Dzień Nauczyciela. Jak co roku obchodzimy z dziećmi. Właśnie: kto obchodzi? My rodzice? Uczniowie? Sami nauczyciele? Tak się utarło, że 14 października kupujemy kwiatki, czekoladki, czasem filiżankę, jakiś fajny szal (to już bardziej zaangażowana trójka klasowa). Czy myślimy wtedy: dlaczego ten prezent? Zastanawiamy, za co dziękujemy? Kim nauczyciel jest i za co dziecko chciałoby (powinno) podziękować? Wreszcie za co my rodzice jesteśmy mu wdzięczni? I… czy rzeczywiście czujemy się wdzięczni?
Zadaję sobie to pytanie co roku, gdy przychodzi mail w sprawie prezentu. Mam wrażenie, że i formuła pytania się zmienia. Z: „Co kupujemy w tym roku” przeszliśmy: „Czy kupujemy coś na dzień nauczyciela”. Coś, co było oczywiste wcale już takie nie jest.
Napisałam kilka lat temu tekst o tym, że współczuję nauczycielom. Szerował się w sieci jak szalony. W sumie sukces dziennikarski, ale poza tym żaden sukces. Napisałam wtedy prawdę, że dziś nauczyciel nie jest dla nikogo autorytetem. Jest zbyt wymagający, niczego nie uczy i ciągle narzeka. Pisałam o tym, co słyszałam. Minęło kilka lat i jest tak samo.
Ostatnio (w deszczu) zbierałam podpisy pod szkołą moich dzieci, aby mogły uczyć się języka hiszpańskiego, którego w naszej szkole nie ma. Co ważniejsze, chcieliśmy by drugi język wprowadzić od 4-5 klasy, a nie od 7-ej, jak w naszej placówce do tej pory było. Według mnie (i nie tylko) to niepotrzebna strata czasu jeśli chodzi o możliwości przyswajanie informacji w młodszym wieku, zwłaszcza w kontekście nauki języka. Stałam pod szkołą i zbierałam (oprócz podpisów) komentarze: „W czwartej klasie drugi język? O rany, będzie więcej uczenia, a wiadomo, że nauczyciel niczego nie nauczy, więc trzeba będzie zbierać na kolejne korki”, „Hiszpański? Niech najpierw angielskiego nauczą się uczyć!”, „O nie. Ja nie będę wysiadywać w domu jeszcze dodatkowo nad hiszpańskim!”. Plus przy okazji: „Przy tym poziomie edukacji…”, „Zna pani nauczycielkę od…? To dopiero kretynka”, „Dla mnie to grono pedagogiczne to jedno wielkie xxx”. Zamykam zmokły od deszczu zeszyt z podpisami i zaczynam myśleć.
O co chodzi?. Przecież to naprawdę dobra szkoła. I do tego publiczna. Dyrektor świetna, nauczyciele fajni. Spotykam wielu naprawdę dobrych pedagogów, nowe pokolenie pełne jest pomysłów, wciąż się szkoli, wymyślają wspaniałe rzeczy. Zaryzykowałabym tezę, że współcześni nauczyciele są coraz lepsi i mają więcej narzędzi do uczenia. Myślę: czy w dawnych czasach przyszłoby komukolwiek do głowy, by nazwać nauczyciela kretynem? Czy było wobec nauczycieli tyle niechęci? Tyle agresji i pretensji? W końcu do nauczyciela zwracano się per „profesor”. Gdzieś na jednym z zebrań ktoś rzucił, by z tym skończyć, bo po co dewaluować stopnie naukowe? Przecież nauczyciele profesorami nie są. W sumie to i prawda, ale czy o to w tym wszystkim chodziło? Czy ta formuła grzecznościowa nie znaczyła czegoś więcej? Szacunku? Autorytetu?
Mówią: „Na autorytet trzeba sobie zasłużyć”. Święta prawda! Ale przy takim podejściu nas rodziców jest to niezwykle trudne. Przebiją się tylko ci najlepiej uspołecznieni nauczyciele, których się po prostu uwielbia. Ci o mniejszych kompetencjach społecznych będę mieli pod górkę. Za surowa. Za mało pogodna. Za dużo wymaga. Czy mimo tego taki nauczyciel nie powinien spotkać się z szacunkiem? Mylimy dwie sprawy: lubić kogoś i szanować. Sporo jest takich nauczycieli, których niełatwo lubić, ale warto szanować za to, jak uczą. Ja bym chciała, by jednak dzieci uczone były szacunku. Jako bazę. A czy to będzie ich ulubiony pedagog? Czy dostanie większy bukiet kwiatów z podziękowaniem- to już zależy od postawy nauczyciela.
