Mając 15 lat, wyprowadził się z domu z Sieniawy Żarskiej i potem rzadko go odwiedzał. Został komikiem (Paranienormalni) i stand-uperem. W nowym programie TTV „Rzeczy, których nie nauczył mnie mój ojciec” – Robert i jego tata Tadeusz porwali się na remont pawilonu, by powstał w nim wiejski lumpeks. Po trzydziestu latach obydwaj mają do załatwienia parę innych spraw. Rozmawiamy z Robertem o świadomym ojcostwie, relacji z chorym ojcem i o miłości jego życia. Tej od pierwszego wejrzenia.
Jak będzie nazywa się lumpeks twojego taty?
– Sklep już działa, ale nazwy nie ma. Dlatego na Instagramie zorganizowałem konkurs i wygrała „Szmatka u Tadka”. Na święta jadę do taty i spróbuję zorganizować szyld. Sporo osób pisało do mnie z pytaniem, gdzie dokładnie jest ten sklep, bo chcą tam jechać na zakupy. Może podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, ale włożyliśmy w remont kawał serca? Dla taty to nie jest zwyczajna praca, ale zajęcie, które wyznacza mu rytm dnia. On fajnie odnajduje się w rozmowach z ludźmi. Wielu przyjeżdża nie po ciuchy, ale po to, by z nim pogadać.
Jak twój tata znosi popularność?
– Dla taty wszystko skończyło się, kiedy zgasły kamery i ekipa filmowa wyjechała latem z Sieniawy. Po trzech tygodniach filmowania emocje opadły, ale od tej pory dzwonimy do siebie codziennie, ja mówię: „halo Warszawa”, a on: „halo Sieniawa!” Takie mamy hasło, po którym pada kilka krótkich żołnierskich, ale serdecznych zdań. Kiedy zaproszono nas niedawno do studia „Dzień Dobry TVN”, tata już dzień wcześniej mówił, że może on nie pójdzie, bo to jednak telewizja na żywo. Jednak kiedy wjechaliśmy na górę do studia i drzwi windy otworzyły się, popatrzył i powiedział tylko:
„Synek, ale dlaczego tu jest tyle ludzi?”. Potem dziwił się, że wszyscy go witają: „Panie Tadeuszu”. Ja mu powiedziałem: „Tata, ale ty przecież jesteś gwiazdą. Ludzie cię lubią i znają”.
Jak mówię, że fani chwalą jego cudowne powiedzonka, on macha ręką. Ma taki zwyczaj, że przyjmuje komplementy, tak samo jak nimi częstuje, czyli oszczędnie.
Robert, ty podczas programu często płakałeś. Nie wstydziłeś się?
– Jestem kolesiem, który nie wstydzi się pokazać, że czegoś nie potrafi albo że się wzrusza. Normalnie płaczę, a czasem potrafię się obsmarkać i potrzebuję kilku minut, by dojść do siebie. Ludzie wcześniej postrzegali mnie przez pryzmat estrady, gdzie zawsze jestem pod krawatem, dobrze uczesany i taki „ą”, „ę”. Może wyobrażali sobie, że jestem celebrytą, które żyje w zamku i mam złote klamki? Tymczasem okazuje się, że jestem facetem, który wychował się w niewielkiej Sieniawie. My z ojcem bardzo zbliżyliśmy się podczas trwania programu. Przez lata te uczucia, które były tłumione, naturalnie eksplodowały.
Nie bałeś się, że to zostanie odczytane jako niemęskie?
– Być mężczyzną to nie znaczy, że trzeba mieć duże mięśnie i groźną brew. Moim zdaniem to odpowiedzialność najbardziej świadczy o męskości. Od ojca nauczyłem się dotrzymywać „słowa honoru”. Dla nas obu to są wiążące słowa, które sprawiają, że nie trzeba podpisywać umowy ani stawiać pieczątek. Oczywiście to dziś traci na znaczeniu. W jednym z odcinków opowiadałem, że pożyczyłem komuś pieniądze i do tej pory nie mogę ich odzyskać. Ojciec mówi, że bywam naiwny, ale ja zrobiłem to, bo ktoś mi kiedyś pomógł i chciałem, by dobro krążyło po świecie. Dlatego też nie wstydzę się łez. Czasem tylko obawiałem się, że widz pomyśli, że tego płakania w programie było za dużo i że Motyka beczy pod publiczkę. Pamiętam taki moment, kiedy poszliśmy z ojcem na cmentarz, by odwiedzić grób mamy, ekipa zachowała się wspaniale. Kamery odjechały, prawie ich nie widzieliśmy, nie filmowano naszych twarzy i naprawdę przeżyliśmy z tatą bardzo intymny dobry moment.
Uczysz syna, że emocji nie można tłumić?
– Kiedyś mówiłem do syna: „Bądź twardy, nie rozklejaj się”. Ale dziś wiem, że te hasła nie działają. Jeżeli ktoś płacze i to niezależnie czy dziewczyna, czy chłopak, trzeba mu dać popłakać. Kiedy mój syn albo córka nie radzą sobie z emocjami, bo np. nie zaliczyli testu, to nie wchodzę w tę sytuację z butami i nie mówię, żeby się ogarnęli. W takim momencie człowiek potrzebuje wsparcia i bliskości. Mówię więc, że mi przykro i że rozumiem, co czują, bo to bardziej pomaga niż stawianie do pionu. Jako rodzic jednak daję do zrozumienia, że mogę pomóc.
