Go to content

„Otwarci, samotni, przybici”. Tegoroczni maturzyści już od roku zdają egzamin z dojrzewania

– Jest mi przykro, gdy o nich myślę– mówi Martyna, rocznik ’81, matka Błażeja, maturzysty z podwarszawskiego Pruszkowa. – My do matury podchodziliśmy po czterech latach intensywnej nauki w szkole, również po czasie imprez, wspólnego przeżywania klasówek, ściągania od siebie, przeszkadzania w lekcjach, budowania relacji, przyjaźni i miłości. Uczyliśmy się być blisko drugiego człowieka, oni nauczyli się samotności. Nie mieli nawet studniówki i rozdania świadectw. Syn kumpli z klasy widuje na kamerce.

– Kiedyś grupy szkolne były różnorodne. Ktoś był liderem, ktoś jego cieniem, ktoś zabawiał resztę. Ktoś wybierał rolę obserwatora, ale to wszystko działo się w jednej klasie, w jednym towarzystwie. Pokolenie 2002 dzieli się na introwertyków i ekstrawertyków. Ci pierwsi przez całą pandemię nie wyściubiali nosa z domu, Ci drudzy żyli intensywniej niż zawsze: zabawa, imprezy, alkohol, narkotyki – opowiada Dagmara, rocznik ’75, Kuba, jej syn, zdaje dziś maturę we Wrocławiu.

OTWARCI

„Mamo, była jednak Lalka!” Dagmara dostała wiadomość od Kuby. „Ten polski to jednak pikuś” dopisał. Dagmara: – Byłam ledwo ciepła pierwszego dnia matur, syn nie przeczytał żadnej lektury. „Będzie dobrze” wzruszał ramionami. „Kto by czytał te durne książki”. Kilka dni wcześniej zaczął przeglądać streszczenia. Dostawałam palpitacji serca, to nie na moje nerwy, perfekcjonistki, kobiety, która całe życie podnosi kwalifikacje, uczy się, pokonuje słabości. Dla mojego syna matura to przystanek życia. Będzie, co będzie. Nie zda raz, zda drugi. Nie pójdzie na te studia, pójdzie na drugie.

Oni już dzisiaj wiedzą, że nauka to nie koniec świata. Są przekonani, że mają inne możliwości. W naszych rocznikach nie podchodzenie do matury to były wyjątki, niezdanie dramat. Teraz w liceum syna sporo młodzieży napisało bardzo źle próbne matury. Większość zostawiała sobie furtki. Nie teraz, to kiedyś. Kuba mówi: „Mogę nawet pracować fizycznie. Co z tego?”. – Mój Adam ma finalistę olimpiady, musi tylko zdać, ale co ja się z nim naużerałam. Oni są tak czasem pewni siebie, że nawet im zazdroszczę – twierdzi Magda, rocznik ’76.

PRZYBICI

Najpierw strajk, potem początek pandemii, chwila przerwy, druga pandemia. Z dnia na dzień ze szkolnych ławek przenieśli się przed komputery, laptopy i telefony. – Zdalne nauczanie to było na początku kuriozum– wspomina Martyna, mama Błażeja. – Chemiczka na profilu biologiczno- chemicznym nie ogarniała teamsa. Nic nie tłumacząc, wysyłała zadania do zrobienia z podręcznika. Polonista tak samo, robił screeny z książki. „To do przerobienia” pisał. Później pojawiał się dwa razy w tygodniu online, pozostałe dwie godziny lekcyjne? Pan nieobecny, materiały, oczywiście, do przerobienia. Nie chcę oskarżać wszystkich nauczycieli, były wyjątki.

Nauczycielka biologii łączyła się z młodzieżą nawet, kiedy nie był jej czas lekcji. Pomagała, tłumaczyła w weekendy, robiła dodatkowe zadania. Regularnie ich też pytała. Nie po to, żeby ich zestresować i zniszczyć, ale po to, żeby choć trochę się uczyli. Ale i tak zobaczyłam u syna kompletny spadek motywacji, choć był ambitny. Podczas zdalnych lekcji robił minimum. Nauczyciele nie ogarniali, więc pewnie z wyrzutów sumienia odpuszczali. Błażej zamienił się w zombie. Snuł się po domu w piżamie, na którą narzucał sweter. Nie odrywał wzroku znad telefonu. Podczas lekcji przysypiał, wiem, bo zdarzyło mi się wejść do pokoju. Zaczęliśmy walkę. Zabieraliśmy popołudniami telefon, odcinaliśmy router. Wolałam, żeby nas znienawidził, ale choć na chwilę wyszedł z wirtualnego świata. Cztery tygodnie awantur i pretensji, w końcu stwierdził: „Jak ja odpoczywam”.

