Marylin Monroe była osobą, której nie dane było nigdy zaznać poczucia spokoju, emocjonalnej stabilizacji. Kiedy słaba i zmęczona załamaniem nerwowym, Marylin Monroe stała w oknie szpitala psychiatrycznego czekając na swojego byłego męża, myślała z pewnością o tym, jak przewrotne są koleje jej życia. Paznokciami pomalowanymi lakierem w kolorze szkarłatu stukała rytmicznie w szybę. Wszystko wróciło. Znowu.
To w tym samym miejscu leczyła się jej matka, Gladys Baker. To stąd Marylin, a może mała dziewczynka, którą w tej chwili na nowo się stała, musiała po prostu uciec. Z Joe DiMaggio, tak jak wiele lat wcześniej połączyło ją uczucie. Był jedyną osobą, którą mogła teraz poprosić o pomoc. Terapia zmieniła Joe, a Marylin zaufała ponownie. Może gdyby nie nagła śmierć MM, były mąż dałby jej to, czego nie miała przez całe życie: poczucie bezpieczeństwa.
Dzieciństwo Marylin Monroe
W czasie największej popularności, o przeszłości nie mówiła wiele. Tak było lepiej. Jak mogła o tym mówić, wtedy, kiedy choroba psychiczna stanowiła temat tabu? Mało kto wiedział, że jej matka boryka się z ciężką schizofrenią, agent MM nie chciał by ten fakt odbił się negatywnie na karierze aktorki. W wywiadach Marylin opowiadała więc, że jej rodzice nie żyją. I pewnym sensie była to prawda: nigdy ich nie było, tak naprawdę.Samotność i rozpaczliwe pragnienie akceptacji ukształtowało i ją, i jej wrażliwość.
Wczesnym popołudniem 1933 roku mała Norma Jeane stała na ganku białego domku z ogródkiem. Mieszkała tu od niedawna. Do siódmego roku życia przekazywano ją z jednej rodziny zastępczej do drugiej, raz trafiła nawet do sierocińca. Z matką nie dane jej było spędzić wiele czasu. W pamięci idealizowała więc chwile, kiedy były razem. Obraz Gladys, uśmiechniętej i czułej, miała wyryty w serduszku. Chwile jej słabości, momenty, w których się załamywała, wymazywała z myśli jak gumką nieudane rysunki w zeszycie. Często wyobrażała sobie, jak mama zabiera ją do siebie, jak urządzają razem piknik, jak układają w wazonie kwiaty. W domu: w miejscu, w którym będą już zawsze razem. Jak zwykle rozpoznała ją już z daleka. Na pozór spokojna, ale wewnętrznie roztrzęsiona Gladys zjawiła się znów w jej życiu, tym razem by „zabrać małą na jeden dzień”.
Wiedząc, że kobieta ma problemy psychiczne, Ida Bolender, pod której opieką znajdowała się wówczas Marylin, nie zgodziła się powierzyć córki matce. Dziewczynka długo patrzyła w dal za znikającą gdzieś w parkowej alejce postacią. Do tego widoku ciągle jeszcze nie potrafiła się przyzwyczaić. Jakiś czas później Gladys udało się „wykraść” Normę, zamykając podstępem Idę w jej własnym domu. Dziewczynkę udało się odzyskać, a Gladys znikła na jakiś czas. Kiedy wróciła, zdawała się być na tyle stabilna emocjonalnie, że zwrócono jej dziecko. Kupiła dom i pianino. Matka i córka zamieszkały razem.
Czas spędzony z mamą trwał kilka miesięcy. Marilyn zachowała go w pamięci jako cudowny, beztroski i szczęśliwy. Poza jednym, najtrudniejszym momentem. W 1934 roku, po serii testów psychologicznych okazało się, że choroba psychiczna 32-letniej Gladys postępuje. Ten obraz będzie towarzyszył Normie już do końca życia. Nie zdoła go w sobie „przepracować”, oswoić, odłożyć gdzieś „dalej” w głowie.
