Go to content

„Pospiesz się, babo” słyszę. Jestem jedna na oddziale, pracuje 23. godzinę. Dzień z życia pielęgniarki

Bohaterki: Malwina, szefowa pielęgniarek na jednym z oddziałów chemioterapii w Polsce. Staż pracy: 20 lat

Zofia, pielęgniarka onkologiczna, staż pracy: 35 lat

Zofia: – Nie mogę uwierzyć w to „babo”. Co prawda był to tylko sceniczny szept, ale słuch mam dobry. Mam ochotę odpowiedzieć coś złośliwego, nakrzyczeć na pacjentkę. Gryzę się w język. Jest po chemioterapii, zwija się z bólu, czeka na lek. Druga pielęgniarka na chwilę zeszła na inny oddział. Środek nocy, jestem sama. Oprócz mnie jest lekarz dyżurny i 36 innych pacjentek.

Uśmiecham się, przepraszam. O czwartej rano już nie myślę. Nocą, co półtorej godziny, czasem co godzinę, mamy obchód. Pacjentki śpią niespokojnie. Muszę sprawdzać  m.in wynaczynienie, czyli pilnować, czy lek nie dostał się poza żyłę czy naczynie krwionośne. To niebezpieczne.

Po obchodzie wracam do pokoju. Włączam komputer, opisuję stan chorych– jaka saturacja, czy rana po operacji nie krwawi, ile było w drenie treści, jaka to treść, ile moczu w cewniku.

O szóstej pracę zaczyna oddziałowa, musimy z koleżanką zdać raport. Pracuję 24 godziny, potem jadę do innego szpitala, na inny oddział. Jestem na granicy wyczerpania i wypalenia. Całym sercem wspieram protest pielęgniarek.

Malwina: – Gdy wiele lat temu zaczynałam pracę, inaczej to sobie wyobrażałam. Wierzyłam, że wszędzie da się stworzyć domową, ciepłą atmosferę, choć wciąż jestem przekonana, że od personelu zależy bardzo dużo, już odpuszczam. System jest jaki jest. Pielęgniarek jest mało, pracy bardzo dużo. Co roku jest jej więcej, bo dokładają obowiązków, biurokracji.  Onkologia to trudny oddział, ludzie walczą o życie, empatia jest bardzo ważna. Ale też wiem, że pielęgniarka wypalona, zmęczona do granic możliwości może czasem coś burknąć, być nieuważna. Emocje pacjentki to jedno, ale my musimy pilnować tysiąca rzeczy. Też dla niej. Dla jej zdrowia.

Rano

Malwina: – To najtrudniejszy moment dnia. Działam od szóstej. Dowiaduję się od pielęgniarek z dyżuru nocnego w jakim stanie jest każda z pacjentek, rozdzielam pracę, sama idę do każdej sali, sprawdzam. Pani Alicja z sali 6 nie może się podnieść, pielęgniarka musi jej pomóc w porannej toalecie. Alicja jest zła. Chce poznać wyniki badań. Tłumaczę: „Lekarz pani powie”. Alicja zaczyna burczeć. „O nic nie można się doprosić”. Przepraszam, ale muszę ją zostawić. Reszta pacjentek też ma miliony pytań. 29- letniej Magdzie zaczynają wypadać włosy, chciała dopytać się o to, czy na dole można kupić ładną perukę. Pani Oliwia dziś wychodzi do domu. Mam dla niej rozpisaną całą karteczkę z dietą. Muszę jej wytłumaczyć, że nie powinna wychodzić na słońce, powinna za to pić sok z buraka i dużo wody. Po chemioterapii łatwo o odwodnienie. Próbuję zagadać panią Karolinę, odwraca się na drugi bok. Nie chce, żebym była miła. Jest zła. O nowotworze dowiedziała się niedawno, od razu trafiła na oddział. W ciagu dnia włącza laptopa i pracuje. Telefon nie przestaje dzwonić. Ze smutkiem myślę, że niedługo nie będzie miała na to siły. I że w końcu się otworzy, zacznie rozmawiać, pytać. Znam takie kobiety, jak ona. Zawsze silne, nie potrafią stać się słabe. Do czasu, gdy ich ciało staje się słabe bez ich zgody. Wciąż boli mnie to tak samo, choć kiedyś może bardziej, ale też dlatego, że jak zaczynałam rak był równoznaczny z wyrokiem.

