Myślicie, że to tylko w komediach romantycznych? Nic bardziej mylnego. To życie. Samo życie. Cztery bohaterki, czterech bohaterów. One: zdeklarowane singielki albo po trudnym związku, wkurzone, zmęczone, dwie z nich w ogóle nie chciały wyjść z domu 31 grudnia. Jedna znalazła miłość za progiem swojego mieszkania.
Agata
Tydzień przed Wigilią rzucił mnie narzeczony, mieliśmy się pobrać w kolejne wakacje. Święta przeleżałam w łóżku, podobne plany miałam na sylwestra. Jednak popołudniu wpadła do mnie koleżanka, która też rozstała się z facetem. Przyniosła butelkę wiśniówki i rzuciła: „Chociaż się upijmy”. Szybko zorientowałyśmy się, że jedna butelka nam nie wystarczy. Już trochę wcięte poszłyśmy do pobliskiego supermarketu, gdzie ludzie robili ostatnie zakupy. Zachowywałyśmy się strasznie, głośno komentowałyśmy, że po co się bawić, jak widziałyśmy pary, zaczepiałyśmy je: „I tak się rozstaniecie, po co ta szopka, miłość nie istnieje”. Do koszyka wrzuciłyśmy kilka butelek kolorowej wódki i szampana.
„Nie przesadzacie?” – spytał facet, który stał przed nami do kasy. On chyba chciał zażartować, ale ja się wściekłam. Zaczęłam krzyczeć na niego, że to kompletne chamstwo tak kogoś zaczepiać. „Bo wy nie jesteście chamskie” mruknął i zaczął pakować swoje rzeczy do plecaka. Nawet nie patrząc na mnie, odwrócił się i zaczął wychodzić. Pobiegłam za nim „Jestem chamska, bo mam złamane serce! Też byś się tak zachowywał!”. „No akurat nie, bo też się z kimś rozstałem, nie jesteś jedyna” rzucił.
Zaczęliśmy rozmawiać, było zimno, więc w końcu spytał się, czy wpadniemy do knajpy, gdzie będzie tej nocy, nie musimy mieć zaproszenia, bo to knajpa jego kumpla. „Pewnie” odpowiedziałyśmy, miałyśmy się tylko ogarnąć i przebrać. W domu wpadłam w panikę, po co mamy iść, to absurd, to jakiś obcy koleś i na dodatek pewnie sfrustrowany, bo po rozstaniu. Zaczęłam widzieć rzeczy, hmm, trzeźwo. To koleżanka niemal siłą mnie zaciągnęła na tę imprezę, chciała się zabawić. No i zabawiłyśmy się obie. Ja wyszłam za mąż za chłopaka z supermarketu rok później, ona za jego kumpla… dwa lata później.
Karolina
Od zawsze nienawidziłam Sylwestra, nie dlatego, że przeżyłam kiedyś coś nieprzyjemnego ostatniego dnia roku. Po prostu zabawa na życzenie wydawała mi się absurdalna. W 2015 roku byłam już dość długo sama, ale nie płakałam z tego powodu. Zajmowałam się karierą, w końcu, po latach odkładania, wzięłam kredyt i kupiłam mieszkanie. To miał być pierwszy Sylwester w nowym miejscu. Na początku chciałam nawet zrobić kameralną kolację dla przyjaciół, ale większość z nich planowała jechać w góry. Mnie też to proponowano, ale nie mogłam. Miesiąc wcześniej adoptowałam kotkę. Była jeszcze dzika i zalękniona. 31 grudnia rano sprzątałam na tarasie, zorientowałam się później, że zostawiłam otwarte drzwi. Przestraszyłam się, że zwierzak uciekł, szczególnie, że wołałam ją i nie reagowała– przewaliłam całe mieszkanie, kota nie było. Zdenerwowałam się, bo wokół wystrzeliwano petardy. Ubrałam się więc wyszłam jej szukać. Cały czas wołałam: „Tośka, Tośka, Tośka…”.
„Zginęło pani dziecko?” zaczepił mnie na osiedlu mężczyzna.. „Nie, kot” zaśmiałam się. On też się zaśmiał, powiedział, że ma trochę czasu i mi pomoże, ale jego zdaniem kot cały czas jest w domu.
