Myślisz czasami: „a rzuciłabym to wszystko w pioruny i pojechała gdzieś sama”? Marzysz, żeby wyrwać się z kieratu – na chwilę, bo przecież każdy ma czasami dość i wyjechać bez obiadów, budzenia do szkoły czy przedszkola, kłótni o to, kto pierwszy idzie się kąpać? Tyle tylko, że te pragnienia pozostają tylko w twojej głowie, w sferze pragnień, bo myślisz, że nigdy nie będziesz w stanie swoich podróżniczych planów zrealizować? Mamy na to sposób! Marzena Filipczak w swojej najnowszej książce „Rozważnie i romantycznie” dzieli się swoim dziesięcioletnim doświadczeniem, pisze, co ubrać, jak się spakować gdzie pojechać, jak przygotować się do podróży w pojedynkę… Uważaj, jak przeczytasz, trudno będzie ci znaleźć argument, dlaczego nie wybierasz się w podróż, o której zawsze marzyłaś.
Ewa Raczyńska: Wiele kobiet podróżujących solo Pani spotyka?
Marzena Filipczak: „Wiele” to pojęcie względne, w zależności do czego się odniesiemy. Większość ludzi podróżuje jednak parami, potem są grupy trzy lub czteroosobowe, co jest bardzo wygodne i przede wszystkim ekonomiczne, bo koszty podróży rozkładają się na uczestników – dzieli się opłatę za taksówkę, wypożyczenie auta, nocleg. Podróże w takiej grupie są najtańsze. I jeśli podróżujące solo kobiety odniesie się do tych wszystkich ludzi, to nie jest ich za dużo. Ale też ich widok nie jest w świecie niczym szczególnym, zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej, przez którą przewalają się tłumy turystów z plecakami. Większość ludzi wybiera na swój pierwszy wyjazd właśnie ten kierunek, bo jest łatwy, bezpieczny, tani, a równocześnie egzotyczny; Tajlandię nazywa się nawet podróżniczym przedszkolem. Dziesięć lat temu, kiedy zaczynałam, na swoją pierwszą podróż też wybrałam daleką Azję i spędziłam w niej sześć miesięcy. Jadąc tam można zobaczyć, jak się to samodzielne podróżowanie je, czy nam się w ogóle podoba, a potem – ewentualnie ruszyć dalej.
Nim zdecydowała się Pani wyjechać sama, podróżowała w grupie?
Tak, jeździliśmy w grupce kilku zaprzyjaźnionych osób, zwykle do Skandynawii. Choć organizowaliśmy te wyjazdy samodzielnie, było to jednak zupełnie inne podróżowanie: samochodem z Polski, promem na półwysep skandynawski, potem jeździliśmy po Szwecji, Norwegii, Finlandii. Ponieważ żadnego z moich znajomych nie ciągnęła egzotyka, zdecydowałam się do Azji pojechać sama. Decyzja nie była prosta, bo kilka lat wcześniej w czasie wyjazdu z koleżanką w Nairobi zostałyśmy napadnięte, przez co przez wiele lat bałam się wyjeżdżać poza oswojoną Europę. W końcu zorganizowałam krótki wypad na Maroka. Ja byłam nim zachwycona, moje koleżanki dopiero po latach przyznały, że im się nie podobało, bo wciąż gapili się na nich mężczyźni rozbierając je wzrokiem. To pokazuje, że nie każdy lubi podróże do odległych krajów i innych kultur. I nie ma się temu co dziwić ani ciągnąć takiej osoby na siłę.
Są ludzie, którzy marzą o podróżowaniu, ale nigdy w podróż nie wyruszą, bo się boją?
Jeśli marzą naprawdę, to w końcu to zrobią. Bo nie jest żadną odwagą kupić bilet i jak się ma pieniądze jechać z jednego ładnego miejsca w drugie ładne miejsce.
Zdaje się, że odwagę daje nam wiedza, taka teoria wybrzmiewa z Pani książki. Im większą mamy wiedzę, tym mniej się boimy?
Odwaga na wyrost może zaszkodzić, doprowadzić nas do bardzo głupich rzeczy. Kiedy jechałam z koleżanką do Afryki myślałyśmy sobie: „co, my nie wejdziemy na Kenię? [drugi co do wysokości szczyt Afryki – red.]. Z naszym małym chińskim namiocikiem?”. Wydawało nam się, że to żadna sztuka. Ale rzeczywistość nas przerosła. Byłyśmy na tyle głupie, żeby nie posłuchać rad miejscowych i nie wychodzić z dworca w Nairobi, na który dojechałyśmy nocnym autobusem, dopóki całkiem się nie rozjaśni. To właśnie wtedy poszło za nami kilku mężczyzn i nas napadło przystawiając noże do boków.
