Wiecie, że histeria to zaburzenie jedynie kobiece? A przynajmniej myślano tak do XVII wieku. Jakiś facet (a jakże) stwierdził kiedyś, że wynika to z jakiegoś nieprawidłowego funkcjonowania macicy (czy coś w tym stylu) i tak wierzono w tę bajkę przez jakieś 4 tysiące lat. Niezłe nie? No to mi się wydaje, że dzisiejszy świat, to jedna wielka baba, bo na histerię chorują dziś wszyscy.
Przykładów na powszechną epidemię nie trzeba szukać daleko. Jeszcze kilka miesięcy temu na ekranach telewizorów, komputerów, telefonów, tabletów (i Bóg jeden wie czego jeszcze), pojawiał się jeden temat – Brexit. Mimo, że rzecz działa się na Wyspach, cała Polska drżała o losy swoich rodaków pozostawionych samym sobie po drugiej stronie kanału La Manche. Co z wizą? Co z pozwoleniem o pracę? Naprawdę ich stamtąd wyrzucą? Minęły 4 miesiące. Na razie nie wyrzucili…
Teraz na tapecie pojawił się Trump, który straszy, że między Stanami a Meksykiem wybuduje mur większy niż ten w Chinach. Życzę mu powodzenia. Leonardo DiCaprio w swoim najnowszych dokumentalnym filmie o globalnym ociepleniu przewiduje rychły koniec naszej planety, bo krowy emitują zbyt dużo gazów cieplarnianych. A kiedy w końcu wyszłyśmy na ulicę walczyć o nasze prawa (#Czarny poniedziałek) okazuje się, że to wszystko na nic, skoro i tak wszyscy umrzemy na raka. Bo oto rząd niejako za naszymi plecami podpisuje ustawę o zniesieniu zakazu dotyczącego GMO.
To wszystko przywołuje mi na myśl ostatnią długą rozmowę z moim przyjacielem – zszedł nam na niej cały wieczór! Na początku chciałabym uprzedzić, że mój przyjaciel jest pracoholikiem (choć na ten moment jeszcze znajduje się w fazie zaprzeczenia). Tak się akurat złożyło, w wyniku różnych splotów wydarzeń, że na jakiś czas zatrzymywałam się w jego mieszkaniu. Do domu wrócił o godzinie dziewiątej. – A co tak wcześnie? – spytałam, ubabrana po łokcie w pianie, bo pech chciał, że właśnie rozlałam całą butelkę oliwy na podłogę. Widząc moje totalne zakłopotanie i ogólny kuchenny armagedon, nie zastanawiając się wiele, wyrzucił – Idziemy na herbatę? Przytaknęłam.
Gdy tak popijałam owocową herbatę w jednej z kawiarenek w centrum, mój kumpel dywagował nad polityczną grą wielkich gospodarczych mocarstw świata. Wiadomo, Warszawa. Jego zdanie w całej tej sprawie było oczywiste. Jak tylko Rosji i Stanom znudzi się ingerowanie w zbrojny konflikt w Syrii, zaczną rywalizować ze sobą w bardziej cywilizowany sposób, czytaj: ekonomiczny. Co gorsza odkryłam niedawno że nie tylko on tak uważa!
Później zebrało mu się na porównanie ustroju politycznego Stanów Zjednoczonych i naszej Unii. Zastanawialiśmy się nad tym, czy u nich jest lepiej, że głosuje się stanami i czy w ogóle mamy jaki kol wiek wpływ na to co dzieje się w Parlamencie Europejskim (o matko!). Od słowa do słowa, przeszliśmy w końcu na temat uchodźców i tego, co różni ich od terrorystów.
Ja: – No dobra, ale nie przeraża cię, że ten cały ISIS regularnie atakuje kulturową stolicę Europy? Bo mnie tak. I nie wiem, jak to się skończy za parę lat. Jeśli czeka nas wojna to chciałabym się zawczasu przygotować. Lepiej byłoby się przeprowadzić już teraz. Jestem kobietą. To znacznie zmienia punkt widzenia. Wiem, że będę chciała w przyszłości założyć rodzinę i to pewnie w nie tak bardzo odległej przyszłości. Może warto by się przeprowadzić już teraz. Zanim to wszystko się zacznie…
A on spojrzał na mnie z nieco opiekuńczym wzrokiem i powiedział tylko: – Pewnie, zgadzam się. Tylko, gdybyś nie zauważyła to świat w tym momencie równo zapieprza do przodu. Nie wiesz co będzie za 10. a nawet za 5 lat. Więc po co się tym przejmować na zapas? Nic na to nie poradzisz. Pewnie, że warto być na bieżąco z tym co się dzieje i być otwartym na różne możliwości, ale nie ma powodów by się tym martwić, czy stresować. Będzie co będzie.
Czytałam gdzieś ostatnio o tym, że Polacy zawsze byli podzieleni w swoich poglądach. Że nawet jak był podział na szlachtę i chłopów, to gdy tylko coś się działo, ci piersi wpadali w histerię, a drudzy ze stoickim spokojem mówili, że „jakoś to będzie”. Czytałam i płakałam. Ze śmiechu. Jak nic, ja – histeria, on – tumiwisizm. Nie wiem jak wy, ale ja myślę, że już pora się z tej naszej małej, narodowej histerii pomału wyleczyć. Codziennie media na całym świecie atakują nas kolejną porcją zarazków, tylko od nas zależy czy uda nam się na nie uodpornić. Idę więc za radą dobrego przyjaciela i zamierzam wyluzować. Co powiedziawszy sięgam po kubek z moją ulubioną herbatą. Polecam melisę – mi pomaga.