W pierwszym tygodniu pracy miałam cztery zgony. Dostałam zlecenie od oddziałowej- mam zrobić toaletę pośmiertną. Potem wspólnie z inną koleżanką, pakowałyśmy ciało do worka i wkładałyśmy na specjalny wózek. Lata pracy stępiły wrażliwość. Ludzie na oddziale onkologii pojawiają się po ileś razy, wielu z nich znam już dobrze. Pani Krysia (jest tu już 20 raz) wita mnie i dopytuje o panią Helenkę, taką drobną, koło sześćdziesiątki. Nie musi tego robić, doskonale znam panią Helenkę. Zmarła miesiąc temu. Mam gulę w gardle, gdy muszę przekazać taką informację. Widzę, jak uśmiech pani Krysi gaśnie. Wiem nad czym się zastanawia. Czy z nią będzie tak samo?

Zofia: – Rano jest najgorszy młyn. Na oddział przyjmujemy „jednodniówki”, czyli pacjentki ze skierowaniem na jednodniową chemię. Najpierw trzeba zmierzyć im temperaturę, potem badania krwi, czekać na wyniki. Niektóre mają krew w strasznym stanie. Trzeba robić im transfuzję albo podawać kroplówki, niektóre nazywam „czekoladą”, bo jest w nich potas i magnez. Potem kolejne badania i dopiero zlecenie chemii. Dużo bardzo opieki wymagają „paliaty” i „leżaki”. To kobiety, które nie są w stanie same wstać, ich stan jest ciężki. Jednej potwornie spuchły nogi, nie może dojść do łazienki, druga płacze z bólu. To jej kolejna chemia, widzę po wynikach, że nic już nie da, ale wiem, jak trudno pacjentkom się poddać.

Czasem łapie się, że może nie powinnyśmy nadawać im ksywek, ale tak jest chyba w każdym zawodzie. Skrót, który ułatwia nam pracę, a może też ratuje przed kompletnym zwariowaniem.

Są też jeszcze dziewczyny, które przygotowujemy do zabiegów. I te, które chemię biorą kolejny dzień.

Lekarz wypisuje zlecenia. Jest nowy, myli dawki. Potem pyta mnie, jaki ma podać antybiotyk. Tak, taka jest prawda, ale o tym się nie mówi. Sporo rzeczy robimy za lekarza. Niektórzy, ci nowi, sami się pytają jakie mają badania rozpisać, jak podać leki. Ten nowy jest miły, stara się, uczy. Ale mamy tu takiego, nigdy nie przeprosił, że coś mu się pomyliło. Zlecenia pisze tak, ze nie dajemy rady ich odczytać. Jakby naszą pracą było jeszcze odczytywanie bazgrołów albo bieganie za lekarzem i dopytywanie się, o co konkretnie mu chodziło.

Choć bywają lekarze cudowni, dający wsparcie, rozumiejący, ile mamy pracy.

Oni też są zmęczeni – jest nas mało. Dużo personalu zostało odesłanych do szpitali covidowych, część do punktów szczepień, dostali podwyżki.

My też jesteśmy narażeni, ale żadnych pieniędzy nie dostajemy.

Popołudnie

Malwina: – Do pacjentek przychodzą goście, rodzina. Jeszcze ich nie wpuszczamy na oddział, pacjentka może wyjść do kogoś bliskiego na patio albo do ogrodu szpitalnego.