Z drugiej strony sam strach też jest złym doradcą, zwłaszcza, gdy paraliżuje nas tak, że nigdzie nie jesteśmy w stanie wyjechać. Warto jednak pamiętać, że strach konstruktywny jest bardzo dobry, bo dzięki niemu przygotowujemy się do podróży, dowiadujemy jak najwięcej o miejscu, w które jedziemy. Ja przed każdym wyjazdem robię sobie coś na kształt szkolenia BHP z podróży, żeby wiedzieć, jak się zachować w trudnej dla mnie sytuacji. Tworzę listę „strachów”: wypisuję na kartce wszystko, czego się obawiam, a po drugiej stronie dopisuję rozwiązanie dla danej sytuacji. Czyli: co zrobić, gdy zgubię dokumenty, jeśli mnie okradną, zabraknie mi pieniędzy, zachoruję i tak dalej. Dzięki temu, że wiem jak wybrnąć z tych sytuacji, wyjeżdżam spokojniejsza.
Pamięta Pani przygotowania ze swojej pierwszej samodzielnej podróży do Azji?
Oczywiście. Tak naprawdę najtrudniejsze było podjęcie decyzji, że jadę, bardzo długo biłam się sama ze sobą. Kiedy jednak już zdecydowałam, trzeba było zacząć działać, a nie myśleć. Do przygotowań podeszłam bardzo racjonalnie: zrobiłam właśnie listę rzeczy, których się boję, a potem obdzwoniłam podróżujących znajomych, przeczesałam internet, podzwoniłam do banków, ubezpieczycieli i dopisałam sobie to tych moich lęków rozwiązania.
Tematy, które przychodziły mi do głowy – np. zdrowie, szczepienia, jak przechowywać pieniądze, co zrobić, jeśli mi się jednak nie spodoba i jak wówczas wrócić szybciej do domu – wszystko to ogarnęłam. Oczywiście na miejscu zawsze mogą wyniknąć problemy, na które nie wpadłam, ale wtedy rozwiązuję je na bieżąco, bo nie mam innego wyjścia. Poza tym przed wyjazdem zawsze ustalam sobie jakiś kontakt w Polsce – kogoś, do kogo mogę zadzwonić w razie problemów.
Czym się różni podróżowanie samotne od podróżowania w grupie?
Przede wszystkim ono nie jest samotne, jeśli już – to solo, bo w podróży samotność jest ostatnią rzeczą, jaka może się zdarzyć. Podróże w grupie wspominam świetnie, podobnie jak świetne imprezy. Od kiedy podróżuję w pojedynkę – jestem bardziej otwarta, bardziej zauważam otoczenie. Człowiek nie rozmawia wtedy z koleżanką, z chłopakiem, z grupą, w której jest, tylko dostrzega wiele rzeczy. Prosty przykład – jeśli jestem z kimś i muszę iść do toalety, to zostawiam tej drugiej osobie plecak i idę. A gdy jestem sama, muszę poprosić panią, która pilnuje toalet, żeby spojrzała na mój plecak. I ona od razu pyta, skąd jestem, co robię, często zaprasza do rodziny, oferuje pomoc córki. Tak zaczynają się dziać różne rzeczy, otwierają się możliwości. Gdy jest się samej, miejscowi ludzie są bardziej otwarci i śmiali, by podejść do ciebie, zapytać, porozmawiać, zainteresować się.
I musimy polegać tylko na sobie.
Tak, ale uważam, że w podróży nie ma specjalnie bardziej skomplikowanych rzeczy do załatwienia niż w zwykłej codzienności, gdy trzeba płacić rachunki, zorganizować remont i wysłać dziecko do szkoły.
Podróżowanie było Pani marzeniem?
No właśnie nie. Kiedy byłam dzieckiem, podczytywałam książki podróżnicze, ale na równi z innymi. Gdy dorosłam, wyjeżdżałam dużo ze znajomymi, chodziłam po górach, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć tego momentu, kiedy pomyślałam: „chcę podróżować”. Zaczynałam w czasach, kiedy podróżowanie nie było aż tak popularne jak dziś. Pamiętam, jak gdzieś w internecie przeczytałam o kobietach podróżujących solo, co wydało mi się bardzo ciekawe, niezwykłe i wtedy pomyślałam: „też bym kiedyś tak chciała”.
Dla podróżującej kobiety bywa niebezpiecznie?
