Go to content

Natalia Niemen: chciałam mieć dużą rodzinę, ale dziś jestem pewna, że zatraciłam się w macierzyństwie

Natalia Niemen:  Myślę, że dziś dobrze opisuje mnie syndrom kobiety po czterdziestce. To syndrom takich babek, które „nasiedziały się w domu”. Napisz to koniecznie w cudzysłowie, bo jednak z siedzeniem to nie ma wiele wspólnego (śmiech). Ale na pewno zrozumieją mnie kobiety, które dały tak wiele dzieciom, mężom, partnerom i teraz pozwalają sobie, uprzejmie, acz asertywnie, tupnąć piękną nóżką i powiedzieć : „Przepraszam, teraz jest mój czas”. Przy okazji tej rozmowy wokalistka zaprasza nas na koncert walentynkowy „Niemen mniej znany” do Och-Teatru w Warszawie. To już 14 lutego! Szykujcie się!

Oglądając twój ostatni teledysk „Zaplątana”, odniosłam wrażenie, że jesteś osobą wysoko wrażliwą. Mam rację?

– Jako dziewczynka byłam chorowita, cicha i nieśmiała. Czasem słyszałam, że jestem przewrażliwiona. Osobiście wolałam termin „nadwrażliwa”. Dopiero teraz, kiedy w psychologii powstało sformułowanie wysoko wrażliwa osoba, odetchnęłam z ulgą. Pomyślałam: „To znaczy, że takich ludzi jak ja jest więcej. Nie musimy już dłużej myśleć, że coś z nami jest nie tak. W zasadzie od dziecka płakałam z byle powodu, wiecznie miałam poczucie winy i wielu rzeczy się bałam. Pamiętam taką sytuację z podstawówki, kiedy nie mogłam sobie poradzić z zadaniem matematycznym i płakałam nad zeszytem. Akurat miałam wtedy fajną matematyczkę, więc odczułam z jej strony wsparcie. Ale i tak nie lubiłam w sobie tego kłębowiska emocji, pragnęłam być jak moi rówieśnicy, marzyłam, by stać się osobą twardo stąpającą po ziemi. Natomiast kiedy przyszedł wiek dojrzewania, to się dopiero działo!

Czułam się ekstremalnie nierozumiana przez wszystkich. Nie chcę gloryfikować swojego nieszczęścia, bo większość nastolatków tak właśnie się w tym okresie czuje.

Myślę, że twoja biografia może być nadzieją dla wysoko wrażliwych osób. Masz męża, troje dzieci, tworzysz. Poradziłaś sobie w życiu. Wiele naszych wrażliwych czytelniczek pisze o poczuciu alienacji. Nie wyobrażają sobie, że kiedyś spotkają mężczyznę, który będzie w stanie je zaakceptować i zrozumieć. O zakładaniu rodziny nawet nie marzą.

– Rozumiem, o czym opowiadasz. Ja przez lata miałam takie samo poczucie. Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, tata mówił, że nie powinnam jeździć samochodem i to jest zrozumiałe, bo we wczesnym dzieciństwie miałam poważne problemy zdrowotne. To były epizody padaczkowe, z których wyrosłam, ale lęk i troska moich rodziców pozostały. Zapewne i z tej przyczyny rodzicom zabrakło wiary w to, że sobie ze wszystkim dam radę, będąc tak delikatną dziewczyną.

Od dzieciństwa byłam bardzo introwertyczna. Nie wierzyłam w siebie w sposób chorobliwy wręcz. Dziś czuję się kobietą bardzo silną, która wiele w życiu przeszła. Pozorną jest słabość wysoko wrażliwych. To są tak naprawdę ludzie obdarzeni ponadprzeciętną mocą.

Jak to rozumiesz?

– Dla mnie wysoka wrażliwość to również umiejętność odbierania niemal wszystkimi zmysłami rzeczywistości ponadmaterialnej. Trudno to opisać. Dzięki temu piszę wiersze, tworzę muzykę, maluję, rysuję, rzeźbię. To jest moja moc. Ale nie tylko, bo mam też skłonność wczuwania się w emocje innych ludzi. Wielokrotnie słyszałam: „Natalia, ty jesteś zwierzę empatyczne”. Ta piękna cecha nie zawsze służy. Czasem za dużo widzę i za dużo czuję, co jednak mnie męczy. Dopiero podczas terapii zrozumiałam, że nie da się zbawić świata i że czasem lepiej zadbać o siebie. Dziś już potrafię powiedzieć sobie: „Natalia, nie masz na wszystko wpływu. Stop!”.

Myślę, że dla osób wysoko wrażliwych ważne jest, by odnaleźć swoją grupę wsparcia. Mam na myśli grupę podobnych do nas. Gdy to się stanie, w końcu nie czujemy się odludkami, którzy spadli na ziemię z innej planety.

Jeszcze niedawno w wywiadach opowiadałaś, że przez wiele lat kochałaś być kurą domową. Dlaczego tak było?