Czas pandemii to czas samotności, pacjentki po dwie na sali, od rana do wieczora w maseczkach. Wpuszczaliśmy tylko najbliższych członków rodziny do pacjentek w ciężkim stanie. Ale na onkologii ciężki stan może być w każdym momencie. Niedawno przywieziono dziewczynę zaraz po porodzie. Dostała krwotoku, guz był już za duży, następnego dnia zmarła. Sama. Na inną czekała na dole rodzina– poszła tylko do łazienki, dostała zawału.

Tęsknię za czasami, gdy popołudniu na oddziale pojawiało się życie. Ludzie spotykali się na korytarzu, śmiali się, atmosfera często, jak na kawie u przyjaciół. Nieważne, że większość bez włosów, ze stojakami, gdzie umocowany był worek z chemią. Nawet nam, pielęgniarkom robiło się dobrze od tej zwyczajnej radości.

Zofia: – Znów przepraszam. Czegoś nie zauważyłam, kogoś ominęłam. Czasem zalewa mnie złość chorych. Bywają, jak dzieci, chcą uwagę koncentrować na sobie, nieustannie potrzebują pomocy. Z jednej strony to rozumiem, z drugiej walczę o siebie. Mam na oddziale ponad 35 osób, którymi muszę się zaopiekować. Odliczam godziny do końca dyżuru. Mój telefon prywatny dzwoni, nawet nie odbieram, nie mam czasu na inne życie. Działam etapami, patrzę tylko pod nogi.

Wieczór

Zofia – Wieczór to częste, nagłe przyjęcia. Ktoś się odwodnił po chemii, mdleje w domu, ktoś skręca się z bólu. Pacjentka lat 28, prosto od ginekologa, z wodobrzuszem. Odciągamy jej z brzucha cztery litry płynu. Patrzę na wyniki, guz jest wielki.

„Kiedy była pani ostatnio u ginekologa?” pytam zakładając wenflon. „Rok temu”- kłamie. Tak, wiem, że kłamie i robi mi się przykro. Taki guz nie rośnie w rok. Inna pyta mnie, co to jest cytologia. Ona tylko o tym gdzieś czytała. Mam ochotę krzyczeć: „Dziewczyny, dlaczego wy się nie badacie”. Pacjentki są coraz młodsze.

Malwina: Odbieram telefon, dwie pielęgniarki chore. Czyli zostaję na następny dzień z dwoma. To jest niemożliwe. Zamiast wyjść do domu szukam pielęgniarek na zastępstwo. Swoich nie mogę prosić, bo mają prace już gdzieś indziej. Mam dziesięć pielęgniarek, osiem dorabia. W końcu, po półtorej godzinie mam– przyjdzie jedna pielęgniarka z hematologii, druga z neurologii. To tylko półśrodek. Każdy oddział ma swoją specyfikę inny system pracy, podaje leki w innych godzinach, inne leki, w innych dawkach, wiem, że dla moich dziewczyn to dwa razy więcej pracy, bo te z innego oddziału trzeba będzie kontrolować.

Tak, jestem za strajkiem. Nasze warunki muszą się zmienić.

Choć każdego dnia wstaję z uśmiechem na twarzy. Nieważne, że to jest czwarta rano. Szykuję się do pracy i śpiewam. Wiem, że muszę dać energię pacjentkom. Taką pracę wybrałam, chcę być odpowiedzialna.

Zofia: A ja jestem wypalona. Wracam do domu i nie mam na nic siły. Za dużo widzę cierpienia. Za dużo mam zadań. Niech przyjdą te młode, wykształcone, ze specjalizacją. Potrzebujemy ich. Tyle, że one nie mają motywacji- robota ciężka i niewdzięczna. Wolą wyjechać zagranicę, pracować w prywatnych ośrodkach. Kto zostanie na oddziałach w szpitalach państwowych?

Czy rząd się nami zainteresuje?

Czy ludzie na szczytach zrozumieją, jak odpowiedzialne rzeczy robimy.

Nikt tego nie widzi.