Jest kilka miejsc trudnych do samodzielnego podróżowania, ale są one tak samo trudniejsze dla kobiety, jak i dla mężczyzny. Niektóre mogą być za to bardziej uciążliwe i trzeba się liczyć z zaczepkami ze strony panów. Tak jest np. w Indiach czy w krajach słynących z seksturystyki.
A jakie są te trudne?
Chyba najtrudniejsza jest Afryka, to najmniej popularny kontynent do podróżowania, ponieważ nie ma tam rozwiniętej infrastruktury turystycznej, bywa niebezpiecznie, trzeba uważać na zdrowie, a jeśli chce się obserwować dzikie zwierzęta – a chce się, bo po to się tam zwykle jedzie – jest zwyczajnie drogo. I trudniej znaleźć sobie kompana, jeśli ktoś tego potrzebuje, z czym nie ma problemów np. w Azji Południowo-Wschodniej.
Ja się w Afryce zakochałam, kiedy już odważyłam się do niej wrócić. Jednak tam trzeba być bardziej przygotowanym, mieć więcej pieniędzy, to nie jest takie radosne jeżdżenie od hostelu do hostelu jak w Azji.
A jest miejsce, do którego nigdy by Pani nie wróciła?
Chyba nie. Nie przypominam sobie. Oczywiście są miejsca, które podobają mi się bardziej i takie, które podobają mi się mniej. Są też takie, do których nie mam potrzeby wracać, ale nie dlatego że mam złe wspomnienia, tylko po prostu – nie zachwyciły mnie w jakiś wyjątkowy sposób.
Te, do których chciałaby Pani wracać?
Najczęściej wracam na północ, po której lubię wędrować: Norwegia, Islandia, w sierpniu lecę na Grenlandię. Tam podróżuję inaczej, biorę namiocik, sprzęt biwakowy i idę od jednego pięknego widoku do kolejnego.
Oczywiście chciałabym wrócić w wiele miejsc, ale na to życia nie starczy, np. chętnie pojadę jeszcze raz do Iranu, który ostatnio zrobił się zresztą bardzo popularny i z kim nie rozmawiam, to albo stamtąd wrócił, albo właśnie się wybiera. Osobiście uważam, że dla kobiet to najprzyjaźniejszy z krajów muzułmańskich. Oczywiście, trzeba przestrzegać zasad, nosić hidżab, odpowiednio się zachowywać, ale na miejscu jest bardzo przyjaźnie i bezpiecznie, a irańskie dziewczyny są spragnione kontaktów z koleżankami z Zachodu, często świetnie mówią po angielsku.
Ważna jest pokora wobec kultury.
Tak, my jesteśmy tam tylko gośćmi, więc zachowujemy się tak jak wypada. To jest krótka piłka: jeśli mi się nie podoba, że muszę nosić hidżab, to tam nie jadę, a nie – jadę i narzekam, że muszę go zakładać. Ja to akceptuję, nie marudzę i może dzięki temu jest mi łatwiej.
Całą trasę podróży w szczegółach obmyśla Pani przed wyjazdem?
Nie. O ciekawe miejsca oraz o to, gdzie spać, jeść, czym się poruszać, pytam miejscowych, bo to oni są najlepszymi wskazówkami dla podróżujących. Np. gdy nie miałam gdzie spać w delcie Wołgi, wskazali mi akademik dla studentów badających rzekę. Zawsze się coś znajdzie, tylko trzeba zapytać. W Norwegii i w Szwecji można wszędzie rozbić namiot, są też chatki dla wędrowców, często darmowe.
Mówi Pani z lekkością – tam można spać, tam pojechać.
Mówię, bo tam byłam i to wiem, ale jeśli się wybieram w nowe miejsce, to się przygotowuję.
Zmieniło się przez te lata Pani podejście do podróżowania?
Pod względem przygotowania niewiele, mentalnie – tak, bo podchodzę do podróży z większym luzem. Zawsze ustalam sobie termin załatwienia różnych rzeczy związanych z wyjazdem. Np. teraz, gdy wybieram się na Grenlandię, musiałam kupić moskitierę na twarz, bo jest dużo meszek i bez niej nie da się wędrować, poszukać wcześniej przewodnika i map, bo są trudno dostępne, w Polsce praktycznie nie do kupienia, teraz zaczynam suszyć warzywa – potrzebuję prowiantu na mniej więcej 10-14 dni, bo tyle będę z dala od sklepów i cywilizacji, a ponieważ jestem wegetarianką, zwykle zabieram kasze z suszem. Kiedy jadę do Afryki sprawdzam i pilnuję wcześniej, czy nie skończyło mi się jakieś szczepienie. Zawsze też ustalam kontakt z rodziną i znajomymi umawiając się, że przynajmniej raz w tygodniu się do nich odzywam.
