Wiecie, co jest największym szczęściem? Dla mnie to odnajdywanie siebie, radości i czasu w najmniejszych szczegółach. Doświadczanie – jak to mówi moja przyjaciółka – pierwotnych emocji. Bo kiedy wsiadasz na rower i w cztery osoby dorosłe, szóstkę dzieci plus półroczne niemowlę wyruszasz w drogę, to pierwsze, czego doświadczasz to właśnie tych podstawowych emocji i potrzeb. Wiesz, że musisz przetrwać w mega ulewie pośrodku pola, gdzie rower możesz tylko prowadzić, bo mapa cię „oszukała” z przejazdem. Musisz zjeść, odpocząć, położyć się spać. I nic więcej cię nie interesuje.
Podróże kształcą – mało które powiedzenie jest aż tak prawdziwe. I mało które tak prosto jest udowodnić. Pojechaliśmy na trzydniową wyprawę rowerową. Wbrew zapowiedziom pogody, wbrew temu, że każdy inny mówił, że będzie padać, będzie zimno i w ogóle właściwie po co jedziemy.
No więc, ja dzisiaj wiem po co pojechaliśmy…
– pojechaliśmy żeby pobyć razem
Nie na chwilę, nie pochylając się na dwie godziny nad planszówką i zabierając dzieci na lody, czy puszczając na plac zabaw sami ponownie skupiając się na sobie. „Musicie mieć jednego dorosłego w zasięgu wzroku” powtarzaliśmy tylko przez pierwszy dzień, bo później już wszyscy chcieli jechać razem, żeby pogadać, pośmiać się, pośpiewać wspólnie. Byliśmy razem bez półśrodków, bez oszukiwania, bez ściemy. Bez patrzenia w telefony, zerkania na zegarek. Okazało się, że niemal do północy można pograć w mafię, a dzieci zapominają o telewizorze, o telefonie siadając i grając w karty. Można przegadać każdy kilometr, a można pojechać jakiś czas samemu zostając ze swoimi myślami i nikogo to nie dziwi…
– pojechaliśmy, żeby sobie przypomnieć, że możemy na sobie polegać
Tak rzadko na co dzień o tym pamiętamy. A tu, na dziesięć rowerów, kiedy komuś coś się stanie, kiedy ktoś inny nie ma siły, ktoś musi się przepakować wiesz, że nie jest się samemu. Że nikt cię nie zostawi, nie wyśmieje, nie zdenerwuje się wyrzucając: „o jeny wszystko co złe, to przez ciebie”. Nie, w trakcie takiej podróży rozumiesz, że jesteś z ludźmi, na których możesz polegać, którzy poklepią po ramieniu, pożyczą buty, wysuszą twoje skarpetki, zrobią kawę albo drinka, wzruszą się razem z tobą i podetkną pod nos ostatni kawałek kiełbasy z ogniska.
– pojechaliśmy, żeby śmiać się do łez
Mam to szczęście, że wokół mnie są ludzie z dużym dystansem do siebie, do rzeczywistości. A więc płakaliśmy ze śmiechu moknąc w strugach gradu i deszczu próbując sobie nawzajem pomóc. Śmialiśmy się próbując podjechać pod górę, pod wiatr, kiedy już niemal nikt nie miał siły. Śmialiśmy się z tysiąca sytuacji, które już teraz na zawsze będą śmieszyć tylko nas, bo nikt inny ich nie zrozumie. I śmiejemy się dziś oglądając zdjęcia i filmiki z tej naszej małej wielkiej podróży.
– pojechaliśmy, żeby przypomnieć sobie, że są dobrzy ludzie
To, co jest największą wartością każdej, choćby tej najmniejszej podróży, to ludzie, których spotykasz. My mieliśmy szczęście. Najpierw od wielu lat niewidziany znajomy, który dał nam klucze od sali gimnastycznej w pewnej wsi, włączył ogrzewanie, żebyśmy mogli się wysuszyć i wyspać… A później pan w innej wsi zaprosił nas na swoje podwórko, pozwolił się rozgościć, rozpalić ognisko i po prostu odpocząć. I jeszcze gospodarze w agroturystyce, gdzie dostaliśmy „od firmy” jajka na jajecznicę i kiełbaski na ognisko. I odzyskujesz wiarę w to, że nadal są dobrzy ludzie, którzy uśmiechną się, porozmawiają, pozwolą zjeść lody na schodach pod swoim sklepem… Wzrusza mnie to niezmiennie i pozwala nauczyć moje dzieci, że ważny jest każdy spotkany człowiek… Że od każdego możemy wiele dostać.
– pojechaliśmy, żeby pokazać, że nikt nic nie musi, tylko może
„Ale nie musieliśmy temu panu płacić za drewno na ognisko” – spytały dzieci. „Nie musieliśmy, tak jak on nie musiał nas wpuszczać do siebie na podwórko” – odpowiedzieliśmy. I dociera do ciebie i do twoich dzieci, jak niewiele musimy, a jak wiele pozostaje po prostu naszym wyborem, naszą decyzją. Tak po prostu.
