(…) Wpada do sali, a raczej wchodzi Ona. W kubkiem kawy w dłoni i wielką torbą imitującą skórę węża. Na niebotycznie wysokich obcasach. Cholera ja uwielbiam szpilki, ale 8 centymetrów to mój Everest, a tu widzę amatorkę tak na oko co najmniej 12. Idzie prosto, zgrabnie. Nogi gołe, choć w październiku daleko do 20 stopni. Opalona mocno (solarium?). Spódniczka mini, akurat zakrywa majtki. Głowę dam, że stringi. Różowe! Obcisła bluzeczka, wcale niechowająca biustu w rozmiarze D-E. Włosy blond, do pasa, idealnie proste (pewnie cały ranek je prostowała). Paznokcie długie, różowe. Makijaż pełny (Jezu, o której ona wstała żeby to zrobić?!). Powiem tak, kopia Dody Elektrody. Z początków jej kariery. Albo jej następczyni, albo rywalka. Cholera wie. I ta oto chodząca Barbie ani myśli siadać z nami tylko pcha się na katedrę. I się przedstawia. Pani doktor XYZ. Że co? Ona i doktorat??? No horyzonty to ona ma. Dwa. Doskonale je widać. Ale żeby doktorat? Jakim cudem ona go napisała z tymi pazurami???
Wszyscy gęby rozdziawione. Faceci jakby nie było się ślinią, babki albo zachwycone, albo jadem się krztuszą. Że jak? Tak na uczelnię? Ta lala chyba sale pomyliła. Do toalety pewnie pędziła, że makijaż poprawić (choć raczej wytrzeć to powinna niż dokładać). Kto ją w takim stroju na uczelnię wpuścił? Uczyć studentów ma? Jak to prowadzić zajęcia? Chyba z technik makijażu i przedłużania paznokci? No bo z czego innego ten doktorat zrobiła? No może jak cycki eksponować i na tych szpilkach się nie wywalić. (…)
*całość tekstu dostępna w tomiku opowiadań „Portrety” – premiera już w grudniu 2019!