– Pacjentów w moim gabinecie wciąż przybywa i to nie chodzi tylko o czas przedświąteczny, który zwykle jest momentem, gdy mamy szczególną potrzebę rozmowy. Trudny jest cały czas pandemii, gdy na co dzień zmagamy się z konsekwencjami izolacji, czy samej choroby– mówi psychotraumatolog Iwona Kuźlik.
Przybywa pacjentów w żałobie, którzy w święta, Sylwestra muszą zmierzyć się z tym, że kogoś stracili?
Cały świat jest w trudnym momencie, bo ludzie umierają nie tylko z powodów, z których umierali zawsze: znanych nam chorób, wypadków. Śmierć z powodu koronawirusa jest nagła, dotyka często osób, które jeszcze wczoraj normalnie funkcjonowały. Ktoś idzie do szpitala i już z niego nie wraca.
I to się, na przykład, dzieje dwa tygodnie przed świętami…
Dla osób, które doświadczyły straty tuż przed świętami nie ma znaczenia, że to są święta. Ich ból jest tak silny, wręcz fizyczny, że to, co wokół się dzieje, przestaje mieć większe znaczenie. Żaden moment nie jest dobry na śmierć bliskiego. Kiedy umiera ktoś ważny, pierwszą reakcją jest szok, niedowierzanie, że to się wydarzyło. To forma obrony, ponieważ ból jest tak mocny, tak bardzo nie do zniesienia, że odcinamy się od niego.
Ci którzy doświadczyli straty tuż przed świętami, najprawdopodobniej wsparcia psychicznego będą potrzebować najbardziej w pierwszej połowie przyszłego roku, bo jeśli doświadczyli straty teraz, to ona najmocniej odbije się na ich życiu za jakiś czas.
Codzienne zajęcia, obowiązki bez kochanej osoby, telefon do mamy, do przyjaciela, których nie ma wymagają nauczenia się nowego funkcjonowania bez osoby, którą stracili.
Jeśli my wspieramy taką osobę, musimy być czujni i delikatni.
Jak długo trwa ten szok?
Znów trudno powiedzieć, bo to jest proces i pewien sposób reakcji indywidualnej. Ktoś się odcina, czasem nawet normalnie funkcjonuje i to też jest naturalne, bo to uwalnia głowę i ciało ze strasznego bólu. Ktoś inny izoluje się i zatapia w cierpieniu, jeszcze inna osoba będzie potrzebowała atencji i obecności innych.
Śmierć bliskiej osoby jest zdarzeniem traumatycznym. Badania pokazują, że osoby opisują stratę jako ból, taki którego nie da się wytrzymać, czasem brakuje im słów, żeby go wyrazić. Nie mogą skupić na niczym uwagi, mówią o jednym wielkim wręcz fizycznym cierpieniu.
Najtrudniejsza według badań jest śmierć dziecka i współmałżonka. Ale tak naprawdę, jakbyśmy na to nie patrzyły, każda strata jest trudna.
Jak towarzyszyć komuś po stracie? Ostatnio na jednym z forum czytałam dyskusje, czy można pytać, jak ktoś się czuje, czy nie można.
To bardzo indywidualne, bo każdy z nas będzie inaczej przeżywał żałobę. Jedni potrzebują towarzyszenia, bycia i powiedzą: „Przyjedź do mnie, śpij ze mną, bo nie jestem w stanie być teraz sama”. A niektórzy potrzebują się tylko odizolować.
W fazie szoku ludzie mogą mieć tendencje do izolacji, nie dociera do nich to, co się wydarzyło, a izolacja pozwala im podtrzymywać iluzję. Czasem słyszę w gabinecie: „Bo ja czułam tak jakby on wyjechał, było mi lepiej. Ale to sprawiało, że nie mogłam wychodzić, spotykać się z innymi, bo oni przypominali, że on jednak nie wyjechał a umarł”.
I rzeczywiście pytanie: „jak się czujesz” nie jest najbardziej zręczne, bo jakże może czuć się taka osoba? To może wywołać u niej atak złości. Dobór słów jest niezwykle ważny. Lepiej spytać:
„Czy mogę cię jakoś wesprzeć?” Albo: „Przyjadę do ciebie z ciepłą herbatą, ciastem”, „Chciałabym napić się z tobą kawy, pozwól, że wpadnę do ciebie”.
Jeśli wysyłamy sms, przeczytajmy dwa razy i sprawdźmy, jak sformułowaliśmy zdanie.
Jeśli ktoś przeżywa stratę sam, możemy spytać: „Czy chcesz, żebym z tobą pomieszkała?”. Natomiast jeśli mówi „nie”, uszanujmy to, nie bądźmy natrętnie wspierający. To tak jakby to była otwarta rana, którą ktoś nachalnie nam chce opatrywać.
