2+2 = 4
Nigdy nie byłam gruba. Nie mogę powiedzieć o sobie filigranowa, bo jak mawia moja babcia kobiety w naszej rodzinie są grubej kości, ale śmiało mogę powiedzieć, że szczupła byłam. Dieta? Nigdy. Do czasu. Wszystko zaczęło się od walentynkowego balu. Upolowałam świetną kieckę w lumpeksie, taką z odkrytymi plecami. Sęk w tym, że ledwo się w niej dopięłam. Postanowiłam więc, że zrzucę dwa kilogramy. Wystarczył tydzień, a ja zobaczyłam rezultaty. Skoro dwa, to czemu nie cztery. Waga szybko spadła w dół, a ja zbierałam pochwały.
Łatwo przyszło, łatwo poszło
Moja waga ciągle się wahała. Kilogramy zniknęły tylko po to, żeby wrócić za chwilę z impetem. Fizycznie wyglądałam świetnie, gorzej moja psychika się miewała. Odmawiałam sobie jednej z największych życiowych przyjemności – jedzenia. Popadłam w kaloryczną obsesję. Przestałam jeść obiady, głód zabijałam wypijając kilka litrów wody. Po chwili i to przestawało działać. Bywały momenty, że budziłam się w nocy, biegłam do lodówki i pochłaniałam z niej wszystko to co pod ręką miałam. Dopadało mnie wówczas chwilowe poczucie ulgi, a zaraz po tym wyrzuty sumienia. Oglądałam się z każdej strony, czy aby może nie przytyłam. Nie akceptowałam siebie, nienawidziłam swojego ciała. To właśnie jednej z takich nocy po raz pierwszy zwymiotowałam.
Rzygam tęczą
Śniły mi się słodkie maślane bułki, drożdżówki, ptysie z kremem i fast foody. Wracałam z uczelni, zahaczałam o cukiernię, kupowałam co popadnie, nim byłam w domu wszystko zjadałam. Zatrzymywałam się przy każdej budce zapiekankami na każdym możliwym rogu. Jadłam bez opamiętania. Chodziłam ze znajomymi na lunch w ciągu dnia, zamawiałam duże obiady, całość dopełniałam deserem. Koleżanki nie mogły wyjść z podziwu, że taka laska a tak może się bezkarnie objadać. Czułam dumę, że żadna nie zna mojego fortelu. A potem wracałam do domu i z czułością obejmowałam toaletę, żeby nazajutrz powrócić do swojego rytuału.
Kamuflaż
Nigdy nie zostałam przez nikogo przyłapana. Nauczyłam się dyskretnie wymiotować. Starałam się być bezgłośnie, wymykałam się po cichu. Nikt nigdy niczego nie podejrzewał. Bulimia to taka ukryta choroba. Jak masz anoreksje, to nie jesz, i jesteś chuda. A ja przecież raz, że nie mało jadłam, to jeszcze normalnie wyglądałam. Każdy myślał, że jestem super fajna, a ja okupowałam to wielkim cierpieniem. Palił mnie przełyk, dostałam refluksu, czekała mnie gastroskopia. Bałam się, że to się wyda, że się zorientują. Ale bingo. Mój kamuflaż przeważył na szali.
Tonący brzytwy się chwyta
Na konsekwencje nie musiałam czekać zbyt długo. Zatrzymał mi się okres, zęby mi ściemniały. Dostałam trądziku, byłam osłabiona, o wszystkim zapominałam. Zawalałam kolokwia, dopadła mnie anemia. Zaczynałam być cieniem samej siebie. Dopadało mnie natrętne myślenie, świat kręcił się jedzenia, wokół mojego brzucha. Nienawidziłam u siebie tej części ciała. Wstydziłam się powiedzieć o problemie w domu, poszłam więc do rodzinnego lekarza. Przepisał mi jakieś tabletki na zmniejszenie apetytu. W ogóle mnie nie zdiagnozował. Kolejną wizytę zaliczyłam u psychologa, kazał mi iść na terapię grupową, termin wyznaczył za pół roku. Nie wytrzymałam, powiedziałam o wszystkim mamie. Jej metoda pomocy okazała się najgorsza z możliwych. Poszła w tuczenie mnie. A ja w dodatkowe wzmożone wymiotowanie.
