Pamiętam swój pierwszy poród. Ponad 11 lat temu. To był czas, kiedy szkoły rodzenia nie były niczym popularnym, ale w mieście w którym rodziłam taka szkoła już działała, zwłaszcza, gdy zebrała się odpowiednia grupa. W piwnicy szpitala cudowne położne uczyły nas oddychania, opieki nad noworodkiem, rozwiewały wątpliwości. Mam koleżanki, które wtedy nie miały tyle szczęścia.
Rodziłam w obskurnym szpitalu. Ciasna sala, dwa łóżka – przyjęto mnie po odejściu wód. Włóczyłam się po korytarzu kilka godzin, bo skurcze były byle jakie i dalekie od regularności. Wspólna łazienka na korytarzu, sala porodowa z trzema stanowiskami, gdzie każdy otwierając już drzwi mógł mi zajrzeć między nogi. Oksytocyna. Masaż szyjki. I dwie i pół godziny leżenia na łóżku w mega skurczach. Jak bardzo bolały czuł mój mąż, bo poród zakończył z siniakami na rękach od mojego ich zaciskania. Pamiętam jedną myśl: „Dasz radę, przeżyjesz”. Leżałam z zamkniętymi oczami skupiając się na bólu, by go jakoś siłą własnej woli osłabić. Co jakiś czas ktoś przeszedł. Na szczęście o tej godzinie zresztą 12 godzin po Sylwestrze rodziłam sama. Na sali był worek sako – nie miałam okazji na nim usiąść, choć był dla ciężarnych, piłek, innych rzeczy też nie było, nie pamiętam. Kiedy przyszły bóle parte urodziłam bardzo (bardzo) szybko. Bez problemów. Położyli mi mojego syna na piersi, mogłam go karmić, podczas gdy lekarz zszywał mi krocze. To było moją największą traumą – to nacięcie, tylko tego się bałam, choć koleżanki mojej mamy opowiadały: „Nic nie czuć, nawet nie wiesz, kiedy to robią”. Brrrr. Na samą myśl do dzisiaj mam ciarki na plecach. Wiem, kiedy mnie nacięły. Czułam, jak mnie zszywano.
Na sali leżałam z koleżanką, która rodziła po mnie. Słyszałam, jak krzyczała. Słyszałam przez te kilka dni inne krzyczące kobiety i krzyczący na nie personel szpitala. Ktoś mówił: „same sobie winne, jak nie słuchają,co się do nich mówi”. W duchu myślałam, że dobrze, że ja nie krzyczałam.
Poród nie był dla mnie traumą. Ale kiedy po raz drugi zaszłam w ciążę to właśnie porodu się bałam. Tłumaczyłam sobie, że to pewnie dlatego, że już wiem, co mnie czeka. Minęły zaledwie dwa lata od mojego pierwszego porodu, a już wtedy szkoła rodzenia znajdowała się w przestronnej, jasnej sali nowej części szpitala. Mogłam wybrać sobie salę, w której chcę rodzić – salę jednoosobową. Była wanna. Do sali przylegała łazienka, w której mogłam wziąć prysznic. Było wesoło. Siedziałam na piłce, robiłam głupie miny – do dziś śmiejemy się z tych zdjęć. Delikatne położne, które przychodziły pytać, jak się czuję, które podpowiadały, jak kucnąć, mówiły, żeby znaleźć dla siebie najlepszą pozycję. Puściliśmy swoją muzykę i było jakoś tak… rodzinnie bardzo i spokojnie. Urodziłam bez nacięcia – dzięki położonym, które tłumaczyły lekarzowi, że spokojnie powinno się udać. Mój młodszy syn leżał ze mną bardzo długo. Nikt, jak starszego, nie zabrał mi go do mycia. Ważenie i badanie odbywało się w tej sali, w której rodziłam. Wszystko widziałam, we wszystkim uczestniczyłam. I płakałam po tym porodzie myśląc, że mogłabym urodzić jeszcze jedno dziecko.
Tak, miałam szczęście trafiając do szpitala, który szanował kobiety, na położne, którym ufał lekarz i które były przy mnie, dawały poczucie bezpieczeństwa.
Wiem jednak, że wiele kobiet nie miało tyle szczęścia. I dzisiaj, kiedy czytam raport o sytuacji rodzących kobiet w Polsce przygotowany przez Fundację Rodzić Po Ludzku myślę, jakiego farta miałam.
