A zatem, Jowita wpadła mąki pożyczyć, bo jej się skończyła, a naleśników chciała dzieciakom nasmażyć. A że ja zawsze przygotowana jak na wojnę to sąsiadkę w biedzie poratuję, żeby tylko dziatwa, rozbrykana trójka płci męskiej mówiąc dokładnie, głodem nie przymierała.
Więc Jowita stoi u mnie w przedpokoju, nerwowa jakaś taka i nieswoja. Zastanawiam co się dzieje.
Siku chce? Dzieci przyłapały ją z mężem na amorach?
W robocie coś nie tego?
Czy zawał serca się nie daj Boże zbliża?
A ona zapomina o mące i głodnych dzieciach (wyrodna) i zaczyna opowieść jak to się do znanego supermarketu wybrała. Z samego rana, bo obiecała teściowej jakiś mikser kupić, który będzie tego dnia w super atrakcyjnej cenie. I żeby kobiecina się autobusem nie tłukła, miksera nie dźwigała to Jowita obiecała podjechać po ten cud techniki. Kwadrans przed siódmą zajechała nie spiesząc się wcale i ujrzała dziki tłum ludzi przed sklepem. Za darmo rozdają? No niestety nie. Ustawiła się więc w kolejce, nasłuchała rozmów motywujących do biegu, że trzeba szybko wpaść i od razu w lewo, bo tam zawsze promocje ustawiają.
A że Jowita ma problem z biegami na orientację to jak wrota supermarketu się otwarły, pobiegła w odwrotną stronę niemal przywracając się o pudła, w których (o cudzie!!!) stały upragnione miksery. Jakaż była radość Jowity. Trafiony zatopiony. Schyliła się zatem po skarb czując już zakwasy w udach od morderczego biegu, a tu nagle ktoś chwyta za pudło (niemałych wcale rozmiarów, i pudło i ten ktoś) i bardzo niełagodnym głosem wrzeszczy: „Oddawaj!” Jowita aż spąsowiała w trakcie relacjonowania mi tejże traumatycznej akcji, a mi szczęka opadła. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać, ale jako że instynkt samozachowawczy posiadam to podjęłam decyzję, że śmiech zdrowszy, więc ryknęłam jak dzika (locha raczej).
Jowita jest niewysoka, do chudych nie należy, a że była w dresach, nieumalowana to zachowała się jak na dresa przystoi (nie ujmując nic absolutnie amatorom dresów zaznaczam, zachowanie dresowe mam tu raczej na myśli, gwoli ścisłości). Francję elegancję postanowiła schować do kieszeni owych starych, spranych dresów i warknęła: „Bo co?”. I może by się jegomość do rękoczynów posunął, gdyby nie inny klient obok się zrezygnowany przechadzający, który ostudził gniew agresora mówiąc, że też wychodzi z niczym, żona go ukatrupi pewnie, ale porażkę zniesie po męsku i to samo jemu radzi. A w promocji przypomina mu, że chyba kolega dobre wychowanie na parkingu pod sklepem zostawił i lepiej niech szybko po nie wraca, bo wstyd rodowi męskiemu przynosi. Tamten coś odburknął, ale nic w klimacie „przepraszam”, raczej kury przez wu. Rozejrzał się jeszcze, czy może gdzieś jakiegoś słabszego osobnika nie upoluje, ale nie zobaczywszy nikogo, wyszedł faktycznie, ale raczej nie w poszukiwaniu dobrego zachowania.
Stoimy więc w tym przedpokoju, bo Jowita się spieszy do głodnej gromadki, ale wciąż obie uwierzyć nie możemy, że takie sytuacje naprawdę mają miejsce. Rozumiem gdyby chodziło o przetrwanie. Czytałam dużo literatury obozowej, „Pianistę” i tym podobne filmy oglądałam, i tam w obliczu śmierci często głodowej, jestem w stanie spróbować (i tylko spróbować) zrozumieć zwierzęce zachowania ludzi.
Ale w supermarkecie???!!! Ludzie kochani. Jowita poszła smażyć te naleśniki, ciśnienie mi podniosła, bo w głowie się nie mieści do czego jesteśmy zdolni w imię dóbr materialnych. Ja pierdzielę, żeby sobie do oczu skakać, siłą brać? O leki dla chorego dziecka też bym pewnie jak lwica walczyła, ale nie o mikser do cholery!!! A najlepsze jest to, że następnego dnia Jowita wysłała mi link na allegro, gdzie ten wspaniały cud techniki mogę sobie bezstresowo kupić siedząc wygodnie we własnym fotelu czy na sedesie nawet i to o całe 13.50 zł taniej, dodam, że z przesyłką!!!