Po co marzyć? Nic tak nie frustruje jak marzenia. To one pokazują nam, w którym miejscu jesteśmy i boleśnie przypominają o codzienności.
Bo pomyślmy: wstaję rano, ogarniam dzieci, zbieram się do pracy. Kawa, śniadanie, przepychanki poranne – bo co ubrać, a gdzieś się zapodział zeszyt, a mąż ma znowu wszystko ma w d*pie i wychodzi wcześniej. I luz. Której z nas nie dotyka taki poranek, choćby od czasu do czasu.
I gdyby nie marzenia byłybyśmy w tym poranku opanowane. Nie wkurzałybyśmy się marząc o innej pracy, albo o innym mieszkaniu, czy w ogóle innym miejscu do życia. No dobra, czasami też o innym facecie.
O ile nasze życie byłoby spokojniejsze, gdybyśmy przestały marzyć. Dały sobie święty spokój z tymi bzdurami typu: „Marzy mi się, żeby…”. Tiaa jasne, żeby dostać gwiazdkę z nieba. Sięgnąć niemożliwego. Naiwna.
W końcu marzenia w dosadny sposób pokazują nasze porażki i rozczarowania samymi sobą. Zaczyna się od marzeń, kim będę, kiedy dorosnę. Liczyłam, że zostanę lekarzem, może stewardessą, a może otworzę biuro rachunkowe. I ZONK. Wylądowałam w budżetówce, na średnio płatnym stanowisku, albo wokół zawistnych kobiet, które tak jak ja marzyły o zupełnie innym życiu. Ale cóż, mają to co mają.
Później marzyłam o księciu na białym koniu. Miał być wysokim brunetem o ciemnych oczach. Inteligentny, wrażliwy i koniecznie z poczuciem humoru. Trafił się korpulentny blondyn – ale wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Okazało się, że facet bez specjalnej pasji, wygodny, i bierny. I może nigdy bym się nim nie rozczarowała, gdyby nie te cholerne marzenia o księciu kiedyś, a teraz o romansie z tym mimo wszystkim wysokim brunetem.
O ile życie byłoby łatwiejsze bez marzeń. Lądujesz w mieszkaniu, o ogrodzie pozostaje nadal ci marzyć. Z dziećmi jeździsz nad morze, choć wieje i pada, no bo jak w góry skoro one nie przejdą nawet kilometra, a żeby jechać gdzieś dalej? Przecież nie wysiedzą w aucie. Marzenia są po to, żeby o nich marzyć, więc siedząc opatulona w koc na plaży w Ustce, marzysz o miejscu, w którym właśnie chciałabyś być. A tak, może pogoda wcale by ci nie przeszkadzała i nie psuła nastroju.
No i jeszcze marzenia na swój temat. Chciałaś realizować swoje pasje, być kobietą ciekawą świata, ludzi. Kiedy myślałaś o sobie w przyszłości, uśmiechałaś się do siebie. Wow – wykorzystam życie do granic możliwości – zakładałaś, będę punkt po punkcie realizować to, co sobie wyznaczę. I będę szczęśliwa. To było twoje marzenie. I gdyby nie ono, dziś pewnie byłabyś naprawdę szczęśliwa, a nie sfrustrowana tym, co osiągnęłaś, a co dalekie bywa od tego, o czym marzyłaś. Owszem masz dzieci, mieszkanie, jakąś tam pracę (choć powiedzmy sobie szczerze – tyłka nie urywa). I mąż nie najgorszy, przecież bywają ci co biją i piją, a twój po prostu jest powszedni, bywa nudny i zwyczajny. Ot, życie.
Nie chcesz się konfrontować z marzeniami. Bo i po co. One są w tej sferze niedoścignionej, nieosiągalnej, choć nadal są tacy, którzy życzą ci „spełnienia marzeń” na urodziny, święta i imieniny. To najgorsze z życzeń, jakie możesz otrzymać. Phi – spełnienie marzeń, też mi coś, bzdura.
Gdybyśmy nie marzyli, nasze życie byłoby prostą linią, po której byśmy się posuwali do przodu. Nie mielibyśmy ani wzlotów, ani upadków. Nie płakalibyśmy nad sobą, nie myśleli, że jesteśmy tchórzami, którzy boją się zrobić krok w inną stronę niż tę, którą właśnie idziemy. Nasze życie byłoby zwykłe, bez niespełnionych oczekiwań, i smutku za tym, czego nie spróbowaliśmy.
Nie oczekiwalibyśmy dla siebie lepszego życia, albo innego. Nie myślelibyśmy o tym, co moglibyśmy osiągnąć, o zmarnowanych szansach i niewykorzystanych okazjach, które zaprowadziłby nas zupełnie gdzie indziej.
Więc jeśli nie zamierzasz realizować swoich marzeń, porzuć je. Daj sobie spokój. Przestań myśleć nad poranną kawą, jakby to było, gdyby twoje marzenie się spełniło. Przestań w nocy, kiedy nie możesz spać, zastanawiać się, kim byś była, gdybyś odważyła się zrobić coś, o czym zawsze marzyłaś.
Po co marzyć, skoro w ogóle tych marzeń nie chcemy spełniać. A przecież rolą marzeń nie jest sprawianie nam przykrości, wytykania palcem i mówienia: „Hahaha ty naiwna i co? I po co ci to było? To marzenie zmarnowane? Myślałaś, że samo się spełni?”.
Bo marzenia same się nie spełniają. Taka ich przypadłość. Nie wystarczy marzyć, żeby coś mieć. Po marzenia trzeba sięgać. Więc jak już marzysz, to odważ się je spełniać. Może się okazać, że niektóre z marzeń, wcale nimi nie są. Są jakąś mrzonką, do której wcale nie chcesz dążyć, ale na ich miejscu pojawiają się te, o które będziesz chcieć walczyć. W które uwierzysz.
Składamy się marzeń. Z takich małych drobnostek, kolorowych koralików, więc skoro je mamy, skoro są naszym udziałem, to dlaczego za nimi nie podążyć? Dlaczego zamykać je szczelnie w jakimś pudełku i nie pozwolić rozbłysnąć. Przecież to nasze marzenia, one nam nie zrobią krzywdy, wręcz przeciwnie, uczynią nasze życie takim, jakim byśmy chcieli, żeby było. A przecież życie mamy tylko jedno i nie da się marzyć o kolejnym, o innym, o powtórce. Po co o tym marzyć, skoro się nie spełni to, co niemożliwe.
A cała reszta? Wszystko jest w naszych rękach. Wszystko. To kim jesteśmy, gdzie będziemy zależy tylko i wyłącznie od nas. Pytanie, czy tego chcesz naprawdę? Bo jeśli nie, przestań marzyć i ciesz się tym co masz, po prostu.