Jakie myśli, takie emocje. Jakie emocje, takie rezultaty w ciele. Czy zatem myśli to początek jest wszystkiego? Takie nasionko wbite w mózg, które kiełkuje i rośnie w ciele jak jakaś komórkowa roślina? Korzonki ma w głowie, a kwiaty lub ciernie w ogrodzie ludzkiego ciała? No i czy to w ogóle jest możliwe, by coś tak nieuchwytnego jak myśl mogło mieć potencjalnie taką nad nami moc, aby i ciało we własnej osobie skakało tak jak owa myśl mu zagra? To ciało fizyczne? To liczone na kilogramy? Wrażliwe na dotyk? To żywe, ruchliwe ciało, które gołym okiem, jakie jest, każdy widzi?
Pytać i dywagować można tu sobie w nieskończoność. Odpowiedź jednak jedna jest i pewna jestem jak dwa razy dwa, że innej nie ma: jakie myśli, takie emocje, a jakie emocje, taka też i kondycja naszego ciała. Człowiek to bowiem fenomenalnie skonstruowana całość. To system naczyń powiązanych, funkcjonujących i łączących ludzką fizyczność z duchowością i umysłem. Tacy po prostu jesteśmy. Spirytualni, bo wyposażeni w duszę, która nieustannie chce się rozwijać. Umysłowi, bo dano nam mózg, którego możliwości są nieskończone. I fizyczni, a więc zaopatrzeni w ciało, uszyte na miarę tego zewnętrznego świata, w którym żyjemy.
Aby zatem system sprawnie działał, wszystkie trzy wymiary muszą trwać w harmonii. To balans jest tu bowiem tym stanem, który stwarza nam optymalne do życia warunki. Wytrącenie takiego super systemu z równowagi, każdorazowo powoduje trzęsienie. I o ile jeszcze małe uniesienia, wzloty i upadki dodają życiu pikanterii, a co poniektórzy to i żyć bez nich nie potrafią, o tyle wspomniane trzęsienia, najchętniej byśmy omijali. Tylko jak? Zapytacie. Kiedy myśli takie galopujące, takie nieokiełznane, a w ślad za nimi emocje do białości rozwirowane i to ciało biedne, takie udręczone, umęczone, obolałe.
Ano jest pewien sposób, rodem z dalekiego wschodu, który ulgę w myśleniu przynosi. Ujarzmia myśli, wycisza emocje i pozwala ciału oddech na powrót złapać. Mowa tu o medytacji. O tym stanie ciszy idealnej. Pustce w głowie, wyzutej z myślowego galopu. Dotrzeć tam, gdzie myśl przestaje nawet drgać, nie jest jednak łatwo wcale. Wszakże przyzwyczajeni jesteśmy do mózgogadania jak do powietrza, którym oddychamy. Ledwo oczy o świcie otworzymy, a już nam w mózgu gra taka czy inna myślo-melodia.
Wyciszenie głowy to niestety proces, powiązany do tego z regularną praktyką. W sumie trudny nie jest. Wszystko czego wymaga to to, byśmy w ciszy usiedli, może oczy przymknęli i trwali tak przez 15, 20, może 30 minut. I kiedy mówię „trwali” tylko to mam na myśli. Trwali bezwysiłkowo, bez jakiejkolwiek próby kontrolowania myśli, zmuszania ich do niegalopu, niemyślenia, nieistnienia. Jeśli już na czymś skupić się musimy, to niech to będzie oddech. Wdech i wydech, wdech i wydech… który krąży w nas… najpierw może szybciej, lecz w chwilę potem już wolniej, docierając, zaglądając w miejsca, w których z reguły wcale nie bywa, wdychany i wydychany zbyt szybko. Taki rozpędzony oddech na wzór i podobieństwo rozpędzonego życia, który nagle zwalnia, zmniejsza tę szaloną prędkość i staje się równomierny, opanowany, uspakajający, życiodajny. Taki jaki oddech powinien po prostu być.
Więc, kiedy człowiek tak w ciszy usiądzie, kiedy skupi uwagę na przepływającej chmurze oddechu, wtedy nie tylko poznaje siebie niejako de novo, lecz także z czasem, władze nad myśleniem odzyskuje. Myśli rzecz jasna nie znikną od razu. Będą powracać, nawracać, zagadywać. Nic to nie szkodzi, taka w końcu jest procedura. Trzeba pozwolić myślom zaistnieć choć tylko po to, by w momencie w którym złapiemy się na konkretnej myśli myśleniu, będziemy mogli w pełni świadomie podziękować jej za uwagę obiecując, że w późniejszym terminie przemyślimy ją z nawiązką i na wskroś. Tak zidentyfikowana i poniekąd zdemaskowana myśl, najczęściej oddali się bez zbytniej walki. Aż pewnego dnia poczujemy, że nasz regularny czas w ciszy przynosi nam wyczekiwaną ulgę i całkowite uwolnienie od myśli wszelakich.
Jak to się teraz ma do choroby? Tej wrednej, nieprzyjaznej, choroby takiej jak rak, czy jakiejkolwiek innej, która umysł nasz zaprząta? Ci, którzy choć raz diagnozę swoją w tej kategorii dostali, wiedzą doskonale, że gorsze od samej choroby są właśnie owe myśli, które wymiar nieco potworny w takich chwilach przybierają. Myśli, które sen z powiek spędzają, które tworzą makabryczne scenariusze, kręcą nam w głowie psychologiczne thrillery i wyciskające łzy dramaty. Z takimi myślami jakość naszego życia spada do poziomu nędzy. I nie dość, że raka mamy w systemie, to do tego własna nasza głowa nóż nam wbija w plecy.
Wyciszenie tej mózgowej nawałnicy jest jak owo słońce po deszczu. Wschodzi takie na nieboskłon i wyciąga życie z nory, w której przerażone, schronienia szukało. Dlatego nie można nie doceniać potęgi niemyślenia. Zwłaszcza w chwilach trudnych, w których myśl niekontrolowana pogłębia tylko dramat. Głowa z myśli wyczyszczona to głowa zbawiona. Głowa przyjazna, przychylna, terapeutyczna. To głowa, która ciału ulgę przynosi, zdejmuje z naszych barków ciężar, rozluźnia mięśnie, uciski w ciele, opanowuje i umniejsza ból. Na poziomie mentalnym zaś, taka głowa, przestaje biczować nas myślami, przestaje ciąć nimi jak brzytwa. Bo taka głowa przestaje się bać i zaczyna myśleć konstruktywnie. Taka głowa to sprzymierzeniec w chorobie. I taka głowa teraz już wie jak ma główkować, by człowiek mógł zdrowie odzyskać.
Jakie myśli takie emocje. A jakie emocje, takie rezultaty w ciele. A zatem cicho, sza.
Amazonka w Dżungli to portal dla kobiet i o kobietach, w których życiu pojawił się RAK. To miejsce, w którym piszemy o tym jak przeżyć raka i nie zwariować; co zrobić by życie pomimo choroby nie straciło na jakości; jak odzyskać grunt, który utraciłyśmy z powodu jednej, obezwładniającej diagnozy. To portal, w którym odkodowujemy raka, odzieramy go z czarnego PR’u i uczymy jak budować w sobie moc.
Odwiedź Amazonkę w Dżungli na blogu oraz na Facebooku.