Sami zbierajmy siły na później.
W fazie szoku często mobilizuje się środowisko, grupy przyjaciół, znajomych. Ale przychodzi taki moment, że człowiek po stracie się otwiera, zaczyna dużo mówić o osobie, którą stracił. I wtedy znajomi i przyjaciele myślą: „Mam już dość”. Albo oceniają: „ Ona dzień w dzień chodzi na ten cmentarz, to już przesada”. Nie robią tego ze złośliwości, ale potrzeby porządku. Przecież żałobna powinna wyglądać tak i tak – ta chęć stworzenia procedury wynika z lęku i chęci skontrolowania niepokoju, który w nas wzbudza cierpienie drugiej osoby.
Musimy jednak pamiętać, że po śmierci ważnej osoby żałobnicy mogą przez rok, dwa bardzo dziwnie się zachowywać. Jedni będą nieprzytomni z żalu, wściekli, drudzy odizolowani, za szybą. Ktoś będzie chodził na cmentarz codziennie, ktoś w ogóle. To jest okej.
Po co nam porządek w czyjejś żałobie?
Bo to uspokaja. Śmierć bliskich wokół nas uświadamia, że jesteśmy śmiertelni, że nasi ukochani są śmiertelni. Chcemy zagłuszyć ból, chcemy, aby osoba, która cierpi z powodu żałoby i jest nam bliska wróciła, żeby było tak jak kiedyś. Chcemy mieć wpływ a tu doświadczamy bezradności.
Nasza niepewność wynika również z tego, że w obecnych społeczeństwach nie mówimy o śmierci, odsunęliśmy rytuały związane z żałobą. Na covid umarł sąsiad, daleki znajomy, ktoś z pracy, aktor.
Nawet w gabinecie często słyszałam: jestem zdrowa, nigdy na nic nie chorowałam, nic mi się nie przydarzy. Te przekonania są chroniące, bo gdybym ja wiedziała, że jestem śmiertelna, byłoby mi trudno żyć. To też mechanizm pułapka. Chroni i zarazem mocno ogranicza. Proszę popatrzeć na argumenty przeciw szczepieniu. W dużej mierze wynikają z lęku i niewiedzy.
To sprawia, że nasilają się nasze lęki?
W ostatnim roku trafiają do nas osoby między 30 a 40 rokiem życia, które kiedyś funkcjonały bardzo dobrze, nastąpiła izolacja, pierwsza, druga fala pandemii i nagle te osoby nie są w stanie wyjść na zewnątrz.
Po wyjściu do sklepu, na spacer odczuwają przyspieszone bicie serca, nie mogą złapać oddechu, boją się, że za chwilę zemdleją – może wręcz umrą nagle. To nic innego, jak objawy lęku.
Pacjent mówi: „Ale ja nie wiem dlaczego tak się dzieje, nie rozumiem”. A jego stan jest najczęściej związany ze stratami, życiem w napięciu, że ktoś bliski jest zagrożony. Że go stracimy, że on zniknie, będziemy sami. Takie osoby często nie potrafią racjonalnie wytłumaczyć tego dlaczego tak nagle zaczyna się dziać.
Słyszy Pani w gabinecie: ja nie boję się śmierci ?
Tak słyszę, ale nie sądzę, żeby jakakolwiek zdrowo funkcjonująca osoba nie bała się śmierci, ten lęk nie jest tylko uświadomiony. Łatwiej też bać się o kogoś niżeli o siebie.
Jak przetrwać taki czas, jak święta, Sylwester po stracie?
To bardzo trudne pytanie, choć często je słyszę. Zwykle mówię: przetrwać, być dla siebie dobrym.
My czasem wiele miesięcy czy lat po stracie, mamy momenty spadku nastroju, które przywołują niepohamowaną tęsknotę i żal, że kogoś już nie ma. Nie możemy z nim usiąść przy kominku, przy stole, nie możemy powiedzieć tacie, jak fantastycznie rozwija się nasz syn, jakim jest dobrym człowiekiem albo mamie o tym, że wychodzimy za mąż. To też są babcie, które wspominają swoje babcie.
Nie ma recepty na żałobę, nie ma recepty na święta po stracie. Bo po prostu trzeba przeżyć Wigilię bez mamy, bez taty, bez dziecka.
A jak ktoś od nas odchodzi? Mamy prawo czuć taki sam ból, jak po śmierci bliskiej osoby?
Wczoraj rozmawiałam z kobietą, z którą rozstał się mąż. Opisywała te same symptomy, jak ta, która straciła dziecko. Obie mówiły o bólu, cierpieniu. Kobieta, której mąż odszedł, wręcz powiedziała: „bolało mnie serce, czułam się jakbym miała dostać zawału, poszłam do lekarza, ale po zbadaniu stwierdził: nic pani nie jest, musi pani iść do psychologa”. Nie możemy wartościować straty, nawet jeśli nas kusi.