W przedstawionym raporcie martwi duży odsetek cesarskich cięć, to aż 43% wszystkich porodów. Jesteśmy w tym przypadku w niechlubnej europejskiej czołówce. Mówi się, że kobiety są wygodne, wolą cesarkę, bo mniej bólu, mniej zmęczenia, lekarz wykonują cięcia „na życzenie”. Ale dlaczego nikt nie zastanowi się, dlaczego tak się dzieje. Słusznie podkreślono w raporcie, że gdyby porody odbywały się zgodnie ze standardami, z poszanowaniem kobiety i jej potrzeb, to z pewnością rodziłybyśmy chętniej naturalnie. My się cały czas boimy porodów. Boimy się, że odmówi się nam znieczulenia, że masaż szyjki, którym starszą nas nasze matki nam też się przytrafi. I skąd mamy pewność, że lekarz nie przetrzyma nas przy porodzie naturalnym na samym końcu decydując jednak o cesarce – przecież wiele takich historii słyszałyśmy.
Boimy się o własne zdrowie, o zdrowie naszych dzieci. Nie mamy pewności, że nie zostaniemy potraktowane przedmiotowo, jak kolejny numerek od odhaczenia, kiedy nikt przy nas nie stanie, nie porozmawia, nie spyta, czego oczekujemy, nie uspokoi naszych lęków i strachów. Fundacja Rodzić Po Ludzku od wielu lat zabiega o jak najlepsze warunki dla rodzących kobiet. I to nie jest żadne widzimisię, to nie są wyssane z palca pomysły, które mają utrudnić pracę personelowi szpitala, czy jak twierdzi Minister Zdrowia – pracę samych lekarzy. W Polsce nadal 50% porodów odbywa się z nacięciem krocza, kobiety nadal mają podawaną kroplówkę, choć niemal wszystkie szpitale deklarują, że pozwalają rodzącym napić się.
Światowa Organizacja Zdrowia postuluje, że porodów ze stymulowaną akcją skurczową powinno być nie więcej niż 10%. Tymczasem według statystyk otrzymanych od szpitali ma to miejsce w 25% porodów. Więcej
W ponad połowie szpitali kobiety nadal rodzą na salach wieloosobowych. Są jeszcze placówki, w których nie ma możliwości skorzystania z przedmiotów – takich jak piłka, mata, które pomagają kobietom przy porodzie, umożliwiają przyjęcie najlepszej dla niej pozycji.
Najczęściej stosowanymi w polskich szpitalach pozycjami w czasie II okresu porodu są pozycje na łóżku porodowym – na boku (62%) i na plecach (59%). Są to pozycje, które utrudniają fizjologiczny przebieg porodu. Więcej
W zdecydowanej większości rodząca nie może decydować, kto będzie przy porodzie. Opieka medyczna przydzielana jest odgórnie…
Jedynie 32% szpitali przestrzega prawa do nieprzerwanego, dwugodzinnego kontaktu „skóra do skóry”. W pozostałych placówkach jest on zakłócany przez ważenie, mierzenie i ubieranie noworodka. W większości szpitali czynności te wykonywane są w trakcie dwóch pierwszych godzin po porodzie. Więcej
I jasne, że jest lepiej. Rodzą nasze przyjaciółki, siostry i widać, jak zmienia się, podwyższa standard opieki okołoporodowej. To cieszy, bo mamy większe zaufanie do personelu, do samych siebie, do własnej intuicji. Ale to co lepsze nie przyszło samo, to ciężka praca środowisk na czele z Fundacją Rodzić Po Ludzku, które edukują kobiet, które podkreślają jak ważna jest edukacja położnych i samych lekarzy.
Niestety ostatnie doniesienia o tym, że standardy opieki okołoporodowej przyjęte kilka lat temu przez rząd i powoli, ale jednak wdrażane w życie, mają zostać wycofane. Bo ważniejsi są lekarze, niż kobiety, ważniejszy jest spokój i ewentualne usprawiedliwienie lekarskich pomyłek, niż kobieta – której, co ostatnio wybrzmiewa bardzo często – podstawowym zadaniem jest rodzić. Czy po ludzku, to dla niektórych, jak widać, nie ma najmniejszego znaczenia.