Ostatnia prosta
Uznałam, że nikt mi nie pomoże, jeśli nie będę chciała zacząć pomagać sobie sama. Zaczęłam szukać poradników, forów, blogów, książek. Chciałam jakiejś inspiracji, jakiegoś punktu odniesienia, że jeśli komuś się udało to i mnie się musi udać. Tak poznałam Iwonę, do dziś się przyjaźnimy. To ona podpowiedziała mi jak jeść pięć zbilansowanych posiłków co dzień. To ona wskazała mi drogę, jak uciekać od ataków jedzenia. Zaczęłam chodzić jogę, uprawiać nordic walking, pływać. Początki to była mordęga, bo ani nie umiałam, ani nie lubiłam gotować. Jak się gotuje, to trzeba próbować, jak się próbuje to się zjada dodatkowe kalorie, próbowałam więc w ciemno, zawsze coś spierniczyłam. Obiecałam sobie, że wraz z końcem starego roku ani razu się nie porzygam. I obietnicy póki co skutecznie dotrzymałam.
Dlaczego ja?
Przyczyny? Na próżno ich szukać. Nie miałam trudnego dzieciństwa, kłopotów, nie byłam obarczona żadnym problemem. Chciałam trochę zeszczupleć, jednocześnie kochałam jedzenie. Znalazłam więc sposób na takie dwa w jednym, przyjemne z pożytecznym, jem, czyli mam to co lubię i wymiotuję, co sprawia, że wciąż jestem chuda. Proste. Zawsze miałam tendencję do nerwicy natręctw. Kompulsywne zachowania towarzyszyły mi od zawsze, ale nigdy się na nich nie skupiałam. Później jednym z takich zachowań stało się właśnie jedzenie. Liczyłam schody, układałam wszystko w kosteczkę w szafkach, myłam wiecznie ręce, czesałam włosy zawsze w jedną stronę. Wiesz, miałam na pęczki takich zachowań. To w nich się źródła dopatruję.
Lek na całe zło
Miłość podobno uskrzydla, chyba jestem tego niezbitym dowodem. Moje koło ratunkowe na imię ma Janusz i bardzo mi pomaga. Czy mu się przyznałam? Nie, nie od razu. Sam widział, że coś jest nie tak. Nie dopuszczałam do naszych wspólnych wyjść czy kolacji, zawsze mówiłam, że już jadłam, spożywcze sklepy szerokim łukiem zawsze omijałam. Kiedyś przywiózł wielkie pudło lodów, zjadłam je mgnieniu oka, dopchnęłam to chipsami, potem do lodówki po sałatkę poszłam. Kolejnym krokiem było zniknięcie w toalecie na pół godziny. Słyszał, zapytał czy się pochorowałam. Spłakałam się wtedy strasznie, ale do wszystkiego mu się przyznałam. Myślałam, że ucieknie ale został. I trwa przy mnie do tej pory.
Strach ma wielkie oczy
To, że nie rzygam od dłuższego już czasu wcale nie oznacza, że jestem do końca zdrowa. Bulimiczka to taka osoba, którą można niejako porównać do alkoholika. Zaleczyć ale nie wyleczyć, wymiotowanie jest jak nałóg, chwila przyjemności, okupiona godzinami cierpienia. To tak jak z piciem i kacem. Nie wiem czy mam rację, może na siłę szukam wspólnego mianownika? Boję się czasem, że wrócę do punktu wyjścia, że nie będę umiała zdrowo podejść do tematu jedzenia. Z domu pozbyłam się wagi. Dużo ćwiczę, czytam, opanowuję techniki relaksacyjne. Kiedy dopada mnie silny głód staram się jakoś odcinać od źródła jedzenia. Wychodzę z domu, chwytam za książkę, do sklepów zawsze z listą zakupów chodzę.
Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą
W przyszłym roku planuję ślub, marzę o dzieciach, i mam nadzieję, że sen się spełni, choć niejeden lekarz mi to odradzał. Ja jednak wiem, że najgorsze za mną i że wszystkiemu co przede mną bez trudu podołam. Koduję sobie w głowie, że nie mogę zaprzepaścić tego co osiągnęłam, dla siebie jestem zwycięzcą, bo jakby nie było to w pewnym stopniu bulimię, tego podstępnego wroga jakoś pokonałam. Czasem dopadają mnie wyrzuty sumienia, kiedy na przykład zdarzy mi się zjeść za dużo. Staram się unikać takich sytuacji i bardzo się pilnować. Staram się by mój świat nie musiał się kręcić wokół jedzenia. Dziś mam apetyt wyłącznie na życie. I tego się trzymam.