Są, oczywiście, różne rozstania, ale jeśli byliśmy bardzo związani z daną osobą, długo związku to odejście jest trudne. W każdym wypadku musimy przeżyć rok bez tej osoby, jeśli byliśmy z nią długo, przeżywaliśmy wspólne rytuały, to teraz musimy przeżyć je bez niej.
Rok jest symboliczny, lubię odwoływać się do tradycji, którą kiedyś pielęgnowaliśmy, która jeszcze jest na wsiach. To jest pożegnanie i danie wolności człowiekowi, który doznał straty. Sygnałem, że mamy do czynienia z kimś cierpiącym był czarny strój albo opaski przełożone przez ramię. Społeczny nakaz noszenia czarnych ubrań, dawał nam prawo do niewracania przez jakiś czas do normalności, rytm był zachowany, rok przeżycia wszystkiego samemu, imienin, urodzin, świąt jednych, drugich. Czas na przepłakanie, rozpacz.
Przeczytałam ostatnio wywiad z Filipem Łobodzińskim, powiedział, że po stracie córki pomogła mu praca, że on nią żył. Święta są czasem, ze wszystko zwalnia? Jest trudniej?
W jakimś sensie społecznie jest to trudniejsze, bo to czas, kiedy spędzamy święta w domach, rodzinnie.. Mniej zadań, więcej refleksji. Wspomnienia, myśli jakby mogło być, gdyby tu była z nami. Zatrzymanie się.
Jeśli znamy osobę samotną, po stracie, powinniśmy ją do siebie zaprosić?
„Powinniśmy” to złe słowo, możemy ją zaprosić, jeśli ona jest na to gotowa i jeśli my jesteśmy na to gotowi, bo przecież towarzyszenie komuś, kto cierpi jest trudne. Musimy też mieć w sobie gotowość, żeby to dźwignąć spójnie ze sobą. Trzeba być przygotowanym, że wesoło nie będzie, że radosne kolędy nie muszą być czymś wspierającym.
Jeśli nie jesteśmy na to gotowi, nie róbmy tego, bo to jest niespójne z tym, co myślimy i to nie służy ani osobie w żałobie, ani nam. To co jest ważne to naturalność w towarzyszeniu i otwartość na drugą osobę.
A gdy pojawia się poczucie winy, że nie dość wspieram przyjaciółkę w cierpieniu?
Nasze granice w pomaganiu są niezwykle istotne, bo gdy ich nie mamy, nie jesteśmy skuteczni. Jeśli wspieramy przyjaciółkę, którą jesteśmy zmęczeni i padamy z wyczerpania emocjonalnego to nie jest dobre dla tej relacji.
A kiedy ona mówi: Ty masz wszystko, ja nie mam nic?
Gniew jest jednym elementów żałoby, podobnie, jak żal, rozgoryczenie. Wtedy tak właśnie się myśli: inni mają lepiej, dlaczego mnie to spotkało. To jest trudne, bo wywołuje poczucie winy u osób, które towarzyszą. Przestajemy opowiadać o sobie, o czymś dobrym, co nam się przytrafiło. Wchodzenie w licytację nie ma sensu, pocieszanie: „ ja też miałam kiedyś tak źle, jak ty, ale teraz jest lepiej”. Albo mówienie: „Rozumiem, co czujesz”, choć nigdy nie straciliśmy męża, dziecka, mamy.
Pamiętam kiedyś pracowałam w gabinecie z panem, który stracił dziecko. To było nasze szóste spotkanie, powiedział do mnie: „Przecież ty wiesz, jak to jest, jak się straci syna”. Poczułam niepokój, powiedziałam tylko: „Nie wiem, nie wyobrażam sobie, jak to jest”. Jemu chodziło o to, że rozumiem, bo sama mam syna. Ale to tak nie działa. Nie mam pojęcia, jak może się czuć ktoś, kto stracił dziecko, bo nigdy tego nie doświadczyłam. To były dla niego ważne słowa.
Rozmawialiśmy o tym, że ludzie czasem zachowują się różnie, bo nie rozumieją, nie wiedzą, a strata której doświadczył uruchamia w nich lęk o własne dzieci.
Tylko o dzieci? Gdy koleżanka mówi o śmierci mamy, nie boimy się o swoją mamę?
Boimy się. I to nie jest egocentryzm, to jest naturalne. Znów wracamy do naszego lęku przed śmiercią. Poza tym jeśli chcemy być z drugą osobą empatycznie, to dobrze, że odnosimy to do siebie. Wyobrażamy sobie te emocje i przez to jesteśmy bliżej niej. Ale to jest wciąż tylko wyobrażanie sobie i jedyne, co możemy powiedzieć autentycznie to „nie wyobrażam sobie co teraz czujesz, to musi być straszne”. W momencie, kiedy taka osoba mówi: „Ty masz wszystko, nic nie rozumiesz”, można powiedzieć: „Tak, nie rozumiem, masz rację. Nie wiem jak to jest”.
