„Szukam męża, ale bez ściemy. Nie mam czasu na czekanie, jeśli masz tempo żółwia” – tak powinny anonsować laski na Tinderze. Sorry za wyrażenie „laski”, ale jak Kuba Bogu, tak… Bo ja też mam wrażenie, że jestem uprzedmiotowiony. Nad waszym łóżkiem zamiast obrazka z Bozią, zdjęcie rodziny. Moje zadanie? Jak najszybciej się w to wpasować.
Kobiety na Tinderach dzielą się na dwie grupy. Na te tuż po 30-tce, które już histerycznie szukają faceta, najlepiej nie z odzysku, choć każdy i tak podejrzany, bo skoro żadna go nie chciała, to musi być jakiś wybrakowany albo psychopata. Znajomy mówił mi, że zawsze opowiadał ckliwą historię o długoletnim związku, gdzie ona go zdradziła i zraniła tym samym. „To wystarczało, nie musiałem tłumaczyć, że nie znalazłem jeszcze kobiety, z którą chciałbym być” – tłumaczył. Tym bardziej, że wśród tych najbardziej podejrzliwych też nie zamierzał wybierać, więc kłamstwo uchodziło mu właściwie na sucho, bo do drugiej randki nigdy nie dochodziło.
Siadasz wieczorem. Oglądasz zdjęcia, czytasz co lubią, kim są, o czym marzą. Co za bzdury piszą. Najczęściej są tu z ciekawości, oczywiście pierwszy raz w życiu, i na luzie. Czasami jakiś romantyczny cytat, ale zakończony ironią, by zdjąć z niego ciężar napięcia. Bo one są lekkie jak motyle, lubiące zabawę, niezobowiązujący flirt i tak dalej. HA HA HA. „Niezobowiązujący”odbija ci się czkawką, jak przez pięć minut nie odpiszesz, bo akurat chce ci się siku (nie daj Boże kupe). To już znak, że ściemniasz. Jak nie ściemniasz, jesteś online 24/h.
A więc czytasz te podpisy pod zdjęcia, kompletnie nieświadomy. Patrzy na ciebie uśmiechnięta buzia albo kocie oczy i czasami to jest impuls, że odezwiesz się akurat do tej, a nie innej dziewczyny. Nie masz pojęcia stary co cię czeka!! Przez rok siedziałem na Tinderze. Przez rok czułem się jak żywa przynęta.
– Ile chcesz mieć dzieci? – Gdzie chciałbyś mieszkać? – Gdzie pracujesz, ile zarabiasz, sam mieszkasz czy z kolegami/rodzicami? – Masz dzieci? – to stały zestaw pytań, które w niby luźnej rozmowie zawsze się powtarzają. Jak przegląd konia, czy akurat ten wygra wyścig.
– Gdzie byłeś jak cię nie było? Nie pisałeś a byłeś online? Po co? Dlaczego jeszcze się nie wylogowałeś z tindera skoro piszemy? I co mam jej napisać? Że żyję, myślę o niej, ale oprócz tego oddycham, jem, wypróżniam, spotykam ze znajomymi, loguje bo nie mam tam kilka rozpoczętych korespondencji. Bo, wreszcie, nie wiem co będzie?
Jest jeszcze jedna grupa, tych przed 40-tką. Drugi sort – jak żartują moi koledzy. Po rozwodach, z dziećmi. Im to się dopiero pali grunt pod nogami. Jakby tylko mogły, to najchętniej walizki już by spakowały i przeprowadziły faceta do siebie. Obiad ugotowany, trzydaniowy, seksowna bielizna, kwiaty w doniczkach, szuflada z lawendą- gotowe życie po prostu czeka. Bylebyś nie zwlekał, o tu jeszcze czas jest ważny. Nie dość, że ten co świeżak, to szybko wyłapany, to jeszcze one myślą: „Jak do czterdziestki nie znajdę, to później kto będzie mnie chciał”. Więc one się spieszą bardzo i facetów pospieszają. Bo pogadasz wirtualnie z nią o życiu, jest miło, przyjemnie, umawiacie się, a ona już chce deklaracji. Ona już myśli, że wy razem tak zostaniecie. Kurde nie wyślesz SMS-a jak obiecywałeś, to albo bombarduje cię wiadomościami, albo gdy dzwonisz jest obrażona! No ja pierdzielę. Serio? Jakbyś miał wybrać w katalogu po zdjęciu laskę, iść z nią na randkę i już wiedzieć, czy to ta na resztę życia. Bo ona NIE MA CZASU. Jej się spieszy, ona nie chce tracić ani chwili na jakieś niezobowiązujące spotkania, z których nie wiadomo, co wyjdzie, bo przecież może nie wyjść nic. A ona? Będzie starsza o kilka miesięcy i bliżej tej przeklętej czterdziestki. A może jakaś inna okazja przejdzie jej koło nosa, kiedy będzie z tobą się umawiać do kina, drinka, czy weekendowy wypad. Ona chce deklaracji od razu! Od razu chce mieć pewność, że to nie ściema.
Szczerze? One są jak piranie, którym wody brakuje i złapanie zębami pierwszego lepszego, ale zdeklarowanego jest jedynym celem ich emocjonalnego życia. One nie bawią się w rozmowy, w poznawanie się, w spotykaniu się, wyczuciu. Walą kawę na ławę, jakie są, z czym mają problem, czego oczekują od faceta (niejedna kazała mi wysłać zdjęcie penisa, by rozmiar się zgadzał) i badawczo przyglądają się, jak reagujesz. Siedzą, nerwowo spoglądając w zegarek, jak już wiedzą, że nic z tego nie będzie, że ja – czyli ten gość naprzeciwko – chce powoli, spokojnie, zobaczyć, czy w ogóle do siebie pasujemy, banalnie poznać się lepiej. Ich to nie interesuje. „Gościu albo się decydujesz albo dupy mi nie zawracaj”. Dosłownie. A gdy tylko wychodzisz, łapią za telefon i przeglądają kolejne zdjęcia i oferty mając nadzieję, że tym razem szczerze matrymonialne i poważne.
Kręcą się w kółko, coraz bardziej sfrustrowane, zdyszane, nieobecne. Bo to jest wyścig. Wyścig po faceta, po jego uwagę, SMS-y, telefony, zainteresowanie.Jakby nie było innej drogi. Nasi dziadkowie chodzili do kawiarni, pili kawkę, zapalili papieroska, następnym razem złapali się za rękę w kinie, ona napisała wiersz, poperfumowała kopertę, on kupił kwiatka albo zebrał na łące. Rozumieli pojęcie czasu.
Tinder, Facebook, portal randkowy, whatever – nawet w wirtualu nie da się na skróty. Wrzućcie Brada Pitta na tapetę albo Ryana Goslinga, a obrazki rodzinne odłóżcie na później. Nastawcie się na fajne spotkanie, relaks, dobrą kawę, a może coś was zaskoczy? A tak w ogóle gdybyście spuściły powietrze z tego balona, już dawno by was tu nie było.
ps. Iwona, sorry, nie przyjadę w niedzielę na obiad do twojej mamy. Znamy się tydzień!!!!