Go to content

Mam 30 lat, nie chcę mieć dzieci, bo boję się… o naszą planetę

Fot. iStock/martin-dm

Właśnie stuknęła mi trzydziestka! Wraz z życzeniami zdrowia, szczęścia i pomyślności pojawiły się też przypomnienia o zegarze biologicznym (to mama), konieczności założenia rodziny (to babcia) i usidlenia tego przystojniaka, który kręci się obok od kilku lat (to siostra). I choć zazwyczaj „dobre rady” mojej rodzinki przyjmuję z przymrużeniem oka i poczuciem humoru, to tym razem uśmiech był nieco udawany. Prawda jest taka, że nie chcę mieć dzieci, bo boję się… o naszą planetę i przyszłe życie.

Jeszcze będąc małą dziewczynką wydawało mi się oczywistym, że kiedyś będę miała rodzinę i dzieci. W liceum z przyjaciółkami planowałyśmy wspólne wychowywanie pociech, snułyśmy wizję studiów, pierwszej pracy i zgrabnie wplatałyśmy w nią czas na macierzyństwo. Dzisiaj, gdy słowo „klimat” odmieniane jest przez wszystkie przypadki, naukowcy wieszczą wizję końca planety Ziemi w 2050 roku, a zmiany w ekosystemach każdy z nas odczuwa na własnej skórze, trudno jest mi zdecydować się na sprowadzenia na świat kolejnego człowieka. Czy byłoby to wobec niego fair? Czy w sytuacji, gdy nie mogę zapewnić mu długiego i szczęśliwego życia, mam prawo w ogóle mu je dawać? A co, jeśli za 30 lat naprawdę przyjdzie nam umierać z pragnienia, walczyć o przeżycie i migrować do miejsc, gdzie klimat jest łagodniejszy i daje nadzieję na przetrwanie?

Kwestię bezdzietności z powodów ekologicznych omawiałam wielokrotnie z moim partnerem – Wojtkiem. Oboje podzielamy te same lęki i obawy, jesteśmy w tej decyzji razem. Czujemy, że byłaby to bardzo egoistyczna i nieprzemyślana droga, że pomimo dobrej sytuacji życiowej i zawodowej, nie możemy zagwarantować naszemu przyszłemu dziecku bezpieczeństwa i pewności jutra. Oboje chcielibyśmy dać mu beztroskę dzieciństwa, możliwość swobodnego poznawania świata, zachwycenia się zmieniającymi się porami roku i przyrodą, jej pięknem, różnorodnością i egzotyką. Czy za kilkadziesiąt lat ludzie wciąż będą mogli to zobaczyć? 

Jestem przerażona naszymi niszczycielskimi działaniami (naszymi, czyli ogółu ludzkości), brakiem dostatecznej świadomości, a często nawet niewiarą i jawnym wypaczaniem faktów. Mam ochotę krzyczeć, widząc przy kasie w sklepie kogoś z naręczem jednorazówek. Złoszczę się na wielkie koncerny, które zgrabnym marketingiem maskują niekorzystne dla środowiska działania. Jestem wściekła na polityków, którzy za nic mają dobro ogółu i wstrzymują procesy zmian i działań proekologicznych. Nie pozostaję bezczynna – staram się żyć ekologicznie i oszczędnie, przestałam jeść mięso, wspieram lokalnych rolników, korzystam z komunikacji miejskiej, samolotami latam maksymalnie raz do roku. Wiem jednak, że to wciąż za mało, że moje działania bez ogólnoświatowych zmian, to kropla w morzu potrzeb. 

To, że prawdopodobnie nigdy nie zdecyduję się na bycie matką, to wina świata, który na moich oczach zmienia się, umiera, przestaje być miejscem bezpiecznym i pewnym. To, że moje pokolenie musi zastanawiać się nad macierzyństwem/ojcostwem to wina wieloletnich zaniedbań, powszechnego rozpasania i ludzkiej głupoty. Bo to nie tylko moje rozterki i rozważania – jest nas coraz więcej, jesteśmy świadomi tego, co się dzieje i nie zamierzamy udawać, że „jakoś to będzie”, naukowcy przesadzają, a klimat sam z siebie magicznie się poprawi. A co będzie z jeszcze młodszym pokoleniem? Z rówieśnikami Grety Thunberg, którzy dorastają w erze ataków terrorystycznych, walki uchodźców o azyl, katastrof i zmian klimatycznych? Z tymi, którzy mówią otwarcie o bierności dorosłych i potrzebie znaczących zmian i światowych reform? 

I oni, i my – pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków – jesteśmy wściekli na to, że musimy podejmować tak trudne i bolesne decyzje, że musimy walczyć o coś, co przeszłe pokolenia przyjęły za pewnik, Że w przeszłości, a nawet i teraz, bez umiaru wykorzystuje się naturalne zasoby naszej planety, tym samym pozbawiając przyszłych mieszkańców Ziemi bezpiecznego środowiska do życia. Nie jestem zadowolona ze swojej decyzji, nie jestem z niej dumna, to nie jest z mojej strony żaden protest czy próba zwrócenia uwagi. To smutna odpowiedzialność i rozsądek.