Idealne kobiety nie sprzątają, tylko cały czas utrzymują ład w mieszkaniu. Podobno idealne kobiety się nie odchudzają, tylko dzięki zrównoważonej diecie są cały czas w formie. Słyszałam też, że piękne kobiety nie poświęcają zbyt wiele czasu na dbałość o urodę, tylko ot tak, mimochodem tu maseczka, tam lakierek na pazurki, w międzyczasie odświeżenie makijażu, czerwona pomadka na ustach przy myciu wanny. Ubytek czasu znikomy – ot tak, jestem idealna mimochodem.Oj, nawet nie zauważyłam, że to zrobiłam… jakaż ze mnie gapa.
Gdyby kobiety chciały wierzyć w to, co czytają w internecie, na wymuskanych blogach dla perfekcyjnych pań domu, to by się załamały. Gdyby chciały stosować w życiu te wszystkie rady, to by padły trupem. Z przemęczenia. Skąd wiem? Sprawdziłam. Zrobiłam eksperyment, czy da się zastosować te wszystkie rady. Sprawdziłam. Wyniki poniżej.
Na szmacie
Podobno wszystko jest kwestią organizacji. Więc się organizuję. Robię listę, żebym wiedziała co po czym. Ta do sobotniego sprzątania liczy 40 punktów łącznie z obiadem. Jak zacznę sprzątać koło 10 rano, to mniej więcej wieczorem kończę. I padam.
Błąd. Podobno trzeba sprzątać systematycznie. Te rzeczy, których wykonanie zajmuje mniej niż dwie minuty, należy robić od ręki. Zasada słuszna, tyle, że kumulując te wszystkie mimochodem zrobione czynności wyjdzie nam pewnie z pół godziny dziennie. Albo i lepiej.
Rada numer dwa – ogarniaj codziennie, za każdym razem w innym miejscu. Jednego dnia podłogi. Drugiego dnia kurze itd. Max. pół godziny i porządek wszędzie. Cudnie. Próbuje. Zaczynam od podłogi – mamy piętrowy dom, 200 metrów po płaskim (po co było zamieniać dwa pokoje na dom ja się pytam?). Podłogi są przygotowane do odkurzania – wszak ogarnęłam je wykorzystując poradę o dwóch minutach. Odkurzam, zmywam, trzepię chodniki – godzina strzeliła nie wiem kiedy.
Biorąc pod uwagę, że przeciętna kobieta wraca do domu o 17-tej, coś tam zje, ogarnie się itp., to za sprzątanie zabiera się o 18-tej. Porządek mamy w okolicy 19-tej. Akurat pora na kolacje. Zastawiamy stół, brudzimy naczynia. Jemy. Sprzątamy. Jeśli wszystko robimy na wdechu, to o 20.15 dom lśni.
Mamy czas, by przejść do punktu nr 2 czyli,
… dziecko do spania
Kto ma dziecko ten wie, że nawet nie wiadomo jak śpiące automatycznie ożywia się, kiedy trzeba iść spać. Moje nie jest wyjątkiem. Zaganianie go do wanny może trwać nawet do 10 minut. Kąpanie – kolejne dziesięć. Bajka, trzykrotne chodzenie na siku, pić i takie tam to dobre dwadzieścia minut.
Dochodzimy do sedna wieczoru. Kładziemy się. Kołysanka, odpowiedzenie na serię pytań począwszy od piętnastu o to, jak ja mam na imię a skończywszy na tym, co na pewno przyniesie mu Święty Mikołaj. I czy duże pudełko lego zmieści się w legginsach (w mojej rodzinie 6. grudnia dostaje się prezenty w zawieszone na oknie rajstopy). Mija kolejny kwadrans. Upojony wiedzą w końcu pada.
Która godzina? Policzmy. Wychodzi na to, że jest 22.10. Pora akurat, by
… zająć się sobą
Zacznijmy więc od treningu. Szybciutko, bo wybieramy jedną z internetowych wersji znanych ćwiczeń. Pół godziny do czterdziestu minut – zachwalają treningi zwolenniczki ćwiczeń na dywanie. Ulegam. Ćwiczę. Pot się leje, robię przerwę, odpoczywam, kończę co zaczęłam. Patrzę na zegarek – jest 23.15. Teraz kosmetyka.
W kolorowym magazynie wyczytałam, jak dbać o siebie w pół godziny. „Zacznij od nałożenia glinki na twarz. Ona ją oczyści” – nakładam. Wyglądam jak król Julian z kreskówki. Czytam dalej. Autorka zaleca poczekać 20 minut. Z przyjemnością, bo po tym treningu trwającym przecież zaledwie „dwa kwadranse” ledwo trzymam się na nogach. W międzyczasie maluję paznokcie. Żeby nie było, że się opierdzielam. Idę pod prysznic. Myję długie kudły, zmywam Juliana i opłukuję resztę ciała. Suszę kudły 20 minut. Wcieram balsam. Nakładam rozmaite kremy na rozmaite części ciała – wiadomo, to tylko minuta na każdą, a ileż korzyści dla urody. Patrzę na zegarek – jest po północy. Najlepszy czas, by
… zacząć myśleć o nowym dniu
Podobno najważniejszy jest poranek. Jeśli zaczniemy go bez stresu, dzień upłynie pod znakiem przyjemności. Ale by ów poranny stres zminimalizować, trzeba do nowego dnia przygotować się jak wojskowy strateg. Gotuję więc siebie i wodę, by zalać owsiankę. Płatki zmiękną do rana bez gotowania. Woda przyda się też do picia – wszak poprawia metabolizm i podnosi odporność.
Ponownie nalewam wody do czajnika – będzie na kawę. Kolejna oszczędność porannego czasu.
Szykuję ubrania dla siebie i dziecka przewidując różne aspekty pogodowe. Niby nie pada, ale wieje – co ten wiatr przywieje? Prasuję. Składam. Czyszczę torebkę z miliona śmieci. Robię listę zadań na jutro. Jest po pierwszej w nocy. Można iść do łóżka.
W pół drogi zawracam – perfekcyjna kobieta szykuje też sałatkę na drugie śniadanie dla całej rodziny. Z uwagi na porę rezygnuję z pieczenia odżywczych muffinów. Olewam także obiad na jutro, zrobię kluchy z sosem na szybko.
Docieram do łóżka – jest 1.30. Wstaję o 6.00. Czuję, że będę perfekcyjnie niewyspana.
Pewnie są kobiety, które potrafią wszystko ogarnąć w rozsądnym czasie. To, że ich nigdy nie widziałam nie oznacza przecież, że nie istnieją. Yeti też podobno istnieje. Ale chciałam dodać ducha tym, które nie ogarniają.