Stoi przy kuchennym stole, a Gladys leży na ziemi i na przemian to śmieje się, to płacze, bełkocząc coś niewyraźnie. Jej przyjaciółka, Grace, przytrzymuje jej nogi i ręce. Przerażona dziewczynka może tylko patrzeć i usiłować zrozumieć, co niedobrego dzieje się z najbliższą jej osobą. Chwilę później, w asyście policji Gladys zostaje wyprowadzona z domu i odwieziona do szpitala psychiatrycznego. Tam spędzi większość swojego życia, a Marylin będzie ją odwiedzała (od pewnego czasu potajemnie) rozpaczliwie próbując zyskać jej akceptację. Nawet wtedy, gdy matka przestanie już ją rozpoznawać. A pianino, które kupiła Gladys, gdy zamieszkały razem, Marylin odnajdzie i odkupi (zlicytowano je wraz z domem). Będzie ono dla niej najdroższą pamiątką po tych kilku, szczęśliwych miesiącach. Pamiątką po czasie, gdy przez chwilę mogła być dzieckiem.
Ojciec Marylin Monroe
Trudne, niepewne dzieciństwo MM rzutowało na całe, dorosłe życie. O pracy nad filmami z jej udziałem mawiano, że to „skaranie boskie” i wyzwanie nawet dla najbardziej cierpliwych. Ci, którzy nie znali jej historii uważali ją z pewnością za nieznośną i kapryśną gwiazdę. Ale za jej ciągłymi niedyspozycjami, spóźnieniami i legendarną już niezdolnością do zapamiętania najprostszych kwestii kryło się coś, o czym wiedziało tylko kilka osób. Chorobliwa niepewność, strach przed tym, że zawiedzie, że nie podoła zadaniu. Że miłość, którą ją otaczano i wyznawano jej wiele razy, to uwielbienie tłumów zniknie. Tak nagle jak znikała i pojawiała się jej matka, jej czułość i opieka.
W 1960 roku Marylin pracowała na planie filmowym z Clarkiem Gable ( film „Misfits”). Była wówczas wyjątkowo „nieznośna”. Ilość doliczonych dni zdjęciowych, pomyłek i dubli z jej udziałem była rekordowa. Kilka tygodni po zakończeniu realizacji filmu, Clark Gable doznał ataku serca i zmarł. Marylin nigdy sobie tego nie wybaczyła. Wiedziała, że jej spóźnienia i fanaberie doprowadzały aktora do szewskiej pasji i prawdopodobnie przyczyniły się do zapaści.
Ale to właśnie przez niego bardziej niż zwykle, nie mogła skupić się na pracy. To przed nim uciekała. Marylin miała na punkcie Clarka obsesję, traktowała go w sposób wyjątkowy. Przesądził o tym jeden, bardzo delikatny fakt. Wspomnienie z dzieciństwa, które odżyło, gdy stanęła twarzą w twarz z wielkim aktorem.
Miała wówczas kilka lat. Siedziały z Gladys na ławce w ogrodzie. Rozmawiały o czymś zupełnie nieistotnym, kiedy nagle matka wyciągnęła z torebki dużą, lekko zniszczoną fotografię. „To twój ojciec” powiedziała, wskazując na zdjęcie mężczyzny. Mężczyzny łudząco podobnego do Clarka Gable. Serce dziecka zabiło mocniej. W końcu bezimienny dotąd ojciec zyskał konkretną twarz. Zarówno mała jak i dorosła już Marylin godzinami rozmyślała o nim, o tym co by było, gdyby dane im było zamieszkać razem, stworzyć prawdziwą rodzinę.