– pojechaliśmy, żeby wiedzieć, że czas może zwolnić do granic nieprzyzwoitości
I że to wcale nie świat pędzi, a nawet jeśli to on przyspiesza, my możemy zadecydować, kiedy chcemy wysiąść z tej karuzeli. Bo okazuje się, że możemy, że nie trzeba zerkać na zegarek, wszystkiego planować. Że owszem masz cel, ale nie on jest najważniejszy, bo liczy się droga, którą musisz do jego osiągnięcia przebyć. A jakość tej drogi znowu zależy od ciebie. Możesz gnać na złamanie karku ścigając się właściwie nie wiadomo z czym, a możesz delektować się podróżą, doświadczać, rozglądać się, zatrzymywać, żeby jak najwięcej skorzystać, żeby jak najwięcej się nauczyć. Masz czas poleżeć na trawie, zatrzymać się na godzinę po zaledwie 15 minutach podróży, tylko dlatego, że miejsce piękne, przyjazne, że zaprasza do odpoczynku. I nagle doba, o której wydłużeniu na co dzień marzysz staje się tak długa, że masz wrażenie, że w podróży nie jesteś dwa dni, ale tydzień i że nie przejechałeś 50 kilometrów, tylko 300. Dziwiliśmy się, dziwiły się dzieci: „Jeny, to się dzisiaj wydarzyło? A my mamy wrażenie, że z trzy dni temu”. Tak rzadko dajemy sobie przyzwolenie na czerpanie życia z każdej minuty…
– pojechaliśmy, żeby przypomnieć sobie, że nie wszystko zależy od nas
Nie wiadomo, jak byśmy się nie zapakowali, jak byśmy sobie nie zaplanowali trasy, zawsze zdarzy się coś, na co nie mamy wpływu. To deszcz, to droga, która istnieje tylko na mapie, to w końcu ludzie, którzy cię zatrzymują. Mój syn mówił: „Mamo, ile jeszcze czasu będziemy jechać”, a ja zgodnie z prawdą mogłam mu odpowiedzieć: „Nie mam pojęcia, zobacz, co się dzieje, nie wiem, kogo spotkamy, co się wydarzy”. Musimy być otwarci na to, co nas spotyka, okazuje się później, że nie tylko podczas podróży…
– pojechaliśmy, żeby rozejrzeć się wokół z uważnością
Bo niby znasz te miejsca, te mijane wsie, wiesz, że tam jest jezioro, a po drugiej stronie plaża. A jednak zauważasz, jak trawa faluje targana wiatrem, jak niemal z godziny na godzinę zielenieją się drzewa. Jak wiele możesz zobaczyć po sam horyzont, jak innego wymiaru nabierają szczegóły krajobrazu, kiedy nagle widzisz w środku lasu wiatę, gdzie możesz odpocząć, a w wiosce, którą mijasz co jakiś czas odnajdujesz miejsce, z którego nie chce ci się wyruszyć dalej, choć do domy już tak blisko. To doświadczanie uważności, rozglądanie się wokół siebie – na świat, na ludzi jest bezcenne. Tak jak nie do przecenienia jest pobycie z samym sobą. Nie uciekniesz od swoich myśli, emocji, od siebie. Nie zajrzysz w telefon, nie zamkniesz się w knajpie. Jesteś ty, droga, rower, twoje zmęczenie, twoje wzruszenie, radość…
– pojechaliśmy, żeby na nowo zrozumieć, jak niewiele do szczęścia potrzebujemy
Może nowy samochód, żeby był lepszy i szybszy. Może na kolację krewetki, albo sushi zamówić. Gdzie dzieci na obóz zapisać, co jeszcze im dać na lepszy start. A tymczasem okazuje się, że, aby poczuć szczęście, wystarczy kanapka z pasztetem lub konserwą, pomidorem wytarganym z czeluści torby, jabłko, kawałek czekolady i suche buty, i sklep, w którym można kupić suche majtki męskie i lody nasze ulubione (zresztą robi je mój kuzyn). Wracasz i rozumiesz, że to wszystko, co czuło się przez te kilka dni, to po prostu szczęście. Szczęście, że ten czas można było spędzić w towarzystwie ważnych i bliskich ludzi. Szczęście, kiedy okazuje się, że nie musimy stawiać sobie wcale wygórowanych celów, podnosić poprzeczki, że doświadczać szczęścia możemy w tak zdawałoby się drobnych, a okazuje się, że w tak ważnych dla nas rzeczach.
Wróciliśmy z tej podróży inni, te trzy dni rowerem wokół komina dały nam takie poczucie szczęścia, radości, wspólnoty i wsparcia, że aż nie sposób to wszystko pomieścić w sobie. To energia, która rozpiera od wewnątrz i która przypomina, co tak naprawdę w tym naszym życiu jest dla nas najważniejsze.
Polecam… Może na ostatni dzień majówki. Wiecie przecież, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.