Też należał do teamu kociarzy i miał podobne zdarzenie ze swoim kocurem. Szukał go, jak wariat, a tymczasem futrzak siedział za szafą. „Dobra, chodźmy do mnie” mruknęłam. Po drodze okazało się, że facet mieszka w tej samej klatce i na tym samym piętrze. Też się niedawno wprowadził. I cóż, miał rację. Tośka siedziała ukryta za jednym z kartonów– nie mam pojęcia, jak mogłam jej wcześniej nie zauważyć. Dziś się czasem śmiejemy z moim facetem (tak, wciąż ma mieszkanie na tym samym piętrze – teraz je wynajmuje), że to przeznaczenie. Choć dzień później, jak opowiadałam tę sytuację przyjaciółce, krzyczała: „Jesteś nienormalna, przecież to mógł być morderca, który pod byle pretekstem chciał do ciebie wtargnąć”.
Dobrze, że nie byłam jednak ostrożna.
Ewa
Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, koleżanka wyciągała mnie na domówkę. Miałam jechać z chłopakiem, który mi się podobał i z którym czasem się spotykałam, ale on w ostatniej chwili odwołał. Byłam wściekła, podejrzewałam, że mnie wystawił, bo ma kogoś innego. Kiedy się denerwuję, nie lubię pić, postanowiłam pojechać na sylwestra własnym autem. Tamtego dnia byłam zmęczona, wcześniej spędziłam dzień u chorej babci, sprzątałam jej mieszkanie, robiłam obiad, potem jeszcze musiałam pracować. Byłam zdekoncentrowana i pewnie dlatego na światłach nie zauważyłam auta po prawej, które miało pierwszeństwo.
Doszło do stłuczki, z hondy wyskoczył facet, machał rękami. Przyznam, że gdy go zobaczyłam, zamarłam. Straciłam język w gębie, zaczęło walić mi serce. Wyglądał, jak facet z mojego snu. Ideał. On później przyznał, że poczuł to samo.
Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, zaczęłam go przepraszać, błagać, żeby nie wzywał policji, bo samochód jest na mojego tatę, który strasznie się wścieknie. Tłumaczyłam się, jak nastolatka. On nagle odpuścił, był bardzo miły, uspokajał mnie. Spisaliśmy umowę, wymieniliśmy się kontaktami. Kompletnie skołowana pojechałam na imprezę, bawiłam się średnio. O północy dostałam SMS: „Mam nadzieję, że już jest pani spokojna, w końcu wszystko zdarzyło się w zeszłym roku”. To był on, mężczyzna z hondy. Zaczęliśmy do siebie pisać, on był gdzieś ze znajomymi, ja gdzieś ze znajomymi. Każde z nas gdzieś się zamknęło, straciliśmy zainteresowanie resztą. Potem, nad ranem, jeszcze gadaliśmy przez telefon. A następnego dnia? Następnego dnia poszliśmy na randkę. Cała sytuacja miała miejsce 10 lat temu. I choć może nie jesteśmy idealnym związkiem, wciąż się kochamy. Mamy dwoje dzieci, właśnie budujemy dom.
Monika
300 kilometrów. Tyle musiałam przejechać, żeby dotrzeć na imprezę sylwestrową do mojej współlokatorki ze studiów. Byłam na święta w rodzinnym mieście, wstałam o piątej, żeby zdążyć na pociąg. Wsiadłyśmy do złego, w przeciwnym kierunku. Na szczęście udało się przesiąść. Jechałyśmy we dwie. Obie po serii idiotycznych związków. Z myślą: pijemy, bawimy się, zero chłopów. Do dziś nie mogę się nadziwić, że się na to zdecydowałam. Oprócz tego, że godzina zabójcza, podróż była tą z serii wysokiego ryzyka. Jechałyśmy do miasta, z którego pochodzili faceci – bohaterowie moich ostatnich trzech kompletnie idiotycznych związków. Mało? To ten sam krąg znajomych, co moja współlokatorka. Nie czarujmy się, pchałam się więc w paszczę lwa.
No i oczywiście poznałam kolejnego z tego kręgu… Był jakiś taki wyniosły, przyszedł z misiem i twierdził, że wziął go po to, żeby mieć z kim pić, siedział na podłodze pod ścianą w pokoju, gdzie były tańce. Potem dowiedziałam się, że to ten M., o którym gadały koleżanki, jaki to playboy i bóg-wie-co. Przysiadłam się – idiotka – i zagadałam. Coś musiało pyknąć (choć kompletnie tego nie pamiętam), bo potem przez całą noc łaził za mną, żeby załapać się na seks. Odganiałam go, mówiąc: „Daj spokój, nic z tego nie będzie, nie jestem taka”. A on mędził: „Ale na chwilkę chociaż”. Ładna mi chwilka, bo jesteśmy już razem 18 lat i mamy nastoletnią córkę.
Zatem nici z postanowienia, że zero chłopa, a tym bardziej stamtąd.
spisała: Katarzyna Troszczyńska