– Tyle że wcale nie jest tak łatwo wyrwać telefon z ręki 19–latka – dodaje Dagmara. – Mam 150 centymetrów wzrostu, syn ponad trzydzieści więcej. Będę się szarpać? Przeżywałam okresy bezradności i bólu. Facet, który ma takie IQ gra do trzeciej nad ranem? Potem o 6.59 w mieszkaniu dudniły budziki. Jeden z telefonu, inny z radia, budzik tradycyjny też dzwonił. Kuba się logował, wracał do łóżka, znów nastawiał budziki. Myślałam, że zwariuję. Może mieliśmy trudniej, ale żyliśmy w porządku. Rutyna nadawała rytm dniu. Oni tej rutyny nie mieli. Poza tym, owszem, nasi rodzice bywali surowi, ale chociaż czuliśmy przed nimi respekt. Moje dziecko
mnie kocha, ale nie traktuje bardzo poważnie.

– Zaglądam do pokoju córki – wspomina Karolina, rocznik ’79, jej córka zdaje maturę w podwarszawskim Otwocku. – Siedzi z wyłączoną kamerką. Nogi na stole, piwo, elektryczny papieros. „Zwariowałaś?” pytam. A ona wzrusza ramionami. „I tak nikt nie widzi, poza tym nie martw się moim trybem życia, mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną, świat już będzie inny, jeśli w ogóle będzie. Po co panikować?”.

SAMOTNI

Magda (jej córka uczy się w jednym z lepszych warszawskich liceum): – Nasze dzieci wkurzają się na nadopiekuńczość inteligenckich rodziców, te słynne już teksty Maty o rododendronach i zrzędzenie matki, że 100 dni do matury, ale w Polsce jest różnie. My mieliśmy szkołę opiekuńczą, nauczycieli ganiających, oni teraz sami muszą myśleć o sobie. I część ma szczęście, że ma starych dbających, większość jest samotna. Na najbliższą przyjaciółkę mojej córki, Lenę, dziś nikt nie będzie czekał. Matka zmęczona lockdownem wyjechała z przyjaciółką na Teneryfę.
Siedzi tam od ponad miesiąca. Córce wysyła wiadomości na meesengerze: zdjęcia widoczków z podpisem: „Ale jestem szczęśliwa”. Wcześniej też raczej była matką nieobecną. „Duszę się w domu” mówiła i już jej nie było. A jak była, to lubiła pić wino w ogrodzie albo w łazience i rozmawiać z przyjaciółkami.

Karolina przyznaje: – Często sama wymiękam. Ogarniam młodsze dziecko, jestem zawalona pracą. Siedzimy w dość ciasnym mieszkaniu i mamy ochotę się pozabijać. Odpuszczam córce, choć wiem, że nie powinnam. „Jakoś to będzie” myślę. Ale też wiem, że w jej klasie są dziewczyny, które uczą się cały czas. To dobra szkoła, wymagania duże. Całymi dniami ślęczały nad nauką, nigdzie nie wychodziły. W ramach odpoczynku oglądały serial na Netflixie.  –Też towarzyszko jest słabo – mówi Martyna. – Jeśli dziecko jest introwertykiem, znajduje sobie kolegów introwertyków. Dwóch, trzech, z nimi siedzi na Messengerze. Towarzyskie życie toczy się gdzieś indziej. Może to ja się martwię, bo Błażej zadowolony, ale on nawet nie ma gdzie trenować swoich kompetencji społecznych. Chociaż może za chwilę te kompetencje nie będą już potrzebne?

Marzenia rodziców

Dagmara: – Moje macierzyństwo to odpuszczanie marzeń, że syn będzie taki, jak ja. Najlepszy. Że będzie dociskał, pracował nad sobą. Ta matura jest tylko uwieńczeniem mojej największej lekcji życia: akceptacji, cierpliwości. I szczerze? Jestem zmęczona. Adios. Koniec. Od czwartej klasy podstawówki byłam jego wsparciem, psycholodzy, pedagodzy, dysgrafia, dysortografia. Wydałam na to wszystko mnóstwo pieniędzy. Ostatni rok byliśmy właściwie wciąż razem. Widzę, jak żyje i nie mam złudzeń. „Jak się czujesz przed matmą?” pytam. „A tam, matma” mówi. „Synu, to królowa nauk” zaczynam. „Weź luzuj, mami”. Więc luzuję. I może się cieszę, bo akurat kompetencje społeczne mój syn ma świetne – ma dziewczynę, przez nasz dom przewala się tłum przyjaciół i znajomych. Poradzi sobie. Chyba to jest najważniejsze, prawda? Może to pokolenie będzie szybciej żyć, jak chce. Może.