Go to content

Myślałam, że znalazłam miłość życia. Dla niego rzuciłam pracę. Po siedmiu miesiącach sielanki zdradził mnie pierwszy raz

Fot. iStock/cindygoff

Nie myślałam, że się tak zakocham. Byłam po jednym nieudanym związku, myślałam, że człowiek uczy się na błędach. Nic bardziej mylnego.

Siedem lat temu zostawiłam pracę i studia w Polsce, zakochałam się. Poznałam go – jak to teraz bywa – przez internet. Wtedy wydawało mi się, że to ta prawdziwa miłość, że w końcu trafiłam na tego jedynego. Był cudowny. Potrafił mnie oczarować. Przysyłał kwiaty do pracy, na Walentynki przygotował kąpiel z płatkami róż, świecami i szampanem. Po siedmiu miesiącach sielanki zdradził mnie pierwszy raz.

To był dla mnie cios, zwłaszcza, że wtedy już mieszkałam z nim w Anglii i z moim wówczas 12-letnim synem. Poznaliśmy się, gdy on przyleciał w wakacje do rodziny, w grudniu byłam u niego, a w styczniu podjęłam decyzję o przeprowadzce. Mama mówiła: „Zastanów się, on ma 33 lata, to dziwne, żeby facet w tym wieku nie założył rodziny”, ale ja sobie myślałam, że czekał właśnie na mnie, że to ja jestem jego drugą połówką, z którą zdecydował się w końcu ułożyć życie. Dostałam też anonimową wiadomość, tekst brzmiał: „Zastanów się z kim chcesz być, on szuka wrażeń zniszczy ci życie”. Ktoś mi zazdrości – myślałam wtedy, co potwierdzało moją pewność, że on jest wart tych wszystkich zmian w moim życiu, radykalnych decyzji.

Wybaczyłam tę pierwszą zdradę. Dzisiaj myślę, że tę o której wiedziałam. Kajał się, tłumaczył, że nie wie, co się stało, że kocha mnie nad życie i nie wyobraża sobie, żebym od niego odeszła. Zmienił się, zaczął się bardzie angażować w nasze rodzinne życie, było go więcej, a ja to uwielbiałam, bo zawsze wiedział, jak mnie rozśmieszyć. Myślałam, że najgorsze mamy za sobą, że teraz już będzie tylko lepiej, że on zrozumiał, że takie życie – razem, jest lepsze od tego, które prowadził.

Zaszłam w ciążę. Od początku były marne szanse na to, że ją donoszę, że dziecko urodzi się żywe. Zaproponowano mi aborcję, ale nie chciałam o tym słyszeć, liczyłam na cud, na to, że los się odmieni, że lekarze się pomylili, w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Od niego nie miałam żadnego wsparcia. Wręcz przeciwnie – zaczął coraz później wracać do domu wymigując się pracą i natłokiem nowych obowiązków. Bywało, że w zjawiał się, gdy już świtało, nie widział w tym nic niestosownego, nie miał zamiaru się tłumaczyć, mówił, że przecież pracuje, czy tak trudno to zrozumieć. Kilka miesięcy później trafiłam do szpitala. Nie zgadzałam się na wcześniejszy poród, walczyłam jak lwica o każdy dzień życia we mnie mojej córki, jakbym wiedziała, że kiedy znajdzie się po tej stronie, przyjdzie mi się z nią jedynie pożegnać. Ósmego marca – w Dzień Kobiet, zrobiono cesarkę. Zosia żyła trzy godziny. Do dzisiaj nie potrafię pogodzić się z jej stratą, zakończyć żałoby.

Po jej śmierci między nam zrobiło się jeszcze dziwniej – chłodniej, zdawkowo, jakbyśmy się w ogóle nie znali. Miesiąc później on wyjechał na wycieczkę do Egiptu, a ja dostałam kolejną anonimową wiadomość: „Cześć, ty mnie nie znasz, ja ciebie też nie, ale musisz być silna, mam ci coś do powiedzenia”. Tym razem zadzwoniłam na numer, spod którego została wysłana wiadomość. Po drugiej stronie usłyszałam męski głos. To on mi powiedział, że mój partner zdradza mnie z jego żoną, że ten romans trwa bardzo długo. Policzyłam – zdradzał mnie jeszcze przed ciążą… Kręciło mi się w głowie. Nie mogłam pojąć, że jak to – człowiek, który mówił mi, że kocha, mógł tak mnie zranić kolejny raz, jak mógł oszukiwać, kłamać. To było podłe. Przecież mógł powiedzieć: „Odchodzę”, a jednak nigdy nie zdobył się na taką odwagę.

Zadzwonił z Egiptu, w świetnym nastroju, kiedy oznajmiłam mu, że wszystko wiem, żeby nie robił z siebie pajaca, zmienił ton. Usłyszałam, że między nam od dwóch lat już się nie układało, że było źle. Nic go nie obchodziło, co czuję, w jakim jestem stanie. Przecież zaledwie miesiąc wcześniej straciliśmy dziecko. Jakby o tym nie pamiętał, jakby jego to nie dotyczyło. Wrócił z wakacji i mnie unikał. Nie było to trudne, bo prawie nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, nie piłam, paliłam tylko papierosa za papierosem. Mój syn, już wtedy pełnoletni przyglądał się temu ze zgrozą, ale ja nie umiałam inaczej, nie chciało mi się żyć.

Pięć miesięcy później przyznał, że jego romans trwa, a on nie potrafi wybrać, nie umie się zdecydować. Znikał na kilka dni, potem pojawiał się na tydzień. Tak jest cały czas. A ja nie wiem, co zrobić, nie jestem w stanie podjąć żadnej decyzji. Syn zaczyna college – nie mogę go zostawić samego i wrócić do Polski. Wyprowadzić się – nie utrzymam nas. Żyję w jakieś apatii, gdzie wszystko o czym pomyślę, co chciałabym zrobić jest bez sensu. Najgorzej, że nadal go kocham, że liczę, że coś się jednak zmieni, ale nie mam siły stanąć na nogi, zawalczyć o niego. Życie mnie przerosło – to mogłoby się stać moim teraźniejszym mottem. Każdego dnia myślę o mojej małej córeczce, zastanawiam się, jakby wyglądała, co byśmy teraz robił, co bym jej zrobiła do jedzenia, gdzie byśmy poszły na spacer. Nie mogę przestać.

Mam 40 lat i chciałabym mieć jeszcze dziecko, tylko z kim? Jak? Mam nowo poznanemu facetowi powiedzieć: „Cześć, nie znamy się, ale zróbmy sobie dziecko, bo mój partner spieprzył mi życie i mam mało czasu”?


wysłuchała: Ewa Raczyńska