Nie liczę dni, miesięcy. Staram się niczym superbohater o wielkich mocach nie myśleć, wspominać.
Pędzę przed siebie. Tak intuicyjnie, bez zastanowienia. Wiem, że tylko w ten sposób, niemal mechanicznie, dam radę. Przeżyć kolejny dzień, tydzień. Przeżyć i coś doświadczyć.
Bo ja mimo wszystko wciąż szukam szczęścia. Mimo tych wszystkich wspomnień, smutków, tamtych obrazów.
Czasem wyobrażam sobie, że Ci opowiadam o tym wszystkim. Siedzę na krześle pod oknem i mówię. Słuchasz, żeby nie myśleć. A może udajesz, że słuchasz. Bo przecież się boisz. Tak bardzo…
Będziesz Ojcem, kochany braciszku. Tak, będziesz miał syna. Dowiedziałeś się o tym kilkanaście dni przed swoim odejściem. Mimo to cieszyłeś się tak bardzo. Mówiłeś: Wiesz, będę Ojcem. Będę miał syna. Na pewno to będzie syn…
A ja chciałam być matką chrzestną. Chciałam, by to maleńkie dziecko, które zjawi się za kilka miesięcy, było namiastką Ciebie. Wciąż wyobrażałam sobie, że znowu będę świadkiem cudu narodzin. Tak jak kiedyś, gdy w majowy dzień przyszedłeś na świat. Jakaż ja byłam dumna. Mam brata! Mam brata!
Nie oglądam Twoich zdjęć. Nie patrzę na te ostatnie symboliczne obrazy, gdy byłeś w szpitalu. Nie potrafię. Ale to przecież nic nie daje. Nie ucieknę przed Tobą, tęsknotą za Tobą.
Przychodzisz w nocy. Niespodziewanie. Budzę się smutna, czasem zapłakana. Delektuję się Twoim obrazem, Twoimi słowami wypowiedzianymi do mnie. Nie śpię, znowu myślę. I widzę to spojrzenie. Jak wtedy…Gdy odchodziłeś.
Pracuję, dużo pracuję. Wciąż szukam sposobu, żeby nie myśleć, nie tęsknić, nie czuć bólu i żalu do Absolutu, że zabrał Cie tak szybko, niespodziewanie. Podobno On był Nauczycielem. Niestety, nie przygotował ludzkości na akceptowanie śmierci. Akceptowanie odejścia osób ukochanych, najbliższych.
Tak złudnie godzimy się z tym. Chociaż ja mam chęć wykrzyczeć, że to nie tak powinno być. Nie i koniec!!! Nie zabiera się męża, ojca, syna, brata, który dopiero zaczyna świadomie smakować życie. Z całą gamą jego blasków, smutków, wszystkich tych uczuć, które ja mogę wciąż doświadczać.
Nie liczę dni, miesięcy. Jednak dziś patrzę w kalendarz. Dziś postanawiam zatrzymać się na chwilę. Nie tylko w nocy, gdy milkną hałasy codzienności. Dziś zbieram w sobie całą odwagę. Wiem, że znowu posmakuję smaku swoich łez. Przewracam kartki swojego zawodowego terminarza wypełnionego moim niewyraźnym pismem. Liczę, powoli…
Tak, pięć miesięcy…
Ból nie mija. Próbuję go zabić, nie dopuszczam do siebie. Ale On jest. I tęsknota. I smak tych łez, które ocierałam szorstkim swetrem, gdy ostatkiem sił mówiłeś o tym, że będziesz OJCEM. Gdy tak bardzo wierzyłeś, że jednak będziesz żył.
Może to właśnie dzięki tamtym chwilom, gdy widziałam, jak odchodzisz…Jak łapczywie i zachłannie łapiesz każdą chwilę, jestem i wciąż szukam…Siebie, swojego szczęścia. To ja zawsze Cię uczyłam. W końcu jestem w tym fachowcem. Jednak to Ty okazałeś się być lepszym nauczycielem…
Dziękuję Adasiu…