Wróciłam z wakacji z córką. Pojechałyśmy nad polskie morze, choć nie jestem fanką tego typu wypoczynku, ale czego się nie robi dla 15-latki, której zamarzył się czas na plaży. Cóż. Pojechałam i myślę, że długo tam nie wrócę.
Ale od początku. Dojechałyśmy oczywiście w jakiś korkach, przepychankach i ostrożnym wymijaniem pieszych w nadbałtyckich kurortach i kurorcikach, których na ulicę wypychają rozstawione na chodnikach stragany i oczywiście inni turyści. Wiadomo – turysta święta krowa, ma wakacje, chodzić może, jak mu się żywnie podoba.
Dotarłyśmy na miejsce wieczorem, więc rano z córką pełną entuzjazmu (moim mniejszym zdecydowanie) zebrałyśmy się na plażę. Myślę: „nie umiem pływać, rozłożymy się koło ratowników, żeby w razie czego córkę miał kto z wody wyciągać”. Wchodzimy na plażę, a moim oczom ukazuje się wielki plac budowy. Nie wiedziałam, że teraz nad morzem można działki kupić i własne M2 postawić, a nawet i większe. Moja ignorancja walnęła mnie mocno prawym sierpowym w twarz. No nic. Brnę przez te budowy ze swoimi ręcznikiem, książką pod pachą, kremem i butelką wody w torbie. Kiedy chcę się rozłożyć ze swoim dobytkiem, pytam grzecznie pana obok, czy czy mógłby jednak zrezygnować z przedsionka do swojego domu, bo miejsca trochę brak. On oburzony zaczął tłumaczyć, że oni tu całą rodziną przyjechali. „Ale czy naprawdę na plaży są panu potrzebne trzy sypialnie i przedpokój?” – pytam. Przesunął z miną obrażonego ściany swojego domu.
Kładę się, ale zewsząd dobiegają mnie dźwięki budowy. Miarowe stukanie młotków gumowych. Patrzę, idzie rodzinka. Ona z ręczniczkiem i torbą z dużym markowym napisem. Obok biegnie na oko 4-letni chłopiec, a za nimi sunie ojciec rodziny, obładowany wszystkimi możliwymi rzeczami. Wielkim dmuchanym kołem, leżakiem, kocem, w rękach dzierży lodówkę, widać, że nie lekką, parawan pod pachą (a jakże), na plecach plecak (nie mam pojęcia z czym), a na jednym palcu zwisa reklamówka z dwoma zimnymi piwami, bo szron jeszcze widać.
Pani rozkłada ręcznik, kładzie się, a Pan zaczyna budowę. Stukanie młotka rozlega się tuż nad moim uchem. Później podsypywanie parawanu piaskiem, żeby czasem nikt tam nie zajrzał, bo wiatru to raczej jak na lekarstwo. Do tego dochodzi usypywanie zagłówków pod koce i ręczniki. Nagle Pani podnosi głowę z ręcznika i rozlega się: „Gdzie jest Kacperek, czy ty widziałeś Kacperka? Na ciebie nigdy nie można liczyć, jak ty zajmujesz się dzieckiem”. Chłop zmachany budową domu rozgląda się nerwowo. Kacperek na szczęście ukrył się za jedną ze ścian domu i buduje coś z piasku. Po podstawieniu ścian, przygotowaniu wygodnych miejsc do leżenia, Pan zaczyna układanie całego dobytku. „Uważaj, sypiesz mi piaskiem w oczy” – słyszy, gdy walczy z namiotem plażowym (o tak, nie mogło go zabraknąć). Kiedy siada na leżaku, otwiera piwo (słychać charakterystyczny syk), słyszę: „Gdzie jest Kacperek? Ty tu siedzisz sobie, a gdzie on jest? Do wody byś z nim poszedł. Ja nie przyjechałam na wakacje, żeby uganiać się za dzieckiem i was dwóch znowu obsługiwać” – głos dobiega do mnie z poziomu piasku, więc zakładam, że Pani nawet nie usiadła, tylko komentuje sytuację z pozycji leżącej. Pan wstaje. Bierze dziecko, idzie z nim do wody. Nie odzywa się słowem. Zapada cisza, ale nie na długo. Po kilku minutach znowu: „Zwariowałeś? Widzisz, jak on się trzęsie, jakie ma sine usta? Ile w tej wodzie można z nim siedzieć? Jeszcze przez ciebie się rozchoruje i czas spędzimy w szpitalu, zamiast na plaży”. Dziecko owinięte w ręcznik zajada drożdżówkę. Co chwilę słychać o kukurydzy dla żony i kochanki, o popcornie, który baba ma mężowi kupić, oczywiście orzeszki w karmelu i lody. Pani nie wytrzymuje: „Słuchaj, weź biegnij za nim, kup kukurydzę”. Pan odkłada nadal niedopite piwo i rusza, macha ręką, a ona mruczy pod nosem: „No w takim tempie, to tej kukurydzy na pewno nie zobaczę”. Kiedy wraca z upolowaną jednak kolbą, zaczyna się: „Że ile zapłaciłeś? Zwariowałeś? Kupiłabym w Biedronce i sama zrobiła”.
Leżę i myślę, za jakie grzechy ludzie jeżdżą razem na wakacje. Co jakiś czas z innych domów postawionych na plaży dobiegają podobne kłótnie. Kłócą się o to, kto nie wziął majtek dla dziecka na przebranie, o to kto ile rzeczy ma na głowie, ile piw on wypił wczoraj, i że krem wsmarowuje w jej plecy z piaskiem przez co zejdzie jej pielęgnowana opalenizna. A kiedy już schodzą z plaży, kłócą się, kto powinien pilnować dziecka, żeby się w tłumie nie zgubiło, kto wpadł na pomysł zjedzenia takiej drogiej ryby w knajpie. Problemem są nawet smaki lodów, gdzie w kolejce po nie dochodzi do niemal dantejskich scen.
Ja sama zmęczyłam się słuchaniem tych wszystkich narzekań, pretensji, niespełnionych oczekiwań. Dlaczego nikt nie podejmuje decyzji, żeby na wakacje jechać osobno. Odpocząć od siebie, a nie wystawiać się na pole walki w czasie, w którym powinniśmy odpocząć i wyluzować? Tak podaję – ku przemyśleniu.