Kochana, jak długo zastanawiasz się, co zrobić ze swoim życiem? Jak często wieczorem rozmyślasz zatopiona w smutnych wizjach swojej przyszłości?
Skończyłaś jakiś czas temu 40 lat. Dwoje dzieci już dorasta i ciebie potrzebują coraz mniej. Mąż trochę obcy, trochę obok. Właściwie to nawet nie macie o czym rozmawiać, poza zwykłymi codziennymi sprawami. „Czy tak już będzie wyglądać moje życie? Dokąd zmierzam?”. Czytasz o kobietach, które rozwijają swoje pasje, podróżują, znajdują pomysł na siebie, a ty tkwisz w zawieszeniu, które coraz dotkliwiej zaczyna ci dokuczać.
Kiedyś było inaczej. Praca, znajomi, małe dzieci. Żyłaś w pędzie codzienności nie mając czasu na rozkminianie, czy ci dobrze czy źle. Ba – było ci dobrze. Miałaś wszystko to, o czym marzyłaś. Dom, rodzinę, przyjaciół, stabilizację. Myślałaś, że tak już zawsze będzie wyglądać twój świat. Ale coś w nim zaczęło się sypać. Częstsze kłótnie z mężem, później właściwie już brak kłótni, bo ile można tłumaczyć coś, co nie spotyka się ze zrozumieniem. Zaczęłaś chcieć czegoś więcej niż tego kołowrotka między domem, przedszkolem, pracą, a wieczornym praniem. Kiedy dzisiaj o tym myślisz, nawet nie wiesz, kiedy w twoją codzienność zaczęła się wkradać nostalgia? Nuda? Smutek? Powinnaś skakać ze szczęścia, że twoje dzieci dobrze się uczą, że mają swoje hobby, kolegów, koleżanki, że ty w pracy masz się dobrze. To jednak przestało wystarczać. Ktoś ci kiedyś powiedział, że po 40-tce zaczyna się inaczej postrzegać życie, że to trochę tak, jakbyś rodziła się na nowo, tyle, że z całym bagażem wiedzy i doświadczeń, które już posiadasz. Trzeba przejść kryzys, żeby móc się rozwijać, zrobić krok do przodu. I ty w tym kryzysie teraz jesteś. Nie wiesz, co robić, w którą stronę pójść. Nie wiesz, czego chcesz, ale powoli dociera do ciebie, czego nie chcesz. Zaczynasz to nazywać. Narasta w tobie złość. Najpierw na innych. Na rodziców, że nie dali ci oręża, byś zawsze mogła bronić swoich wyborów, tylko raczej szła według wskazówek innych. Nie wychylała się. O tak. To niewychylanie jest twoją bolączką. Musisz tak jak wszyscy – mieć męża, urodzić dzieci, znaleźć stałą pracę. Później jesteś zła na męża, który cię po latach rozczarowuje, któremu odpowiada to co tu i teraz i niczego więcej nie chce. Jemu starczą filmy na Netflixie, zimne piwko w lodówce, spotkanie ze znajomymi. Jesteś zła, że to ty stałaś się motorem napędowym dla najbliższych. Wymyślasz, organizujesz, planujesz. Bo jeszcze czegoś chcesz, jeszcze nie czas, by się zatrzymać, by stanąć w miejscu i czekać aż dzieci dorosną, aż będą wnuki, aż twoje małżeństwo stanie się jak wiele innych – żyjących obok siebie, z seksem raz na jakiś czas.
Przecież jeszcze tyle masz do zrobienia, przecież masz marzenia. Chcesz zwiedzić świat, chcesz poznać nowych ludzi, chcesz sprawdzić się w sytuacjach, których dotąd nie doświadczałaś. Chcesz nadal kochać szaleńczą miłością i pożądać płonącą namiętnością. Chcesz moczyć o wschodzie słońca stopy w morzu, a wieczorami patrzeć w gwiazdy i być szczęśliwą, spełnioną.
Dusisz się. Boisz. Bo nie wiesz, co zrobić, jak wybrać, dokąd pójść. Zmienić pracę? Odejść od męża? Przeprowadzić się?
Piszę do ciebie, bo ja też tam byłam. Też miotałam się w tej matni, też pragnęłam radykalnych rozwiązań, które uwolnią mnie od życia, którego nie chcę. Ale uważaj. To, że porzucisz swoją dotychczasową codzienność, nie znaczy, że w innej odnajdziesz szczęści. Powiem ci nawet, że go nie znajdziesz. Dlaczego? Bo najpierw musisz zając się sobą. Musisz przestać obwiniać innych za to, gdzie i kim dzisiaj jesteś. Spytaj siebie, czego chcesz. Czego TY chcesz. Bez całej tej otoczki wokół, jakbyś była jedyna na ziemi i mogła o sobie sama decydować bez tych oglądania się na innych, bez wdawania się z samą sobą w dyskusję, czy to on czy ona są winni. Dopiero, jak znajdziesz odpowiedź na to pytanie, możesz ruszyć z miejsca. Może nie od razu w siedmiomilowych butach, ale małymi kroczkami.
Co dzisiaj jest ci do szczęścia potrzebne? Więcej przestrzeni, czasu? O czym marzysz? O podróży? Zaplanuj ją, sama. Zorganizuj się tak, by mieć czas dla siebie, by wiele rzeczy odpuścić. Ustaw sobie priorytety. Pomyśl w końcu o sobie. Od tego zacznij, a uwierz – świat będzie ci sprzyjał. Co więcej, twoja zmiana, wywoła zmiany w innych, jeśli tylko są na nie otwarci. Jeśli siebie postawisz w końcu na pierwszym miejscu, jeśli o siebie zaczniesz dbać, jeśli zmierzysz się ze swoimi potrzebami, pragnieniami, jeśli zaczniesz realizować swoje marzenia (jak choćby masaż stóp raz w miesiącu), wszystko zacznie się odmieniać, a ty wzrastać. Nabierzesz pewności siebie, odkryjesz w sobie potencjał, o którym nie miałaś pojęcia.
Nie, to nie jest łatwe, bo najpierw trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się z własnymi demonami. Wziąć w końcu odpowiedzialność za swoje życie i zacząć je kosztować na swoich zasadach.
Polecam z całego serca. A wszystko to, co wydarzy się później, będzie konsekwencją twoich wyborów, już nigdy nie obwinisz nikogo (ewentualnie poza tobą, ale to też twój wybór) za to, że zmarnował ci życie. Spróbuj, bo warto.