– Z każdym dniem docieram coraz odważniej w głąb swojego oceanu, odkrywając nowe wyspy na mapie świata widzianego sercem. Czuję wiatr wolności wiejący mi w żagle, kiedy maluję, wycinam, tworzę, wymyślam, piszę, tańczę, śpiewam, medytuję, spaceruję, biegam, kiedy się śmieję i kiedy płaczę, kiedy słucham muzyki i odgłosów natury, kiedy patrzę w niebo i kiedy spoglądam w siebie, choć czasem jest tam bardzo ciemno. To jest moja niepodległość! – pisze w liście do redakcji Małgorzata. Piękne słowa, przeczytajcie!
Od najmłodszych lat, choć byłam raczej grzecznym dzieckiem, byłam trochę na bakier z uległością, i o ile mając lat kilka, mogło to być nawet zabawne, i z pobłażaniem odbierane przez dorosłych, tak w latach późniejszych, objawiało się to już w trochę bardziej odjechanej formie
Wiadomo jednak, że nawet kresz, odpowiednio długo prasowany, nabiera gładkości, tak i ja z czasem nabrałam ogłady. Przestałam się buntować, przestałam zadawać sobie pytania, przestałam tkać wyobrażania o artystycznej przyszłości, bo nici moich marzeń były coraz słabsze.
Płynęłam z prądem, nie trzymając sterów. Raz po raz wypadłam za burtę łodzi. Czułam, że coś jest nie tak. Na chwilę łapałam koło ratunkowe i przywracałam oddech, ale z tyłu głowy nadal kołatała się niewiadoma – z której strony wieje wiatr i jaki kierunek pokazuje kompas?
Moje największe zniewolenie zbudowałam i pielęgnowałam we własnej głowie. Na pozór buntowniczka, w środku toczyłam boje z samą sobą.
Muszę to, muszę tamto, bo tak wypada, bo tak trzeba, bo taka jest tradycja, trzeba to zrobić tak, nie inaczej, musi być najlepiej, najczyściej, najsmaczniej, najpiękniej, na już, na teraz, by komuś nie zrobić przykrości, by nikogo nie urazić, nie zawieść, nie rozczarować , a najlepiej wszystkich zadowolić, i koniecznie uśmiechać się do tego, by nie pomyśleli, że foch, że kapryśna, źle wychowana, aaa nie….., pewnie ma okres…
Kur..a! Nie! Granat wybuchł!
Nie prosiłam się o rewolucję w swoim życiu, ale dziś wiem, że to był dar, za który czuję wdzięczność. Los wcisnął mnie bez pasów do fotelika diabelskiego młyna, z którego przez długie miesiące nie potrafiłam wysiąść. Nie żałuję.
Tak mnie tam wyhuśtało, tak przewietrzyło głowę, że to,co miało zostać odpuszczone, odeszło, to, na co się otworzyłam, przyszło, a cała reszta ułożyła się w nowym porządku.
Moją najulubieńszą bajką jest Vaiana.
Od pierwszego razu, przez całe mnóstwo powtórzeń tego seansu płakałam, i do dziś tak mam, choć łzy już mniej słone.
Zawsze zazdrościłam jej odwagi.
Dziś już nie boję się głośno wyrażać swoich pragnień.
Nie jestem jakaś oderwana od rzeczywistości. Mam świadomość pewnych ograniczeń i zależności, ale to czego zmienić nie mogę, uczę się akceptować, a to, co zmienić się da, biorę na warsztat i przerabiam po swojemu.
Nauczyłam się mówić NIE, uczę się mówić TAK, ( wbrew pozorom, przyjmowanie też jest trudne). Uwolniłam się od brzemienia ludzkich opinii na swój temat. Każdego ranka to ja decyduję , jak będzie wyglądał mój dzień. Uśmiecham się zanim otworzę oczy. Selekcjonuję czym zajmuje się moja głowa. Karmię serce. Odpuściłam relacje, w których nie mogłam być sobą. Buduję nowe, gdzie moje twarze, a jak każdy mam ich wiele , są akceptowane. Najcenniejsza z nich, to ta z sobą samą, oparta na szacunku, miłości i zaufaniu.
Z każdym dniem docieram coraz odważniej w głąb swojego oceanu, odkrywając nowe wyspy na mapie świata widzianego sercem.
Czuję wiatr wolności wiejący mi w żagle, kiedy maluję, wycinam, tworzę, wymyślam, piszę, tańczę, śpiewam, medytuję, spaceruję, biegam, kiedy się śmieję i kiedy płaczę, kiedy słucham muzyki i odgłosów natury, kiedy patrzę w niebo i kiedy spoglądam w siebie, choć czasem jest tam bardzo ciemno.
To jest moja niepodległość!
To co czuję, to co myślę i w co wierzę.
Mam prawo decydowania o sobie!
Niewiele muszę, za to wszystko mogę!
Wypadałoby dać w szyję w imię tej wolności
Ups… zapomniałam
Mam w dupie, czy coś wypada