Woli Pani podróżować rozważnie, bez ryzyka?
Tu nie chodzi nawet o ryzyko, tylko mój komfort. Po co mam się denerwować, że może coś mi się przytrafić? Podróżuję niskobudżetowo, bardzo często śpię w namiocie, zresztą kawał Afryki i Skandynawię przejechałam z namiotem na plecach. Gdy jestem na miejscu, poruszam się lokalnym transportem, a kiedy go nie ma, podróżuję autostopem i nie mam z tym problemu. Jeśli trzeba – wynajmuję pokoje od ludzi. Dużo chodzę na piechotę po pustkowiach. Gdybym się bała, nie robiłabym tego wszystkiego. Ale kiedy czuję się mniej komfortowo, gdy pojawiają się we mnie wątpliwości i obawy, że robi się niebezpiecznie, nie zastanawiam się nad tym, żeby wydać pieniądze i podróżować wygodniej.
Trzeba pamiętać i liczyć się z tym, że złe i trudne rzeczy będą się wydarzać. Czasem mam dość, jestem zmęczona, nie mam się gdzie umyć, ciągle jem chleb ze śmietaną, bo nie ma nic bez mięsa. Na szczęście szybko się regeneruję i o tym zapominam pamiętając jednak dobre i piękne rzeczy, który mi się przytrafiły np. słonie w dżungli albo spotkanych ludzi.
Często jednak ludzie podejmują decyzję i podróżowaniu spontanicznie.
Tak, są osoby, które podróżują na tak zwanym spontanie, ale też często te podróże kończą się źle. Pamiętam jak na Kaukazie poznałam Polkę pracująca w Azerbejdżanie. Opowiedziała mi jak wiele jest telefonów do konsula z podobną historią: że nagle jakiś młody Polak staje na granicy nie wiedząc, że potrzebuje wcześniej wizy i tej wizy nie ma. Podróżował wcześniej po Europie i wydawało mu się, że świat do niego należy.
Owszem, można jeździć spontanicznie, sama tak robię, ale dotyczy to miejsc, które już znam, byłam w nich, wiem jak się zachować i odnaleźć. Podróżowanie spontaniczne w dalsze rejony jest niemożliwe chociażby ze względu na zdrowie i szczepienia. Spontanicznie zachowuję się za to na miejscu: przewodniki często czytam dopiero w samolocie, a o ciekawe miejsca pytam ludzi.
I tu mamy rozważność w planowaniu i romantyczność w zauważaniu tego, co ważne na miejscu.
Zgadza się, dzięki temu, że jestem przygotowana od strony praktycznej, mogę sobie pozwolić na bycie romantyczną w drodze. Nie stanę nagle przed granicą, która jest zamknięta dla cudzoziemców i nie zostanę bez gotówki, bo w danym kraju można wypłacać pieniądze z bankomatu tylko mając miejscowe karty.
Zmieniło Panią podróżowanie?
Stałam się bardziej otwarta. Kiedyś widząc dziewczynę w ładnej sukience myślałam: „o, jaka ładna sukienka, ciekawe, gdzie ją kupiła?”. Dzisiaj po prostu podchodzę i pytam. Stało się dla mnie naturalne, że jak się nadepnie komuś na stopę, to się go przeprasza, a jak chce się go o coś zapytać – to się pyta. Druga rzecz to pewność siebie. Kiedy pracowałam na etacie, często wracałam do domu późną nocą, prosiłam taksówkarza, żeby poczekał póki nie wejdę do klatki, a i tak zawsze jeśli w najciemniejszym kącie podwórka ktoś stał, to mnie zaczepił. Teraz chodzę po ciemku sama, oczywiście nie po parkach i szemranych zaułkach, i nie zaczepia mnie nikt. Chyba rzeczywiście widać, że człowiek jest pewny siebie i nie jest ofiarą.
Są też umiejętności praktyczne, choćby języki obce, z każdego wyjazdu staram się przywieźć jakieś nowe słówka
Natomiast na pewno nie przeszłam zmiany duchowej, o jakiej opowiadają niektórzy. Wiele osób powtarza: „wyjedź, a zmienisz swoje życie”. Moim zdaniem, jeśli ktoś nie wie, co z nim zrobić, to podróż na pewno mu w tym nie pomoże. To nie jest żadne magiczne lekarstwo. Natomiast jeśli ma na siebie pomysł – na pewno z podróży skorzysta.