Zawsze wydawało mi się, że życie, jeśli tylko uważnie je przeżywamy, nigdy nie może być nudne. Nuda z resztą to taki stan, w który wprowadzamy się trochę na własne życzenie. A może to tylko moje osobiste doświadczenia wiecznie zajętej Matki-Polki? W każdym razie, są wśród nas takie kolorowe ptaki, które nudy nie zaznają nigdy. W ich życiu wydarza się tak wiele, że nie nadążają wprost za wyzwaniami rzeczywistości. Jak to możliwe, skoro tak naprawdę nie dzieje się wcale nic?
Mam znajomego, który mógłby mieć pseudonim: Pan Zaskakujący Zbieg Okoliczności. Na większość spotkań wpada spóźniony, zdyszany, z wywalonym jęzorem. Obowiązki służbowe wykonuje raczej wybiórczo, bo z reguły w pewnym momencie „ coś się musi posypać”, jakiś trybik w maszynie zawieźć. Jedno jest zawsze pewne. To nie jest nigdy JEGO wina.
I tym razem jest podobnie. Na „parapetówkę” do wspólnych znajomych przychodzi prawie pod koniec imprezy, z kaktusem, który z całą pewnością kiedyś stanowił już ozdobę czyjegoś mieszkania. – No nie uwierzycie, co się stało – mówi od razu. – Wychodzę przed dom, a samochodu nie ma. – Jak to – pytam naiwnie. – Ukradli? – Nie – u Pana Zbiega nic nie dzieje się, tak jak u zwykłych ludzi. Tym razem pewnie samochód porwała ekspedycja kosmitów, albo też wgniótł go w ziemię meteor obierając sobie za cel właśnie to miejsce parkingowe. Takim ludziom spóźnienia ze „zwykłych” powodów się po prostu nie zdarzają.
Oczywiście, mam rację. – Okazało się, że samochód jest poszukiwany przez policję. Sprowadziłem sobie auto, które należało do jakiegoś gangu. – oświadcza ON i patrzy na nasze reakcje. Ci, którzy widzą Pana Zbiega pierwszy raz, przysłuchują się z zaciekawieniem. Więc opowiada wszystko ze szczegółami. Tak, jest naprawdę bardzo szczegółowy. Opowieść toczy się wartko, bajecznie, kolorowo jak na filmie. Ci, którzy znają go nie od dziś wymieniają tylko znaczące uśmiechy. Po spotkaniu napiszą ewentualnie dwie, trzy wiadomości na ten temat: „Ale historia, co? No, jak zwykle, życie pełne niespodzianek”.
W pracy „przypadków” pana Zbiega nie potrafiono nigdy docenić. Raczej miewał z ich powodu kłopoty. No bo a to nie zdążył z ważnym raportem (ratował właśnie obcokrajowców, których okradli nasi rodacy), a to nie przyszedł na spotkanie z udziałowcem (na osiedlu była taka awaria, że winda, która jechał stanęła na dwie godziny między piętrami), a to zapomniał wziąć wolne (żona zachorowała na chorobę tropikalną). I choć współpracownicy Zbiega na nudę nigdy nie narzekali i długo, po koleżeńsku „kryli” jego niedociągnięcia przez przełożonymi, w pewnym momencie zawsze zaczynali mówić: „dość”. Z reguły moment ten zbiegał się z jego decyzją o zmianie pracy. Z ulgą rozstawano się więc z nim, gdy odchodził tłumacząc, że otrzymał właśnie propozycję marzeń, stanowisko w bardzo obiecującej i jeszcze nie całkiem znanej w Polsce (bo zagranicą to już jest naprawdę znana) firmie.
Żona Zbiega rozwiodła się z nim dwa lata temu. Kochała jego poczucie humoru, ciepło i to, że był zupełnie inny niż wszyscy. Z nim nie można się było nudzić. Ale nadszedł w końcu taki etap ich wspólnego życia, w którym przestała sobie radzić z coraz większą liczbą zaskakujących przypadków. – „Kocham Cię – powiedziała pewnego dnia – ale nigdy nie wiem, co nastąpi za chwilę. Mamy córkę, mamy plany, a liczyć mogę tylko na siebie. Tak nie można żyć. Musisz wydorośleć i zacząć brać odpowiedzialność za swoje życie. Inaczej nie pozwolę Ci brać odpowiedzialności za naszą rodzinę.
Opowiedział jej wtedy jak będzie pięknie, kiedy się zmieni. Kiedy za chwilę już rozpocznie pracę w świetnym miejscu, gdzie wszyscy szybko docenią jego świeże spojrzenie na rynek i nietuzinkowe podejście do poszukiwania strategicznych rozwiązań. Zarobki? Tak, już negocjował. Obliczył, że za pół roku będzie ich stać na zmianę mieszkania na większe. Westchnęła, dała mu szansę. Przez pewien zbieg niefortunnych wydarzeń, nie udało mu się jej wykorzystać.
Pan Zbieg nie lubi nudy, ale też nie może na nią narzekać. Tworzy w wyobraźni takie wydarzenia, że samo składanie ich do jakiejś racjonalnej kupy zajmuje mu bardzo dużo czasu. To mu daje adrenalinę, to sprawia, że czuje się usprawiedliwiony, gdy zawodzi. Czy wierzy samemu sobie? A czy to ważne? Póki ma swoją publiczność zawsze wybierzę tę atrakcyjniejszą wersję siebie.