Go to content

Patrzę na ciebie, mamo. Kiedyś będę słaba, jak ty…

fot.istock

Patrzę na ciebie mamo i nie rozumiem. Nie rozumiem, jak można tkwić w tak chorej relacji. Kiedy pozwoliłaś mu wrócić po raz pierwszy, pomyślałam sobie – trzeba dawać człowiekowi szansę. Zawsze mnie tego uczyłaś, podobała mi się twoja empatia i zrozumienie. Nigdy nie oceniałaś ludzi „po okładce”, tłumaczyłaś, że dopóki nie wejdziemy w buty drugiej osoby, to nic o niej nie wiemy. Tak bardzo wdrukowało mi się to w głowę, że zbyt gorliwie stosowałam twoją naukę życiową. Dzisiaj wiem, że powinna jej towarzyszyć lekcja stawiania granic. Nie towarzyszyła…

Słowo „szansa” odmieniałaś przez wszystkie przypadki i miałam wrażenie, że mieszka razem z nami, siedzi przy stole, jest częścią naszej rodziny. Lubiłam je. Jeszcze wtedy byłaś uśmiechnięta i spokojna. „Daj szansę tej miłości” – mówiłaś, „daj mu szansę”, „człowiek, któremu nie daje się szansy, nie pracuje nad sobą”. Tak powtarzałaś. I dodawałaś „nie mów nic ojcu”.

Dzisiaj myślę, że o złym uzależnieniu od miłości trzeba mówić, jak o chorobie psychicznej. Tak mamo, byłaś i jesteś chora. Tak bardzo chciałaś, żeby tym razem ci się udało, tak bardzo chciałaś być kochana. A on, pan „druga szansa”, zwyczajnie z tego korzystał. Tata ułożył sobie życie z drugą kobietą, więc rozumiem, że nie chciałaś być gorsza. Rozumiem, ale nie wiem, jak się czuje kobieta, kiedy słyszy od faceta – „już cię nie kocham”. Ja nie chcę żadnej miłości, nie potrzebuję jej, będzie to będzie, a jak się nie przydarzy – to nic złego się nie stanie. Nie chcę, jak ty, żyć na tej karuzeli: tydzień szczęścia, tydzień piekła. Wiecznie spakowana torba przy drzwiach, bo on się wyprowadza i wraca. Zawsze z tą samą obietnicą życia w bajce.

„Tym razem będzie inaczej” – wiesz, ile razy to słyszałam? Tysiące! Nawet zrobiłam listę słów „drugiej szansy”, sprawdza się wzorowo za każdym razem. I jestem bezsilna, kiedy on wraca po raz setny pod nasz dach, a Ty – udręczona – tulisz się do niego i kiwasz głową. Ten widok będzie mi towarzyszyć przez całe życie.

Twoje: „dość!”, „koniec z tym!”, znaczy już tyle, co:  „podaj kawę”, „ubierz się ciepło”, przelatują przez uszy, nie robią na nikim wrażenia. Na nim nie robią, mamo. Nie wiem, czemu tego nie widzisz. Ma swój klucz, słowa, które działają, gesty, obietnice. I za każdym razem jest dokładnie tam samo. Ty też to widzisz, mamo?

A zaczęło się tak pięknie. „Uratował mnie” – mówiłaś i śmiały ci się oczy, chociaż wydaje mi się, że po tym, jak zostawił cię tata, zakochałabyś się dosłownie w każdym. Nie miałaś w czym wybierać, a mogłaś. Piękna, towarzyska, zawodowo wspaniała kobieta! Wystarczyłoby tylko poczekać, przeżyć żałobę, dałybyśmy sobie radę. „Nie umiem być sama” – powtarzałaś. A szkoda, mamo, tyle mądrych rzeczy usłyszałabyś w tej samotności ze sobą. Nie miałam sumienia prosić cię, żebyś poczekała, czułam, że nie byłaś gotowa i za mocno się zaangażujesz.

Miał pretensje o wszystko. Każdy drobiazg potrafił wyprowadzić go z równowagi. Myślę, że kontrolował twoją korespondencję w komórce, pewnie i laptopie. Ciągle cię krytykował i oceniał. I ta jego córunia z poprzedniego małżeństwa. Wystarczyło na nią spojrzeć krytycznie i sama wiedziałabyś, że powinnaś uciekać z tego związku i skończyć go natychmiast. Zamiast tego, ty stałaś się beneficjentką wszystkich jego kłopotów i problemów, niezapłaconych rachunków, problemów z byłą żoną, matką, bratem… Mamo!

On musiał znaleźć jakiś osłabiający patent na ciebie, żeby egzekwować wszystkie swoje potrzeby. Ty, wpędzana w poczucie winy, oskarżana dosłownie o wszystko: brak empatii, miłego smsa do ojca, kolację z ludźmi z pracy, na którą go nie zabrałaś – nadrabiałaś jak mogłaś! Nie zauważyłaś, że niczego nie jesteś mu winna… I kiedy od czasu do czasu przytomniałaś, wyrzucałaś torbę za drzwi, wiadomo był,  że za dwa dni wróci, mamo. Bo nie ma dokąd pójść. Bo nie ma przyjaciół, znajomych, żyje twoim życiem, to ciebie kocha jego rodzina… Dzień, w którym pozwoliłaś mu się wprowadzić do naszego domu, był twoim największym błędem. Tak bardzo chciałaś mu pomóc, mamo, być lekiem na wszystko, pokazać, jaka jesteś fajna, godna miłości…

Po dwóch dniach wraca. Mówi, jaka jesteś wspaniała, dobra, mądra, jaki jest z niego ciul, a ty potrzebujesz tych słów, tyle pięknych słów… Chłoniesz, jak gąbka, nie chcesz myśleć o tym, że już to słyszałaś, nie chcesz, żeby to do ciebie dotarło, jeszcze nie, przecież jest tak miło i spokojnie. Potrzebujesz tego spokoju.

Patrzę na ciebie, mamo, i jest mi żal. Znowu wszystkich oszukasz. Siebie i mnie. To chore, mamo, jesteś chora, a ja widzę, jak jesteś słaba i nie mam już siły na przerabianie tych rozstań i powrotów. Jest mi wstyd. Za ciebie mamo.