Swoją historię Adam Korol chciał mi opowiedzieć sam. Na fundacyjne imprezy charytatywne przychodził od kilku lat. Zaczął w 2012 roku, jeszcze jako czynny wioślarz, od najbardziej charakterystycznej – Pól Nadziei. W Galerii Bałtyckiej malował też bombki i robił wielkanocne stroiki, a na Wszystkich Świętych kwestował na cmentarzu. Nie zdarzyło się, by odmówił. Historia, z którą przyszedł, miała zupełnie inny charakter.
Zaczęło się na luzie. Opowiadał o sportowych medalach, także o tym z Pekinu. – Czuję się spełniony – usłyszałam. – Olimpijskie złoto jest czymś, o czym marzy każdy chłopak. Dalej było o życiu sportowca z wyższej półki, gościa we własnym domu, skoncentrowanego na własnej karierze, ale świadomego, że laury osiąga się dzięki pracy zespołu ludzi i wsparciu najbliższych. Potem o życiu polityka. Ze swoimi politycznymi sympatiami nigdy się nie krył i w 2015 roku zaproszono go do objęcia urzędu Ministra Sportu i Turystyki. Wyszło, że na krótko, bo zmienił się rząd. Wtedy został posłem, pełnym entuzjazmu, że tyle może. Plany, plany…
Przyszedłeś opowiedzieć mi swoją hospicyjną historię.
… … … Sorry. Nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie takie trudne. Nie, nie przekładajmy. Zaraz się pozbieram. 1,5 roku to chyba rzeczywiście nie jest dużo. Mimo wszystko jestem zaskoczony, że tak reaguję… Może to kwestia miejsca, spotykamy się tu, gdzie umarł…
Dobra, wyobraź sobie: adrenalina buzuje jak za olimpijskich czasów, dostajesz od losu taką szansę, a zaraz tak w łeb. Tamtego dnia, kiedy tata spadł z łóżka, wyjeżdżałem z rodziną na wakacje. Wiedzieliśmy, że upadł niefortunnie i złamał sobie główkę kości udowej. Przykre, ale się zdarza. Miał 64 lata i na nic się nie uskarżał, może poza jakimiś bólami kolana. Kogo czasami nie boli kolano? Już za granicą odebrałem telefon od brata, że to złamanie jest najmniejszym problemem. U taty odkryto kilkanaście ognisk rakowych w bardzo zaawansowanym stadium. Przeżarte kości, zaatakowane nerki… To był szok. My tam na wakacjach, ja z tym hajem w głowie, że niby tyle mogę i nagle taka wiadomość.
Zaczęło się latanie po szpitalach, a mnie się włączyło myślenie: „zaraz to załatwię, przecież właśnie zostałem ministrem”. Jestem człowiekiem czynu, w sporcie nie dostawałem tylko medali, czasami też po łapach i tamte doświadczenia chciałem przenieść na tę sytuację. Oczywiście, że zadzwoniłem do ministra zdrowia i poprosiłem o najlepsze konsultacje, chociaż liczba tych ognisk przygniatała. Pierwotna przyczyna raka miała być w nerce i lekarze zdecydowali się na jej usunięcie. To był ten kamyczek, który wyjęty wszystko rozsypał. Nie, żalu do lekarzy nie mam. Po operacji chciano tatę wypisać ze szpitala, ale w rezultacie jeszcze został, przenoszony z oddziału na oddział. Można się było napatrzyć… Były lepsze, były gorsze, ale hospicjum z żadnym z nich porównać się nie da. Już to wiem, że w tym całym systemie służby zdrowia bardzo wiele zależy od samych ludzi, a nie od ustaw.
Kiedy tata trafił do Dutkiewicza, już nie miał świadomości, na swoje ostatnie 4-5 dni. Mama by sobie sama nie poradziła z ustawianiem leków. Powiem ci, że nigdy nie zapomnę wejścia do hospicjum, a potem pierwszego przejścia korytarzem, wzdłuż sal chorych. Wspierałem was, ale nie miałem właściwie świadomości kogo. Wiedziałem, że należy, czułem to, ale nie wiedziałem. Jak ja się wtedy bałem… Krzyków, zapachu, klimatu miejsca, gdzie umierają ludzie. A tu taki szok, na plus. Wszedłem jak do domu. Tak, takie miałem skojarzenia i to mnie bardzo uspokoiło. Wprawdzie wiedziałem wcześniej, że w hospicjum jest zupełnie inaczej, przygotowała mnie mama, ale to trzeba samemu przeżyć. Mama podkreślała, że w hospicjum jest zupełnie inna opieka, podejście z sercem do rodziny i do pacjenta. To mnie tutaj urzekło najbardziej, że ci ludzie znajdują w sobie wciąż i wciąż tyle empatii. Oni na co dzień widzą, jak ludzie umierają. Codziennie przypomina im się o własnej śmiertelności i codziennie znowu przychodzą do pracy.
Byłem bardzo zadowolony, że hospicjum zacząłem pomagać, jeszcze zanim pożegnałem w nim tatę. Nie neguję tych, którzy zaczęli z powodu osobistych doświadczeń, mówię po prostu, że mi z tym dobrze, bo z tą pomocą ruszyłem wcześniej. Na kolejnej akcji stawiłem się chyba już w miesiąc po pogrzebie. Mogło być też tak, że byłbym do instytucji rozczarowany, zły, że dałem swoją twarz i swój czas. Nie jestem. Zanotowałaś?
Notowała Magda Małkowska
Jest wiele powodów, by pomagać drugiemu człowiekowi. Jest wiele powodów, by wesprzeć działalność Fundacji Hospicyjnej, która prowadzi działające od 35 lat Hospicjum dla Dzieci i Dorosłych im. ks. E. Dutkiewicza SAC. Każdego roku troskliwą i profesjonalną opiekę otrzymuje blisko 1000 chorych. W pomoc wszystkim naszym podopiecznym zaangażowani jesteśmy w 100 procentach. #ZnajdźSwójPowód, przekaż nam swój 1% podatku i pomóż nam pomagać. O swojej motywacji opowiedz znajomym, np. na facebooku, twitterze lub na instagramie. Dziękujemy!