Nie znoszę słowa „kochanek”. Jest tak bardzo pretensjonalne, staroświeckie. Ani razu nie pomyślałam tak o nas, o tobie. Nigdy nie nazwałabym cię moim kochankiem, bo nasza relacja, wszystko co jest między nami, to o wiele, wiele więcej niż seks i ukradkowe, wyrwane naszym życiom spotkania, o których nie wie nikt. Przez półtora roku byliśmy swoimi światami. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. Wspieraliśmy się, byliśmy i partnerami, i przyjaciółmi, Uwierzyłam, że tak będzie już zawsze. Dziś muszę odejść, choć wcale tego nie chcę. Wybacz mi, proszę. Przepraszam.
Pamiętam, co powiedziałeś mi na samym początku. Że bałbyś się mnie stracić. Że kobiety nie odchodzą od swoich mężów. Zaprzeczałam, pozwoliłam Ci uwierzyć, że jestem inna. I cały ten czas myślałeś, że jestem inna, bo bardzo tego chciałam i robiłam wszystko, żebyś mi zaufał. To ja obiecywałam ci wspólne życie, tworzyłam wizję wspólnego domu, tego jak nam razem będzie wspaniale, gdy przestaniemy się w końcu ukrywać. Rozmawialiśmy o ślubie, o zaręczynach, zaraz po moim rozwodzie. Oświadczysz mi się przecież, to oczywiste. To cud, że na siebie trafiliśmy.
To była moja bajka, to ja dążyłam do tego związku, ty trzymałeś dystans. Mąż, dzieci. Kto normalny tak ryzykuje. To ja mówiłam „nic się nie bój”, gdy zapewniałeś mi, że nie chcesz rozbijać mojego związku. „Żadnego związku już nie ma” – to moje słowa.
Poznaliśmy się w pracy. Zwykłe spotkanie, wiele takich w moim kalendarzu każdego dnia. Ale z tobą było inaczej. Podałeś mi rękę, uścisnąłeś moją dłoń mocno, pewnie. Twój dotyk sprawił, że poczułam się silna.
Tak bardzo tego potrzebowałam. Byłam wtedy załamana, pewna, że już nigdy nie spotka mnie nic dobrego, pięknego. Że już nigdy dla nikogo nie będę wyjątkowa. Że już zawsze będę w moim małżeństwie przezroczysta. Dobra opiekunka dla dzieci, niezła kucharka, ale kiepska żona. Ktoś nieciekawy, niewarty uwagi. Ktoś, kogo się już nie pragnie.
Zakochałam się w Tobie. Pewnie to szaleństwo zakochać się w kimś w pierwszej minucie znajomości. Nie myślałam wtedy o tym. Byłeś moim wybawieniem. Sama zadzwoniłam proponując spotkanie. Zdziwiłeś się, myślałeś, że chodzi o pracę. Nie, kochanie, chodziło o nas. Ja już wiedziałam, że będziemy razem, ale na początek zostaliśmy jedynie dobrymi znajomymi. Kawa, spacer z psem, telefony, maile. Stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Kiedy okazało się, że odwzajemniasz moje uczucie, poprosiłeś, żebyśmy przestali się spotykać, ze względu na niego.
Nie mówiłam ci o nim wiele. Wiedziałeś tylko, że dla niego właściwie nie istnieje, że już milion razy chciałam złożyć pozew o rozwód. „Ale nie złożyłaś” – powtarzałeś. Obiecałam, że to zrobię. Wtedy mnie pocałowałeś. Tego samego dnia poszliśmy do łóżka. Nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza.
Opowiadałam ci znacznie więcej o dzieciach, a ty powoli stawałeś się ich coraz bardziej ciekawszy. Obserwowałam cię, dozowałam historie przedszkolnej miłości Kasi, bójki w klasie Tomka. W końcu sam zacząłeś pytać. Wyobrażałam sobie, że to nasze dzieci. Żyłam iluzją, że tak mogłoby być.
Zmieniłam się, fizycznie, bo dla ciebie chciałam być piękna. Ścięłam włosy, zmieniłam ich kolor. Kupuję nowe ciuchy, prawie obsesyjnie, zastanawiając się, czy ci się spodobają.
A on? Nie, nie podejrzewa nawet, że mogę kogoś mieć, kochać, jest na to zbyt próżny. Ale widzę ten niepokój w jego oczach, kiedy mówi mi: „ładnie wyglądasz”. Widzę zainteresowanie mną, kobietą, w której zakochał się kilkanaście lat temu. A już zapomniałam, jak to jest. Tak, zaczął o mnie walczyć. I tak, przestraszyłam się, że się domyśli. Tydzień temu opanował mnie paniczny lęk przed tym, co się stanie, gdy mój mąż zażąda rozwodu z mojej winy. I nie mogę już przestać się bać.
Boję się, że stracę dzieci. Nie potrafiłam żyć bez nich u boku. Nie potrafiłabym nie całować ich na dobranoc, nie odprowadzać codziennie do szkoły, zasypiać bez świadomości, że są tuż obok. Paraliżuje mnie lęk przed tym, że on może mi je zabrać.
Wiem już, że miałeś rację. Kobiety nie odchodzą od mężów. Ja też nie odejdę. Jestem na to zbyt dużym tchórzem.
Jest mi tak strasznie wstyd, że cię zawiodłam. Że stchórzyłam. Że nie jestem w stanie odejść od niego, zawalczyć o nas. Ale tak wiele mnie trzyma w tym związku. Tak wiele, prócz miłości. Ty masz moją miłość, moją duszę, serce. Moje ciało. Masz wszystko to, czego on nie ma i nie będzie miał.
Nie proszę cię o wybaczenie, nie wymagam od ciebie, żebyś zrozumiał. Wiem, że nie zrozumiesz, że być może już zawsze będziesz miał do mnie ogromny żal. Pewnie poczujesz się oszukany, wykorzystany. Będziesz myślał „zabawiła się moim kosztem”. Ale ty jesteś wolny, a ja żyję w klatce zależności.
Przepraszam za wszystkie obietnice bez pokrycia.