Dla mnie to jest „gruby” psychologicznie temat! Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę i koniecznie kilkoro dzieci, ale kiedy dziś patrzę wstecz, to jestem pewna, że zatraciłam się w macierzyństwie. Byłabym chyba lepszą matką, gdybym więcej czasu poświęcała sobie. Kiedyś nie potrafiłam stawiać granic i skontaktować się ze sobą, czego ja tak naprawdę pragnę i dlatego próbowałem zagłuszyć w sobie tę dziewczynę, która urodziła się z talentami muzycznymi i malarskimi. Jako skryta artystka głosiłam przesadną pochwałę życia domowego. Szukałam chyba akceptacji.

fot. B.Wielgosz

Czyja to miała być akceptacja?

– To już temat na kozetkę u terapeuty (śmiech). Nie wstydzę się jednak przyznawać, że to było związane z moim poczuciem niższości. Między innymi, chciałam przez siebie samą być zaakceptowana, lecz czyniłam to w niezdrowy sposób.

Masz dwóch nastoletnich synów i maleńką córeczkę. Czy możesz kilka słów o nich opowiedzieć?

– Cudowna, rezolutna, bystra dziewczynka, która urodziła się z pewnymi wyzwaniami zdrowotnymi, rok temu miała operację serca. Zawsze czułam, że jak będę miała córkę, to dam jej na imię Danusia. Jest to imię pochodzenia litewskiego i oznacza dar od Boga. Dana jest światełkiem dla nas wszystkich. Bracia mają na jej punkcie bzika jak wszyscy w rodzinie zresztą. Ale synów też mam świetnych. Bronisław (obrońca) i Wincenty (zwycięzca). Kochane i dobre z nich chłopaki. Są multiutalentowani. Na razie przechodzą okres poważnego buntu, więc łatwo nie jest. Gdyby nie moje dzieciaki, to nie wiem, gdzie bym była.

Twój dom jest różny od tego, w którym się wychowałaś?

– W zasadzie nie. Uważam, iż powtarzam cykl. Moja mama, pomimo że jest artystką (malarką i fotografem oraz, o czym mało kto wie, pięknie śpiewa), oddała się rodzinie – mężowi i dzieciom. Dlatego tak mocno miałam w sobie zakorzeniony ów wzorzec, w którym to kobieta rezygnowała z siebie, ze swoich pasji i marzeń na rzecz partnera i dziatwy. Dziś, czasem jak jestem potwornie zmęczona domowym kociokwikiem, myślę sobie, że rodzina mnie jednak ogranicza. Ale tak naprawdę, to nie potrafię sobie wyobrazić życia bez rodziny.

Czy twój mąż przypomina ci czasem ojca?

– Mój mąż też jest multiartystą. Z wykształcenia jest fotografikiem, od ćwierć wieku zajmuje się muzyką. Jest kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą i gra na kilku instrumentach. Ma na swoim koncie osiem płyt autorskich. W ostatnich latach znakomicie odnalazł się także jako reżyser i producent rozmaitych koncertów. To mega twórczy facet. Para się też w razie potrzeby stolarką, umie zrobić wszystko, co mężczyzna w domu i przy domu zrobić powinien. A nie jest to aż tak nagminna cecha wśród artystów płci męskiej (śmiech). Był i jest bardzo zaangażowanym tatą. Niewielu znam takich mężczyzn, którzy, by być bliżej synów, zapisaliby się do hufca i zostaliby druhem, bo nasi chłopcy byli wtedy harcerzami. Mój tata tak naprawdę niewiele czasu poświęcał dzieciom, więc tu widzę jednak ogromną różnicę.

A czy ty znajdujesz w sobie podobieństwa do ojca?

– Po ojcu mam silne poczucie autonomii i indywidualizmu. Co prawda, przekopywałam się do nich przez dekady, ale one tam zawsze były. Mam inklinacje do wkładania kija w mrowisko tak, jak on. Do prowokowania ludzi do myślenia, co często jest brane za atak. Cały czas pracuję nad tym, aby górę brała moja empatyczna natura. Natomiast jestem uczulona, zupełnie tak jak tata, na ludzką głupotę. Ciężko mi wtedy być wyrozumiałą.

Pewnie wkurzało go, że wszyscy lubią narzekać i sobie w tym przytakiwać?

– Apropos narzekania, to mój tata był w tym mistrzem. On wkładał ten swój kij w mrowisko, kiedy ludzie mówili o sprawach w tonie optymistycznym. Ojciec był dość pesymistycznie nastawiony do życia. Tak naprawdę był czarnowidzem, ale ja uważam, że to dobrze. Po prostu nie lubił toksycznego optymizmu. Ja też nie lubię takiego poklepywania po ramieniu, kiedy wszystko się komuś wali w życiu i mówienia: „Zobaczysz będzie dobrze!” Wolę patrzeć realistycznie, bo to dodaje wyrazistości spojrzeniu i pomaga mi poradzić sobie z sytuacją. Ale oczywiście każdy robi, jak woli.