Czy są kiepscy pedagodzy? Są. Antypatyczni, autorytarni, nierzadko nudni, bez poczucia humoru, mówiący piskliwym głosem, czasami podnoszący głos, są tacy, którym zdarza się wybiec z płaczem z klasy, są wrażliwcy, są lękliwi, ci bez uroku, bez daru opowiadania, sztywni, schematyczni i tak dalej. Tak, są. Są także wspaniali. Empatyczni, kreatywni, energiczni, cudowni bajarze, o radiowym głosie, ciepli, pełni uroku, zabawni, otwarci, mili, opiekuńczy, z dobrym sercem, wrażliwi na krzywdę dziecka, optymistyczni, pełni pasji. Jak w każdej grupie zawodowej. Jak w każdej grupie, w której dziecko będzie funkcjonować: będą i tacy i tacy. Na obozie, na studiach, w pracy. Tak będzie wyglądał ich dorosły świat. Szkoła jest miejscem, które przy okazji (a może przede wszystkim) ma uczyć życia. Prawdziwego życia. We wszystkich jego barwach. A w prawdziwym życiu spotykamy różnych ludzi i musimy sobie z nimi poradzić.
Dziękuję Wam Nauczyciele za ciężką pracę. Szczególnie dziękuję tym z Was, którzy oddajecie swoje serca za nasze dzieci. Tym, którzy pochylacie się nad cierpiącym dzieckiem, którzy zamiast karać zadajecie sobie pytanie, co się z nim dzieje, że nie uważa, że bije, że zasypia na lekcjach? Dziękuję za każdy telefon wykonany w celu sprawdzenia tego, za każdą spokojną rozmowę z rodzicem, za każdą lekcję wychowawczą, w trakcie tłumaczycie, że słabszy nie oznacza gorszy. Za każdą oddaną ze swojej przerwy minutę na to, by przysiąść się do tego, co zawsze siedzi w najciemniejszym rogu szkoły. Dziękuję także Wam, bo wiem, że i tacy są, którzy przygotowujecie więcej kanapek do szkoły, bo dostrzegliście, że w Waszym otoczeniu są takie dzieci, którym nikt kanapki nie zrobi.
Dziękuję, że niektórym z Was chce się porozmawiać o chorobie mamy, dopytać, jak dziecko to przeżywa, odpuścić mu, gdy wiecie, że nie daje rady. Że rozumiecie, że rozwód rodziców to także rozpad świata Waszego ucznia, że może on być w tym czasie napięty, chaotyczny lub nieobecny myślami. Dziękuję, ze przywołujecie do życia tych, którzy są częściej nieobecni niż inni, mówiąc do nich „Widzę, że coś się dzieje. Czy chcesz o tym porozmawiać”, a kiedy on tylko wzrusza ramionami dodajecie „Jakbyś zmienił zdanie, to jestem”. To jedno pytanie przecież może przecież zmieć kierunek życia dziecka.
Dziękuję za to, że chce Wam się poświęcić swój prywatny czas i zrobić nocowankę w szkole, pojechać zamiast na jeden dzień to trzy, a może pięć na wycieczkę, że zabieracie na lekcję swojego psa ratownika i pokazujecie sztuczki, że idziecie na spacer, gdy energia spada i rozmawiacie o głupotach, a nie o historii, że rozumiecie czasami, że głupoty też są ważne i że nie można zapomnieć się z dziećmi śmiać.
Dziękuję jeszcze bardziej tym, którym nie przestaje się chcieć. Pomimo.
Większość z nas dorosłych spotkała na swojej drodze choć jednego wyjątkowego nauczyciela. Dzięki niemu zostaliśmy lekarzami, pisarzami albo też fizykami. Dzięki niemu być może do dziś kochamy sport, zwierzęta lub czytanie. Dzięki niemu uwierzyliśmy w swój talent albo też uwierzyliśmy w ludzi. Moja Babcia jak była już bardzo stara (miała ponad 90 lat) uwielbiała siedzieć przy oknie i wspominać. Wiecie o czym najczęściej opowiadała? O nauczycielach. Ktoś kiedyś napisał, że nauczyciel ma wpływ na wieczność i nie wiadomo gdzie kończy się jego oddziaływanie.
Uwielbiam tę starą reklamę Hallmark’a. Dziękuję Wam Nauczyciele.