Świat może zawalić się z różnych powodów, ale tak się jakoś dzieje, że najczęściej wali się z powodu miłości. Tej, której nie ma, albo tej, której zabrakło. Albo była, była i pojawiła się nowa, może silniejsza, a może bardziej odważna. Nie taka jak twoja, i nie do ciebie. Jak tylko tak się właśnie okazało, straciłaś grunt pod nogami. Wpadłaś w panikę. Najgorsza była ta myśl, że on zniknie za chwilę z twojego życia. A ty przecież nie jesteś na to gotowa, nie wypuścisz go, nawet jeśli wiesz, że gdyby został, to tylko dlatego, że mu cię żal, że ma sentyment do wspólnych dni, a może i lat – tych wspaniałych, dobrych. Tobie nawet ten żal i ten sentyment wystarczą, tak nisko upadłaś. Byleby tylko ON został w twoim życiu. Wybacz mi, nie mogę już dłużej patrzeć, jak prosisz, jak żebrzesz o uczucie.
Rozstawaliście się trzy razy. Pierwszy raz, poprosił cię o tę rozmowę w domu, po kolacji. – Nie mogę z tobą być. Proszę, zostaw te naczynia teraz. Chciałbym, żebyśmy się rozstali – mówił, wyrywając ci puste talerze. – Nie jestem szczęśliwy, od dawna. Czuję, że nasze drogi się rozeszły. Ty też nie jesteś przecież szczęśliwa, widzę to każdego dnia. Zobacz, jak się męczysz, jak ciągle kontrolujesz, jak nie ufasz. Jak to trwa i trwa, choć nawet już nie rozmawiamy. Spakuję się, wyprowadzę. Będę stale dla ciebie, albo nie, jeśli tak ci łatwiej. Ale nie ciągnijmy już tego, na siłę.
Ogromne, szczere łzy spływały po twoich policzkach. Nie mógł na to patrzeć, spuszczał głowę. – Jak to? – pytałaś. Nie odchodzi się od ciebie, kiedy ty przecież tak bardzo kochasz. Wszystko byś dla niego zrobiła. Albo raczej, wszystko byś zrobiła, żeby nie odszedł. Mieliście swoje kłopoty, jak każda para. Nie byliście już tak blisko, jak kiedyś. On nie był. Oddalił się, choć bardzo próbowałaś, starałaś się go zatrzymać jak najbliżej przy sobie. Ale przecież, nic takiego się nie wydarzyło, co miałoby zwiastować koniec. Nadal był, gdzieś obok, na wyciągnięcie ręki. Nadal jadaliście kolacje na mieście i tylko rzadziej mówiliście o przyszłości. Tylko tyle. Mój Boże, co jeszcze? Gorączkowo przeszukiwałaś w głowie i nie, nic nie znalazłaś. Więc co właściwie zrobiłaś źle, że on chce odejść? Usiadłaś przy nim, na podłodze. Wzięłaś jego dłonie w swoje zimne ręce i prosiłaś, płacząc. – Powiedz mi, co mam zmienić, zrobię, co trzeba. Będę lepsza, obiecuję, tylko daj mi szansę. Błagam, nie zostawiaj mnie, bo ja nie wiem, gdzie popełniłam błąd. – Nie popełniłaś – mówił. – Po prostu się skończyło, w mnie. Nie czułaś tego, naprawdę?
Czułaś, ale nie chciałaś przyznać. Długo prosiłaś, aż obiecał, że da wam szansę. I choć rano wstał wcześniej niż zwykle i wcześniej wyszedł do pracy, bez słowa prawie, poczułaś, że „trochę” wygrałaś. Że to jeszcze nie koniec. Miesiące mijały, ale nie czułaś się bezpieczna. Żyliście już wtedy, całkiem obok siebie.
Kiedy odchodził za drugim razem, powiedziałaś, że weźmiesz tabletki, jeśli się odważy zniknąć. Nie, nie zrobiłabyś tego, znam cię. Ale lubisz dramaty, wielkie słowa, emocje. On to wie.
– Słuchaj – powiedział wtedy, patrząc na ciebie długo i uważnie – nic z tego nie będzie, moje uczucie się wypaliło, twoje cię wypala, nie czujesz, że nie próbujemy już nawet rozmawiać? Chcesz być z kimś, kto nie czuje do ciebie nic, prócz sympatii? Rozpłakałaś się, nieco bardziej histerycznie niż zazwyczaj. Błagałaś. Od miesięcy nie poszliście razem do łóżka, od tygodni nie rozmawialiście o czymś innym, niż zakupy i rachunki. Widziałaś jego przygnębienie. Ale tak bardzo nie chciałaś go wypuścić ze swojego życia. Znalazłaś terapię, zaprowadziłaś go na pierwsze i drugie spotkanie, potem trzecie. Na początku był zagubiony, ale się starał. Mówił, że chce ci pokazać, że to nie ma sensu. Po dwóch miesiącach przestaliście tam chodzić.
Za trzecim razem, też chciałaś błagać, chociaż powiedział ci, że już nawet przestaje cię lubić i szanować. Że kogoś znalazł, że chce być szczęśliwy, ale uwięziłaś go w tej pułapce swoich emocji. Że ma do ciebie żal, bo go szantażujesz tym wszystkim, co was łączyło. Zdecydował za ciebie również – to koniec. Zbuntowałaś się, kiedy powiedział, że odchodzi, bo ma prawo być szczęśliwy. „Jak to, myślałaś, to on może, a ty, nie?”. Przecież jego obecność jest gwarancją twojego szczęścia. A jednak zostałaś sama. Chcesz teraz dzwonić do niego i prosić, żeby wrócił. Szukasz pomysłu, sposobu, by go zaprosić na nowo do twojego życia. Choćby jako przyjaciela. Ale pora z tym skończyć.
Nigdy, nigdy więcej, nie proś nikogo, by został w twoim życiu, jeśli on tego nie chce. Masz tyle do stracenia.
Szacunek, do samej siebie, bo to takie poniżające prosić o uczucie, kiedy się na nie po prostu zasługuje, ale może, w innej relacji, z innym mężczyzną, w innym miejscu i czasie.
Czas, ten, który ci potrzebny na to, by dojść do ładu ze swoimi uczuciami, emocjami, myślami. By dowiedzieć się, czego pragniesz, by być szczęśliwą.
Twoją siłę, bo żebranie o miłość wypala od środka, zabiera ci energię i przekonanie o twojej wartości. Skoro musisz prosić, nie jesteś jej warta?
Szansę na to, by nauczyć się żyć inaczej. Bez zależności od drugiej osoby, choćby była najlepsza, najwspanialsza. Dobra miłość nie może być zależnością, bo cię zniszczy. Musisz nauczyć się żyć bez miłości, by kochać mądrze, gdy przyjdzie czas.
Wiarę w siebie samą. W to, że umiesz żyć w pojedynkę. Że potrafisz podnieść się po rozstaniu, bo ono nie oznacza dla ciebie końca, lecz początek.
Odetchnij, głęboko, spokojnie. Przypomnij sobie to uczucie, kiedy obiecał, że zostanie, odchodząc pierwszy raz. Ulga zmieszana z ogromnym smutkiem. Już wtedy wiedziałaś, że przegrasz, prawda? I jego i siebie. A mogłaś siebie wygrać. Pozwolić mu odejść i uwolnić się od myśli, że sama nie dasz rady. Przekonać się, że jesteś silna. Nigdy więcej nie popełnij już tego błędu.