Pamiętam też, że zawsze miałam tendencję do pisania trudnych utworów i kiedy w wieku 20 lat pokazywałam mu swoje kompozycje, ojciec pochwalił, ale dodał, że powinnam te piosenki uprościć. Słyszałam: „Trzeba grać dla ludzi”. I takie rady słyszałam od faceta, którego dwie ostatnie płyty były koszmarnie trudne dla części grona jego fanów, a co dopiero dla przeciętnego słuchacza.

Niedługo usłyszymy, jak śpiewasz właśnie te piosenki podczas koncertu „Niemen Mniej Znany” w Och-Teatrze. Dlaczego wybrałaś walentynkowy wieczór?

– Bo miłość ma wiele twarzy, kontrastów i odcieni, a odzwierciedlenie tego znajdziecie w utworach, które będziemy wykonywać razem z moimi znakomitymi muzykami. Jak sama nazwa mówi „Niemen Mniej Znany” to koncert złożony z dwóch ostatnich płyt taty „Terra deflorata” oraz „Spodchmurykapelusza”. Na tych albumach Niemena mamy do czynienia z muzyką elektroniczną. My dzielimy się tą twórczością zaaranżowaną na zespół czterech instrumentalistów (klawisze, gitara elektryczna, bas, perkusja). Nie zabraknie też kilku popularnych piosenek, np. „Dziwny jest ten świat” czy „Jednego serca”. Zaśpiewam „Moje zapatrzenie” piękną, intymną piosenkę, która jest wyznaniem miłosnym taty do mojej mamy Małgorzaty Niemen. Po raz pierwszy gościnnie wystąpi z nami Michał Zator, który gra na harfie celtyckiej. Jeśli będziecie z nami 14 lutego w „Och-Teatrze”, doświadczycie wszystkimi zmysłami rozmaitych barw miłości, jakie będziemy chcieli wygrać i wyśpiewać! Intensywność, delikatność, powaga, zabawa, uwznioślenie, przyziemność i parę innych – oto składowe Pani Miłości (śmiech).

Odnoszę wrażenie, że ty i ojciec dobrze się rozumieliście. Oboje jesteście spod znaku Wodnika. Jest coś w tym?

– Też tak uważam. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że najlepsze flow łapię właśnie z Wodnikami. To parcie do wolności, kontrowersyjne pomysły, ogarnianie rzeczywistości w systemie dolby surround! Za Wodnikami ledwo co się nadąża. Powiem ci, że mnie to czasami męczy. Ja bym chciała być taka bardziej jak wszyscy, taka…

… dziewczyna z sąsiedztwa jak Meg Ryan?

– Coś w tym stylu. Chciałabym być prostą osobą, o prostej konstrukcji i pozbawioną licznych talentów. Spełniać się, li tylko jako gospodyni i matka, podczas gdy mąż się realizuje i zarabia na życie. Serio. Czasem, gdy mam już siebie oraz mojej nadkreatywności dość, myślę o pracy w spożywczaku. Ale to jednak nie ja!

fot. Beata Wielgosz

Co byś teraz chciała?

– Zważywszy na to, ile mam lat, pomimopomimo że zewnętrznie trzymam się nieźle, to w przysłowiowych kościach czuję te 46 wiosen i po prostu muszę zrobić coś dla siebie. W końcu! Cóż, późno się za to biorę, ale chciałabym nagrać choć jedną autorską płytę. Własnych piosenek mam od cholery, szuflady pękają w szwach od tej twórczości. Wśród nich jest np. zabawny tekst o jodze twarzy. Większość kompozycji jest dynamiczna i rytmiczna, acz traktuje o sprawach poważnych. Chciałabym też zrealizować choć kilka cykli malarskich, z całego tuzina powymyślanych i aby moja stara wystawa „Pierwociny” znowu mogła odwiedzić kilka miast. Planuje założyć coś na kształt witkacowskiej Firmy Portretowej. Fajnie by było bardziej rozkręcić moją pedagogiczną działalność. Uczę bowiem śpiewu i widzę, że robię to skutecznie. Nie chcę popularności. Jest w jakimś zakresie potrzebna, żeby móc zarabiać na swojej twórczości, ale to tylko środek do uzyskania celu.

Myślę, że dziś dobrze opisuje mnie swoisty syndrom kobiety po czterdziestce. To syndrom takich babek, które „nasiedziały się w domu”. Napisz to koniecznie w cudzysłowie, bo jednak z siedzeniem to nie ma wiele wspólnego (śmiech). Ale na pewno zrozumieją mnie kobiety, które dały tak wiele swoim dzieciom, mężom, partnerom oraz bliskim i teraz pozwalają sobie uprzejmie, acz asertywnie tupnąć piękną nóżką i powiedzieć wszystkim: „Przepraszam, teraz jest mój czas”.

Zdjęcia Natalii Niemen – Beata Wielgosz, grafika plakatu koncertowego – Agata Bukowska