Michael Jordan, którego uwielbiam, powiedział, że dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Ja się tego trzymam.
Starasz się nie popełniać tych błędów, które popełnił twój ojciec?
– Jasne. Wczoraj mój syn, który ma 22 lata, przyszedł i powiedział, że chciałby ze mną wypróbować drona. W pierwszym odruchu miałem ochotę powiedzieć: „Daj spokój!” Byłem zaspany, leżałem pod kocem. Spojrzałem na termometr, było minus 3°C i szaro z oknem. Ale mu powiedziałam: „Stary jasna sprawa” i poszliśmy na łąkę. Nie jestem oczywiście idealnym ojcem, zdarzało mi się, że odpisywałem ludziom na smartfonie nieistotne rzeczy, kiedy dzieci do mnie przychodziły z prośbą o pomoc. Potrafiłem je ignorować. Dopiero moja córka postawiła mnie do pionu.
A czego cię nauczyła twoja żona?
– Zawsze się wzruszam, jak opowiadam, że poznaliśmy się w technikum, kiedy ona miała 16 lat, a ja 18. Spojrzałem w jej brązowy oczy i w nich przepadłem. Uważam to za wielkie szczęście, bo niektórzy ludzie całe życie szukają miłości i jej nie znajdują. Ja od początku czułem, że to jest kobieta, z którą chciałbym się zestarzeć. Zawsze będę podkreślał, że żona poświęciła swoją karierę zawodową, żebym ja mógł realizować własne marzenia. Gdybyśmy oboje postawili na pracę zawodową, chyba nie udałoby nam się zbudować szczęśliwego domu. Tym bardziej że dużo jeżdżę po Polsce z kabaretem. Monia jest inspiracją dla wielu pomysłów, to ona podsuwa mi różne fajne grafiki do plakatu czy na okładkę do płyty.
Zobacz także: Anita Lipnicka: „Kochałam, szalałam, płakałam… To wszystko człowieka zmienia”
Dlatego uważam, że mój sukces to jest nasz wspólny sukces.
Ale wracając do twojego pytania, powiem ci, że żona jest moim bezpiecznikiem, żebym nie zwariował. Kiedy widzi, że mam za dużo na głowie, to szuka możliwości, żebym odpoczął. Ona nauczyła mnie podróżować. Czasem mówi, że kupiła bilety i lecimy na kilka dni do Rzymu. Ja wtedy bronię się, bo mam dość wyjazdów z kabaretem. Ona jednak potrafi mnie namówić, że bilety teraz kosztują 99 złotych i już taka okazja się nie trafi. „Ogarnij się; ciesz się, że jesteśmy razem”, krzyczy. Ale to nie znaczy, że jestem pod pantoflem, my po prostu jesteśmy jakby jednym organizmem.
Jak czujesz się z tym, że twoja córka ma teraz dokładnie tyle lat, ile ty, gdy poznałeś żonę?
– Hania ma 16 lat i jest zakochana, ale na szczęście ja lubię jej chłopaka. To jest oczywiście trudne przeżycie dla każdego taty.
Na początku myślałem sobie: „To już koniec! On mi ją zabierze! A przed chwilą razem z córką lepiłem bałwana”.
Myślę, że moim największym sukcesem jest to, że choć nie naciskam i nie wyciągam na siłę informacji, to my z Hanią możemy rozmawiać na takie tematy. Bo ja jako dzieciak nie rozmawiałem z ojcem o moich emocjach. Kiedy teraz patrzę na Hanię i jej chłopaka, widzę wszystko przez pryzmat tego, co sam przeżyłem z Moniką. Widzę piękną miłość. Pamiętam, że gdy ktoś próbował mi przed laty powiedzieć, że Monika jest na chwilę, odgrażałem się, że to na całe życie i nie pomyliłem się. Myślę, że moja córka widzi, jakim uczuciem darzę żonę, dlatego moja relacja jest dla niej wzorem, jak budować w przyszłości rodzinę. Jestem więc spokojny i mam do córki zaufanie.
Robert, co ci dał ten program?
– Oglądam każdy odcinek, choć byłem tam i sam to wszystko przeżywałem. A jednak o godzinie 22.00 siadam, by znów popatrzeć na tę przygodę dwóch facetów, którzy próbują odnaleźć się pod przykrywką remontowania pomieszczenia na lumpeks. Obserwuję nasze miny. Widzę moją zachmurzoną twarz i pamiętam, że w tym momencie chciałem coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język, choć gotowało się w mnie. Teraz jak więcej rozumiem.
Kumple mi mówią: „Stary, jak ty to wytrzymałeś? Ja po trzydziestu minutach ze swoim starym nie mam już o czym gadać!” albo: „Jakby mi ojciec tak powiedział, awantura gotowa”.
Jednak ja teraz bardziej doceniam chwile z ojcem. Być może dlatego, że nie mam już mamy. Niech nikt mi nie mówi, że czas leczy rany. Co wieczór modlę się, żeby ona mi się przyśniła, bo okropnie za nią tęsknię, ale mama – cholera jasna! – mi się nie śni. Dlatego doceniam, że ojciec jest. Nawet to, że pokłócić się z nim mogę. Jak teraz przyjeżdża do mnie do Warszawy, to przygotowuję dla niego play listę z filmami i oglądamy „Poszukiwacze zaginionej Arki”, „Parszywa dwunastka”. Mogę z nim tak pięć godzin siedzieć, choć wszystkie te filmy już widziałem.