Spotkanie z aktorem kompletnie ją rozbiło. Rozkojarzona i nie potrafiąca skonfrontować swoich wyobrażeń z dzieciństwa w rzeczywistością zawodziła na planie bardziej niż zwykle. Pogrążona w depresji MM tak bardzo przeżyła śmierć aktora (którego utożsamiała z ojcem), że rozważała nawet samobójstwo – planowała rzucić się z 13 piętra wieżowca, w którym mieszkała.
Miłość
Znacie na pewno słynne zdjęcie Marylin, w białej sukience uniesionej podmuchem. MM uśmiecha się na nim beztrosko i lekko prowokacyjnie. Wygląda perfekcyjnie i pięknie. To jedno ujęcie (do filmu”The Girl”) kosztowało ją bardzo wiele. Trudno nawet zrozumieć jak wiele.
Jest piękny słoneczny dzień. Marylin Monroe stoi wśród innych członków ekipy filmowej, na jednej z nowojorskich ulic. Oszołomiona patrzy na rosnący wciąż tłum gapiów. Zdjęciom przypatruje się około 5000 osób. Jedną z nich jest ówczesny mąż Marilyn – baseballista Joe DiMaggio. Marylin Monroe drży. Choć ma na sobie podwójną bieliznę wie, że ON, wychowany w bardzo katolickiej rodzinie tradycjonalista, nie zrozumie. Norma Jeane skrzętnie ukrywa zdenerwowanie. Przez kilka godzin pozuje ze swym zwykłym, słodkim uśmiechem na ustach. A potem następuje piekło. Po wspólnym powrocie do hotelu St. Regis Joe robi żonie taką awanturę, że obsługa hotelowa zaalarmowana przez gości wdziera się do pokoju, żeby ocenić sytuację. Następnego dnia makijażystki Marylin starannie tuszują ślady przemocy na ciele gwiazdy. To nie jest pierwszy raz.
Po rozwodzie Joe i Norma Jeane zostali przyjaciółmi. Zapewne nie spodziewali się, że miłość połączy ich znowu, wiele lat później.
Joe zmienił się, przeszedł terapię, rzucił alkohol i zainteresował się poważnie literaturą. Być może przeczuwając swoją śmierć, Marylin wymusiła na nim pewną obietnicę.
– poprosiła patrząc na niego ” w ten” sposób. DiMaggio obietnicy dotrzymał. Przez dwadzieścia lat, trzy razy w tygodniu składał na jej nagrobnej płycie róże. Umarł w 1999 roku. Przed śmiercią powiedział tylko: ”Wreszcie zobaczę Marylin”.
Głupia blondynka
Tego od niej oczekiwano. A ona starała się za wszelką cenę zasłużyć na przychylność i miłość innych. Zabawna, niezbyt mądra, słodka… Taki wizerunek budowała przez lata. Ten kostium pasował na nią najlepiej, Tak było jej najłatwiej ukryć jej udręczone wnętrze. Ironia losu. W rzeczywistości Marylin była wybitnie inteligentną i wrażliwą osobą. Ludzi zaskoczyło to, że w 1956 roku związała się z pisarzem i intelektualistą Arthurem Millerem. Nie wiedzieli prawdopodobnie, że już wtedy jej biblioteka liczyła około 400 książek. Były tam pozycje literatury europejskiej i amerykańskiej, biografie, monografie, różne wydania historii sztuki. MM kochała czytać i kochała kupować książki. Interesowała się też sztuką, a jej ulubionym artystą był Goya.
Gdy ponownie związała się z Joe Di Maggio, razem czytywali poezję i wymieniali uwagi na temat współczesnych pisarzy. Wreszcie mogła być sobą. Przed nim nie musiała grać.
Choć Marylin śpiewała o tym, że diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiety, prywatnie wybierała skromną biżuterię. Taka była i ona: na zewnątrz błyszcząca, szalona, piękna. A głęboko w środku skromna, krucha i niepewna. Ikona amerykańskiego kina odeszła 5 sierpnia 1962 roku.