Natomiast czasem spotykam się z tym, że dzwonią do mnie ludzie i proszą, bym pomogła ich bliskim po stracie: „Czy ty możesz coś zrobić?” pytają. „Ale co mam zrobić konkretnie?” odpowiadam. Mogę się spotkać z tą osobą, wysłuchać, ale nie powiem jej co ma zrobić.
Uważam również, że podawania zaraz i bezwzględnie każdemu, kto doświadczył straty, leków nie jest właściwym postępowaniem. Leki nie leczą a izolują, leki nie przywołają osoby, która umarła, nie zrobią magicznego klik i ból przejdzie. Tłumimy to, co i tak trzeba przeżyć, zachęcenie do brania leków w tej pierwszej fazie to jest problem osób, które towarzyszą, a nie tych, które doświadczają straty.
Bo się boimy sami i chcemy komuś natychmiast ulżyć?
Dokładnie. Jesteśmy sami bezradni.
A może chcemy jej pomóc, żeby nie czuła tak strasznego bólu?
A czy za pół roku nie będzie tego bólu, za rok. Myśli pani, że da się go odciąć na zawsze? Nie. I nie chodzi o to, że jestem przeciwniczką leków, one nas wspierają. Ale żałoba to część życia i powinniśmy jej doświadczyć. I uciekanie w leki od razu może źle wpłynąć na żałobę i znacznie ją przedłużyć.
Załóżmy, że umiera ojciec rodziny, mama jest w rozpaczy, pragnie być blisko z dorosłymi dziećmi, potrzebuje ich wsparcia, a oni chcą na święta uciec…Robimy, co czujemy, czy poświęcamy się dla mamy?
Już sama pani odpowiedziała: poświęcamy się, chcemy uciec… każda osoba w tym rodzinnym systemie doświadczyła straty. Pytanie co to jest za system, czego potrzebuje, jak funkcjonował dotychczas. W sytuacji ciężkiej choroby, kiedy wiemy, że jedna z osób w naszej rodzinie umrze, ujawniają się wszystkie kryzysy, które do tej pory były ukryte. Śmierć jest wyzwalaczem, uwidacznia. Będą dzieci, które powiedzą: najchętniej bym uciekła, ale to też pytanie, jaki był ten dom, że chcę z niego uciekać, jakie były relacje. Ale są też tacy, którzy powiedzą: „Nie, to jest jednak taki moment, że chcę być z mama, chce jej towarzyszyć”.
Powinnyśmy robić to, co czujemy?
Jeśli sami doświadczamy żałoby powinniśmy o siebie zadbać. Mamę możemy zapytać „co mogę zrobić dla ciebie”, ale nic na siłę. W każdym wspieraniu tak jest.
Moja przyjaciółka mówi: „Nieważne, że ona mówi nie, jedź do niej”, a ja czuję opór.
Jestem przeciwna interpretacji „nie” jako tak, bo wiemy z innych obszarów naszego życia, że to nie ma uzasadnienia. Jeśli ktoś mówi: „nie” pytamy: „ Jak chciałabyś spędzić ten czas?” Wyrażamy gotowość wsparcia: „Słuchaj, ale jeżeli będziesz chciała jestem gotowa przyjechać i być z tobą”. Sprawdzamy ten obszar, który może być trudny (dzieci, jedzenie). Możemy przyjechać z bigosem i zostawić pod drzwiami, sama tak wspierałam przyjaciółkę, nie siedziałam przy niej, bo sobie tego nie życzyła, ale przecież wiedziałam, ze musi jeść. Przywoziłam jej posiłki, bo wiedziałam, że ma dzieci, a nie ma siły gotować, w taki sposób chciałam dać jej do zrozumienia, że jestem. Sprawdzałam pytając tych, którzy byli przy niej.
A jeśli to my cierpimy, możemy spędzić ten czas, jak chcemy?
Tak, jesteśmy zwolnieni ze wszystkiego, świat się zatrzymał i możemy przeżyć ten moment tak jak chcemy, nawet powinniśmy to zrobić (jeśli mamy warunki na to oczywiście). Mamy prawo wprost mówić czego oczekujemy, krzyczeć, płakać, spać, czuć różne, trudne rzeczy. Warto jednak pamiętać, że i żałoba ma swój koniec. Niepokoić należy się wtedy jeśli poziom odczuć po dwóch latach jest taki sam, jak w pierwszym pół roku po stracie. Bo wtedy nie żyjemy, świat się zatrzymał, utknęliśmy.