowska, psycholożka i psychoterapeutka napisała świetną książkę „Odbuduj bliskość w związku”. Zasada jest właściwie jedna. Dopóki dwie osoby chcą naprawiać, szanują się wszystko można odzyskać. Można odnaleźć punkty wspólne, wrócić do wspomnień, znów się pokochać. Albo odkryć, że ogień wcale nie minął. Nie idealizuję stałych związków, nie wszyscy muszą ich chcieć.
Ale jest w nich też wiele cudownego luzu, znania się. I w dobrym, wieloletnim związku więcej jest bliskości niż samotności.