Kochana Mamo…
Pewnie do dziś i już zawsze będziesz pamiętać ten moment. Te momenty najważniejsze, te którymi się żyje do późnej starości. Gdy dowiedziałaś się o moim istnieniu. I gdy pierwszy raz usłyszałaś mój płacz. I mój pierwszy krok, i gdy pierwszy raz powiedziałem „mamo”. I to jak przy mnie byłaś, gdy dorastałem. Gdy pierwszy raz przekraczałem próg szkoły. Gdy pierwszy raz wróciłem z podbitym okiem. Gdy się pierwszy raz pokłóciliśmy, a ty płakałaś jak trzaskałem drzwiami. Ja też zawsze będę pamiętał, jak siedziałaś przy moim łóżku kilka nocy. Wtedy, gdy chorowałem. I, że dzięki tobie zawsze wiedziałem, że mam gdzie wrócić. I to jak czytałaś mi przed snem, żeby nie nękały mnie koszmary. I jak patrzyłaś zatroskana i wystraszona, gdy szarpałem się z kolegami. Tylko to było tak dawno temu Mamo. Gdy byłem dzieckiem i nastolatkiem. Dziś jestem dorosłym facetem przed 40-tką, który cię kocha ponad wszystko. Ale stoi przed najgorszym z dylematów. I najbardziej przeraża mnie to, że to ty do tego doprowadziłaś. Do tego, że dziś muszę wybierać między tobą a Nią. Moją miłością. Inną kobietą, których ty w moim życiu bałaś się najbardziej. Jakbyś nie chciała, żebym kiedyś był szczęśliwy. Jakbyś nie rozumiała, że miłość matki jest najważniejsza dla dziecka. Ale gdy dorasta, potrzebuje jeszcze innych uczuć i bliskości. I nie stajesz się przez to mniej ważna, tyle razy usiłowałem ci to powiedzieć. Ale nie słuchałaś, bo zapomniałaś, że każde pisklę w końcu wylatuje z gniazda. I jeśli je kochasz, to musisz pozwolić mu odejść.
Pamiętasz Agatę? Jeszcze w liceum, pod koniec jakoś. Pamiętasz, bo od razu zwróciłaś uwagę na burzę rudych loków, na szczerość i to jak bardzo była spontaniczna. Wszystko robiłaś, żeby mi pokazać, ile ma wad. Jakbym ja był bez skazy, idealny, nie popełniający błędów. Jakbyś ty też była aksamitna i czysta jak łza. A przecież ludzie tacy już są, wszyscy. Ranią i zawodzą, cieszą i kochają. Ale przekonałaś mnie w końcu, że zbyt krzykliwa była ta dziewczyna, zbyt szumna jak dla mnie. Przecież ja taki spokojny, stonowany. Potrzebuję kobiety z klasą miałaś w zwyczaju mawiać, tylko że żadna kolejna jej nie miała. A ja coraz częściej się zastanawiałem, co robię nie tak, czym je od siebie tak odstraszam. A przecież miałem dobrą pracę, byłem miły i dobrze wychowany, bo o to zadbałaś. Lubiłem życie i chciałem z kimś być. A ty mi tylko powtarzałaś, że na wszystko przychodzi czas, że niczego nie wolno przyspieszać. Że prawdziwa miłość nie znosi ponaglania. I to zdanie, którego się bałem. Że nie do wszystkich drzwi zdąża. I czasem całe życie omija jeden adres. Ale żebym się nie martwił na zapas, bo i tak zawsze będę miał ciebie. Nie chciałem i nie chcę o tobie myśleć źle Mamo, ale nie możesz mnie zatrzymać poczuciem winy. Nie możesz mnie chronić, aż do śmierci. Nie możesz dokonywać za mnie wyborów. Nie możesz myśleć, że jeśli odejdę z domu, to ciebie przestanę kochać. Przecież ty też kiedyś odeszłaś, dlaczego o tym zapominasz?
A Asię pamiętasz? Myślałem nawet, że ją polubiłaś, że wszyscy na tym zyskamy. Bo założę rodzinę, będziesz miała wnuki do kochania. Ale ty wpadłaś w szał, krzyczałaś, że rodzina to straszna odpowiedzialność, że muszę się poważnie zastanowić. I, że nie pozwolisz mi na świadomy błąd. I nie pozwoliłaś, bo Asia odeszła jak zresztą każda kolejna. Pojawiały się i znikały, pisząc potem, że tak się nie da dłużej żyć. We trójkę. Ja, one i ty, Mamo. Przecież tak wiele dla mnie już zrobiłaś, pozwól mi w końcu, bym mógł zrobić coś dla ciebie. I dla siebie, bo ty też powinnaś. Odpocząć, wyjechać, pozwolić sobie na o wszystko, co zabrał czas spędzony ze mną. Przecież pokazałaś mi to co najlepsze, nauczyłaś tak mądrze wybierać. Tak odpowiedzialnie odkrywać nowe, nie ranić świadomie. Nie musisz się już o mnie bać, nie musisz troszczyć od świtu do nocy. A mimo to nadal nią będziesz, tą najważniejszą w moim sercu. Choć tak skrajnie inną miłością kochaną, niż kobieta, która czeka na mnie z obiadem. I to, że będę jadał u niej, nie oznacza, że twoje przestało mi smakować. Ale tym razem już nie posłucham, Mamo. Nie spuszczę głowy dla świętego i tylko twojego spokoju. Żeby łez nie było, nerwów, sprzeczki i ciszy, której nie znoszę. Nie machnę ręką, nie będę patrzył w oczy kolejnej kobiecie. Za każdym razem przeżywając to samo, bo widzę, że znowu tracę, ale ty nie pozwalasz mi jej zatrzymać. Już nie Mamo, musisz to zrozumieć, pogodzić w sobie. Przecież nie chcę cię zostawić, tylko zacząć żyć po swojemu. Tak jak mnie do tego przez tyle lat przygotowywałaś.
Zakochałem się. Pokochałem prawdziwie i głęboko. I rozsądnie, tak jak radziłaś. I czas sobie dałem, by nabrać pewności. I ona jest taka, na jaką czekałem. I kocha dzieci i chce je mieć. I już się cieszy na taką babcię jak ty. Na to, że będziemy cię zabierać na święta, urządzać urodziny i wpraszać na niedzielne obiadki. I w weekendy jęczeć żebyś zabrała wnuki, bo nam się młodość przypomniała. I po porady dzwonić będę do ciebie. Bo do kogo innego jak nie do najlepszej matki na ziemi. Kto mi z większą troską doradzi, kto mnie cierpliwiej wysłucha. Tylko musisz mi już pozwolić iść swoją drogą. Żebym mógł do ciebie wracać. I pokazać ci ile, dobrej pracy włożyłaś w moje wychowanie. I jak bardzo wszystko ci w życiu wyszło. I to najważniejsze, co napawać cię będzie dumą, do końca twoich dni. Dlatego pozwól mi odejść i być dobrym mężem. I ojcem. Żebym kiedyś, gdy odejdziesz, nie został sam. Bo ty przecież tego się boisz najbardziej. Tej samotności, której nie chcę ci zafundować, Mamo. A do której ty mnie zmuszasz. Bo tak zaborczo kochasz, tak zachłannie. I niepotrzebnie. Bo serce każdego syna zawsze najbardziej należy do jednej kobiety. Tej, z której powstało.